Till We Are Vol. 2 Ch.03

– Jestem… – zaczął – Jestem gejem. – powiedział, czując, jak serce wali mu w piersi.
Thomas zaśmiał się krótko i przyciągnął do siebie bardziej Sue.
– Gejem…? – zapytał spokojnie marszcząc brwi.
Theo spojrzał zaskoczony na niego i przełknął ślinę.
Pokiwał twierdząco głową.
– Chcesz powiedzieć, że mój syn jest pedałem?! – warknął, zaciskając palce na ramieniu Sue.
Kobieta jęknęła z bólu, ale Thomas odepchnął ją od siebie i stanął przed chłopakiem.
– Mam nadzieję, że to tylko taki żart! – warknął, popychając chłopaka na regał.
– Kochanie, proszę cię… – zaczęła Sue łapiąc go za rękę.
– Zamknij się! – krzyknął mężczyzna po czym odepchnął ją i ponownie zbliżył się do chłopaka.
Theo skulił się, jednak zaraz spojrzał wyzywająco na mężczyznę. Nie bał się go do cholery, nie bał! I co z tego, że był gejem? Był i już! Bez względu na to co myśli ojczym, nie przestanie nim przecież być na zawołanie!
Nawet nie miał czasu, by zastanowić, się nad tym nagłym wybuchem mężczyzny. Zawsze zdawał się być taki opanowany i dobry, w  gruncie rzeczy.
– To nie jest żart! – zaprzeczył buńczucznie chłopak – Jestem gejem!
Thomas złapał go za włosy i podciągnął go góry.
– Czyli co lubisz dawać dupy?! Ssać kutasy, tak, kurwa? – wrzasnął mu w twarz.
Theo wymachiwał rękoma próbując się od niego odepchnąć.
– A nawet jeżeli, to co?! – zawołał.
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
– Lubisz, kurwa? – wrzasnął Thomas zbliżając twarz do jego twarzy.
– Lubię! – odkrzyknął chłopak patrząc mu z bliska w oczy.
Thomas splunął mu na twarz i odrzucił na bok.
– Thomas! – krzyknęła Sue, dobiegając do chłopaka.
– Zamknij się! To twoja wina! – prychnął mężczyzna, po czym odepchnął ją brutalnie na bok i ponownie złapał chłopaka za włosy. – Nie dość, że  złapałaś mnie na bachora, który pewnie nie jest nawet mój, muszę wychowywać tego kundla, to jeszcze on robi coś  takiego?!
Theo krzyknął i złapał rękoma za dłonie zaciskające się na jego głowie.
 – Nie waż się za nami iść, suko! – warknął  jeszcze mężczyzna.
– Co chcesz zrobić? – zawołała płaczliwe Sue, unosząc się z ziemi.
– Oduczę pedalstwa tego twojego synalka! – zaśmiał się, ciągnąc Theo w stronę wejścia do piwnicy. – A ty suko, będziesz tu siedziała i słuchała, rozumiesz?
Sue ku zdziwieniu Theo, pokiwała twierdząco głową i wróciła na kanapę, kuląc się na niej i chowając głowę w dłoniach.
 Thomas ciągnąc chłopaka za włosy zawlókł go na korytarz. Nie oszczędził mu żadnego schodka, po których brutalnie go zwlókł do piwnicy. Kiedy już tam się znaleźli rzucił chłopka na stół stojący na środku pomieszczenia i zaśmiał się szyderczo.
– Mówisz, że lubisz mieć coś w dupie tak?! – warknął, sięgając ręką po leżący z stole młotek – To dobrze. Pokażę ci teraz jak kończą takie cioty, jak ty.
Theo zaczął się wyrywać, przeczuwając do czego zmierza mężczyzna.
– Zostaw mnie! – krzyknął próbując się wyrwać, jednak Thomas w stalowym uścisku przytrzymywał go na blacie stołu.
Sapiąc, zdarł z tyłka chłopaka spodnie i bieliznę.
– Przestań! Co robisz?! – krzyknął chłopak wyrywając mu się.
Thomas ze śmiechem przesunął drewnianym trzonkiem  między pośladkami chłopaka.
Theo zamarł.
Jego ciało drżało. Czuł jak szorstka rączka przesuwa się drażniąco między jego pośladkami i bał się, co zaraz może nastąpić.
Mim zdążył pomyśleć, stojący za nim mężczyzna wepchnął w niego trzonek aż po samą nasadę.
Theo zawył z bólu i zacisnął palce na krawędzi stolika. Przedmiot, który wdarł się brutalnie do jego wnętrza, był jak jakaś maczuga, uzbrojona gwoźdźmi, a przynajmniej on to tak odczuwał. Jakby ktoś żywym ogniem, bawił się w jego wnętrzu, albo ostrymi szponami, chciał wyciągnąć to, co miał w środku.
– Agh…! Przestań…. p-proszę….! – zawołał płaczliwie.
– Przecież lubisz to, kurwa, nie? – zaśmiał się mężczyzna, poruszając szybko trzonkiem w chłopaku. – Taplać się w gównie i mieć twardego chuja w dupie!
Theo czując rozdzierający ból zaczął płakać.
– Mamo! – zawołał płaczliwie – Prze… przestań…!
Thomas nie przestając posuwać go trzonkiem młotka, pociągnął go za włosy do góry.
– No co? Myślałeś, że jakie to uczucie, co? – wycharczał mu do ucha – Wołaj ją, wołaj… i tak suka nie przyjdzie!
– Mamo! Pomóż mi… bła-błagam…! – krzyczał chłopak.
Ciało Theo drżało spazmatycznie od bólu i szlochu. Chciał zniknąć, umrzeć. Ból był niewyobrażalny. Nigdy jeszcze z nikim nie był, ale jeżeli tak to miało wyglądać, to nie chciał już nawet próbować.
Nie mógł nic zrobić. Leżał przyciskany przez Thomasa i płakał jak małe dziecko, modląc się, by w końcu to się skończyło. Zaciskał oczy i zęby ale i tak nie potrafił stłumić szlochu. Łzy ciurkiem płynęły po jego policzkach, a on wołał matkę, mając nadzieję, że przyjdzie tu i zrobi coś do cholery! Bo kto inny miał mu pomóc!?
 Nie wiedział jak długo jeszcze ojczym tak się nim bawił, ale w końcu wyciągnął z niego młotek i odwrócił do siebie.
– Co? Nawet ci nie stanął? – zaśmiał się kpiąco, patrząc z politowaniem na podkurczonego penisa chłopaka.
Theo nic nie odpowiedział, patrzył zraniony i przepełniony bólem na twarz mężczyzny wykrzywioną w szyderczym wyrazie.
– Jesteś żałosnym pedałem! – prychnął mężczyzna, popychając go ponownie na stół. Kiedy już zdarł z niego górę ubrania wyciągnął ze spodni pasek i zaczął okładać nim chłopaka po plecach.
Theo ponownie zaczął krzyczeć i wić się z bólu, jednak mężczyzna nad nim nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
– Jak…?! Nadal… uważasz… że…. jesteś…. pedałem?! – krzyczał Thomas kończąc każde słowo uderzeniem.
– Nmmm… Nie! NIE! – zaszlochał chłopak, czując jak pieką go plecy.
Cienki pasek wpijał mu się boleśnie w plecy.
 – Nie! Błagam….!
Thomas w końcu puścił chłopaka, a ten osunął się ze stolika na podłogę.
Mężczyzna przykucnął przy nim, odwrócił do siebie i poklepał go po mokrym policzku.
Twarz miał spoconą, a źrenice rozszerzone.  Widząc zapłakaną twarz chłopka zaśmiał się lekko.
– Może myślałeś, że jest inaczej…? – zapytał uderzając Theo paskiem trzymanym w ręce. – No odpowiedz, myślałeś?
Theo przełknął ślinę.
– Tak… – odpowiedział cicho, kiwając głową.
Zrobiłby wszystko byleby to już się skończyło.
– Tak… – usłyszał – Śnij, śnij…  marzenia nic nie kosztują… – zaśmiał się mężczyzna, unosząc się i stając nad chłopakiem – Jutro masz wrócić od razu po zajęciach do domu, rozumiesz? – zapytał,  a Theo od razu pokiwał głową.
Po chwili mężczyzna uniósł nogę i przydeptał lekko penisa chłopaka.
Theo ponownie zawył z bólu, przy akompaniamencie śmiechu Thomasa.
– Nie bój nic, ja cię oduczę tych bzdur. – zaśmiał się i ruszył ku schodom – Skoro ta kurwa tak mi wpycha swoje bachory, to naprawdę je wychowam, tak, jak powinno się wychowywać takie ścierwa.
Kiedy Theo odzyskał nieco siły, wciągnął na siebie ubranie i chwiejnie ruszył na górę. Bolał go każdy kawałek ciała i plecy piekły niemiłosiernie. Gdy wyszedł na korytarz zobaczył matkę siedzącą przy ścianie.
 – Synku… – zaczęła płaczliwie, wyciągając ręce w jego kierunku.
Theo spojrzał na nią z góry i odepchnął jej ręce. Gdzie była, gdy ją wołał? Nie przyszła, nie pomogła mu. A teraz myśli, że jej łzy sprawią, że zapomni? Wybaczy?

Później za każdym razem, gdy wyczołgiwał się z tej piwnicy widział ją płaczącą pod ścianą. Słyszał niejednokrotnie, jak wychodzący wcześniej Thomas śmieje się z niej i ją wyzywa, ale on sam już jej nie wołał. Wył z bólu i płakał, ale nigdy już więcej nie zawołał matki. Robił to, co kazał mężczyzna, starał się być ciszej, by sąsiedzi nic nie słyszeli. Ale nie chodziło tu o matkę. Jej nie chciał oszczędzać, chciał by słyszała, chociaż wiedział, że i tak by nie przyszła, nie zrobiła nic. I o to miał do niej największy żal. Tyle razy był maltretowany przez ojczyma, a ona nic nie zrobiła. Nie sprzeciwiła mu się, nie zadzwoniła na policję, po sąsiadów. Potrafiła tylko siedzieć pod ścianą i płakać.
Thomas chyba za cel obrał zniszczenie go. Tu nie chodziło już tylko o to, że był gejem. Że uważał, że nim był. Chodziło o to, że   Sue zaszła z nim w ciążę i to dlatego tu się sprowadzili, dlatego z nim zamieszkali. Thomas uważał to jako zło konieczne, ale przyjął ich pod swoje skrzydła, a oni tak mu się właśnie odpłacają – obrzydliwym spedaleniem Theo i w przyszłości kolejnym zasmarkanym gówniarzem, który też pewnie okaże się ciotą, bo genów nie da się oszukać. Tak mu Thomas mówił, gdy go trzymał w piwnicy.  Wyzywał jego, jego ojca i matkę. Theo podejrzewał, że jego wyznanie było tylko kroplą, która przelała czarę i pewnie dlatego wszystko skupiało się na nim. Jak mógł wcześniej nie dostrzec, jaki Thomas był naprawdę? Może po prostu wmawiał sobie, że jest okay, bo potrzebował w końcu normalnego domu?
Mężczyzna coraz częściej  go bił. Włączał mu gejowskie porno,  a gdy zauważał na jego ciele oznaki podniecenia, wylewał mu na plecy wiadro lodowatej lub gorącej wody. Nawet jeżeli chłopak postanawiał, że nie będzie już płakał i prosił go o litość, wszytko spełzało a niczym, bo ból był tak niewyobrażalny, że musiał gdzieś znaleźć ujście. Skamlał, jak pies, jak nazywał go ojczym, wiedział, że gdyby mężczyzna obiecał mu, że już skończy, byłby w stanie zrobić wszystko: całować go po rękach, lizać mu zabłocone buty, pić wodę z sedesu czy robić inne obrzydliwe rzeczy, które jeszcze mógłby wymyślić Thomas. A że wyobraźnię mężczyzna miał bogatą, chłopak był pewien. Umiejętności też  miał niemałe, bo bił go tak, by sprawić jak najwięcej bólu, a nie zostawić prawie żadnych śladów. Nawet załatwił mu zwolnienie z wychowania fizycznego, by nikt nie zauważył jego bruzd po katowaniu paskiem czy cieniutką żyłką.
Ojczym ubliżał mu na każdym kroku, odmawiał mu jedzenia i zamykał w pokoju. Zabrał wcześniej telefon i komputer, i zabronił wychodzenia gdziekolwiek. Zresztą po tym wszystkim, Theo nie miał już ochoty, by gdziekolwiek wychodzić, a już szczególnie do Paula. Podświadomie to jego o wszystko obwiniał. Gdyby go nie poznał, a przede wszystkim gdyby Paul go wtedy nie pocałował, nadal mogliby włóczyć się godzinami po mieście, palić za szkołą i być normalni. Teraz unikał go jak ognia, nawet gdy widział, jak blondyn zmierza w jego kierunku, chował się lub uciekał z jego drogi. Nie chciał go widzieć, nie chciał z nim gadać. Paul niejednokrotnie go wołał, biegł za nim, lecz Theo po jakimś czasie przestał chodzić do szkoły. Nie chciał spojrzeć mu w oczy, nie chciał, by chłopak go dotykał.
Kiedy pewnego popołudnia wrócił do domu. zastał tam już Thomasa z jakimś mężczyzną.
– Oto i on. – wycedził ojczym pogardliwie i podchodząc do niego, złapał go boleśnie za ramię – A to gówniarzu, jest doktor James, tylko tyle masz o nim wiedzieć. – powiedział, popychając go do stołu stojącego w jadalni – Doktor James jest psychiatrą i zgodził się wziąć ciebie pod opiekę.
Chłopak zadrżał i przesunął spojrzeniem po otyłej sylwetce mężczyzny, ubranego w przepoconą koszulę.
James wskazał mu krzesło i Thomas zepchnął go na nie z całą swoją brutalnością.
– Więc nadal twierdzisz, że jesteś gejem? – zapytał mężczyzna, zerkając na niego zza okularów.
Theo nic nie odpowiedział tylko zacisnął mocno wargi.
– Odpowiadaj! – ojczym uderzył go w tył głowy, jednak doktor James powstrzymał go ruchem ręki.
– Może nie wiesz, ale to ja odpowiadam za twoje leczenie. – powiedział powoli – Twój ojciec zasięgnął ode mnie porady i ustaliliśmy ci tryb terapii.
Theo poczuł mdłości. Naprawdę nie wierzył, że ten człowiek mógł być lekarzem, że to, co mu robił ojczym wyszło z głowy kogoś innego. Chciał mu wygarnąć, że nie ma prawa nazywać siebie doktorem, że jest chory, że obaj są, że zamiast go leczyć znęcają się nad nim. Nie otworzył jednak ust. Obecność ojczyma skutecznie pozbawiała go całej pewności siebie, całego kurażu, którego i tak niewiele mu już zostało.
– Więc jak? Nadal uważasz, że jesteś gejem…? – zapytał jeszcze raz mężczyzna.
Chłopak ponownie nie odpowiedział, lecz tym razem James nie powstrzymał ojczyma, i Theo niesiony uderzeniem, przewrócił się z krzesłem na podłogę. Później ojczym pociągnął go do piwnicy.
Przez kolejne dni, w tych sesjach, jak nazywał to doktor James, uczestniczył sam twórca terapii. Obserwował uważnie reakcje chłopaka i zapisywał wszystkie w notesie. Czasami smarowali czymś nozdrza chłopaka, po czym okropnie wymiotował. Usztywniali mu głowę tak, że nie mógł odwrócić jej od ekranu, na którym nieustannie leciały gejowskie filmy pornograficzne.
– Jesteś ohydny. To obrzydliwe. – powtarzali jak mantrę i Theo zaczynał  w to wierzyć.
Z czasem stracił cały szacunek do siebie i zaczynał myśleć tylko o tym, jaki jest obrzydliwy i odpychający. I naprawdę taki był.
Mężczyźni często zostawiali go na tym krześle, tak że nie mógł zmyć z siebie ani potu, ani wymiocin, i Theo naprawdę śmierdział, naprawdę był odrażający.
Z czasem nie myślał już, że to co mu się przytrafia nie jest jego winą. Że to Thomas jest nienormalnym sadystą, a doktor James przeprowadza na nim jakiś chory eksperyment. Zawsze obwiniał o to siebie, o to, że jest gejem. Że pomyślał, że mógłby nim być. Widok nagich mężczyzn nie wzbudzał już w nim ekscytacji, wzbudzał w nim lęk. Popadł w letarg i zawsze powtarzał sobie, że musi być przeklęty. Matka zawsze podkreślała, że gdy zaszła z nim w ciążę, musiała zrezygnować z marzeń, ojciec, że musi łożyć na jego utrzymanie, a ojczym, że jest zerem, śmieciem, psem bez perspektyw. Całe jego życie było pomyłką, był pewien. Tak się czuł i tym właśnie był. Nikim.

Dwa tygodnie  po tym, jak przestał chodzić do szkoły, do drzwi jego domu zapukał Paul.
Theo skrzywił się na jego widok.
– Wynoś się stąd. – rzucił, nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć.
– Theo! – zawołał Paul, przytrzymując drzwi ręką i wpychając się do środka – Boże, Theo… jak ty wyglądasz…? – jęknął, patrząc na jego szarą twarz i wyciągając w jego kierunku dłoń.
Theo nie miał widocznych siniaków na ciele. Thomas umiał go bić i tylko pasek lub linka zostawiały na plecach grube czerwone pręgi, lub wąskie krwawe bruzdy, które i tak były ukryte po ubraniem.
– Nie twoja sprawa, wynoś się. – warknął brunet odskakując od niego – Nie przyłaź tu więcej i odpieprz się ode mnie! – wrzasnął, otwierając drzwi na oścież – To wszystko przez ciebie! – krzyknął,  nagle oglądając się w głąb salonu, gdzie powinien być Thomas. Czuł, że gdyby mężczyzna ich zobaczył, Theo dostałby dodatkową porcję tortur.
– Kogo tam niesie? – usłyszeli z salonu.
– Wynoś się…! – jęknął Theo płaczliwie, słysząc głos ojczyma – Już! Nie przychodź więcej. – dodał, wypychając chłopaka za drzwi.
– Kto to był? – zapytał Thomas.
– A… akwizytor. – skłamał szybko chłopak, lecz zaraz został przygwożdżony przez mężczyznę do ściany.
– Kłamiesz, ścierwo! – warknął – Gadaj, albo…! – uniósł rękę.
Theo skulił się jak tylko mógł.
– Kolega ze szkoły. – wydusił.
– Kolega? Może twój chłoptaś?!
– Nnnn… – zaczął chłopak lecz na jego ciało spadły pierwsze razy – Nie… to tylko, kolega… – zapłakał, osuwając się na podłogę
– Śmierdzące gówno. – splunął na niego Thomas i wrócił do salonu.
Po kilkunastu minutach, Theo,  zebrał się z podłogi i ruszył do swojego pokoju, mijając w wejściu do kuchni matkę.
Z każdym dniem wyglądała coraz żałośniej. Podkrążone oczy, zapadnięte policzki powinny wzbudzić w nim litość, ale nie. Widział jak za każdym razem stara się go przytulić czy pogłaskać po głowie, wtedy on odsuwał się od niej. Nie potrzebował jej kiedy było już po wszystkim, ale wtedy, gdy Thomas łapał go za włosy i wlókł na dół, wtedy gdy ze śmiechem go bił i pluł na niego.
Stał się wobec niej zimny i okrutny. Nie odzywał się do niej, nie siedział z nią wieczorami tak jak kiedyś, zanim to wszytko się zaczęło. Lekceważył każdy jej gest, który miał chyba pokazać mu, że go niby kocha. Ale czy ulubione naleśniki mogły sprawić, że siniaki znikną? Bruzdy po lince na plecach zagoją się?
Nienawidził na nią patrzeć, niemal tak samo, jak na siebie. Na jej brzuch, który zdawał się rosnąć z dnia na dzień. Chciałby, by zniknął, by upadła, by poroniła. To przez to wszystko się zaczęło, przez ten cholerny brzuch. Nienawidził jej i dziecka, które w sobie nosiła. To ono było początkiem, przez nie się tu sprowadzili, ono było dzieckiem Thomasa i niewątpliwie krwi nie da się oszukać i będzie takim samym potworem, jak ojciec.
Kiedy pewnego popołudnia wrócił z wagarów zastał ją w kuchni.
Gdy tylko go zobaczyła uniosła ku niemu zakrwawione ręce.
– Kocham cię Theo… – załkała patrząc na niego nieco obłąkanym wzrokiem.
Theo przesunął spojrzeniem po  ciele Thomasa leżącym na podłodze i drgającym w ostatnich spazmach. Powinien zwymiotować, tyle tam było krwi i smrodu uryny, ale nie mógł. W milczeniu przyglądał się jak ciemno-bordowa kałuża, w której leży mężczyzna rozpływa się po posadzce. Puste źrenice mężczyzny wpatrywały się w sufit, a z lekko rozchylonych ust sączyła się wąska stróżka krwi. Kuchenny tasak dumnie sterczał z jego piersi i przyciągał spojrzenie chłopaka.
I to był ten mężczyzna, który przez kilka miesięcy bił go i torturował? Ten żałosny kawał mięsa na podłodze, powalony przez wątłe ręce Sue? Ten, który z mokrą plamą na spodnich leżał u jego stóp?
Theo zakrył usta dłonią i osunął się na stojący przy stole taboret. Z zafascynowaniem przyglądał się leżącemu na jasnych kafelkach ciału, które uspokojone już leżało bezwładnie na podłodze.
Więc teraz był wolny…?
Po chwili poczuł ciepłe dłonie wspinające się po jego udach.
– Theo, wybacz mi – zapłakała Sue wpatrując się w niego mokrymi oczyma.
Chłopak spojrzał na ślady krwi, które zostawiła na jego spodniach. Kobieta cała była w niej umazana, jej wielka, szara sukienka ciążowa i jej zniszczona twarz.
– Ja… ja nie… umiałam… – zapłakała, wpatrując się w jego oczy.
Theo pogłaskał ją po głowie i ułożył na swoich kolanach.
– Ciii… – szepnął wpatrując się w nóż wystający z klatki piersiowej mężczyzny.
– Ale… ale wybaczasz mi Theo? – dopytywała kobieta trąc oczy zakrwawioną ręką. – On już cię nie skrzywdzi… Zobacz!
Theo pochylił się i złożył na jej głowie pocałunek, jednak jego wzrok ciągle uciekał ku krwi błyszczącej na posadzce.
– Uciekaj Theo… zamkną cię w domu dziecka. – zapłakała, trzymając się kurczowo jego nóg.
Chłopak z walącym sercem oderwał się od niej i pobiegł na górę.
Miała rację. Zabiorą go, a on trafi do sierocińca, więzienia, w którym nadal będzie prześladowany.
Szybko spakował kilka rzeczy i wybiegł z  domu. Bez pożegnania, bez ostatniego spojrzenia, rzuconego na jego oprawcę. Opróżnił tylko skrytkę w salonie, gdzie rodzice trzymali pieniądze i jego paszport. Szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjazdu z osiedla.
Już po drodze minęło go kilka radiowozów i ambulans.
Wskoczył w  pierwszy lepszy autobus, jadący w kierunku centrum Hampton. Nie wiedział dokąd pójść. Nie miał już domu, a do ojca nie mógł wrócić. Pamiętał, gdy raz, kilka dni po pierwszym pobiciu  zadzwonił do niego. Pamiętał jak płakał do słuchawki, błagał, by go stamtąd zabrał. Ale ojciec nie zrobił nic. Powiedział, żeby poszedł z  tym do matki, bo to ona ma się nim teraz opiekować. Nie zadzwonił już ani razu do niego.
Dopiero, gdy wysiadł na dworcu centralnym w centrum miasta, zdał sobie sprawę, jak bardzo rzuca się w oczy z wielkimi plamami krwi na spodniach. Wbiegł do szaletu i przebrał się szybko, ładując brudne ubranie z powrotem do plecaka. Pozbył się ich dopiero za miastem, gdzie wydawało mu się bezpiecznie. Później szybko wsiadł do innego autobusu, jadącego  do centrum stanu Virginia.
Wiele razy planował ucieczkę. Wyobrażał sobie gdzie mógłby pojechać, co robić. Zawsze chciał uciec do stolicy stanu. Wydawało mu się, że w tak dużym mieście na pewno sobie poradzi, na pewno zobaczy nowe perspektywy. Odbije się od dna i zostanie kimś. Nie myślał o tym, że jest niepełnoletni, chciał pracować, chciał stać się kimś. Ale gdy już znalazł się w stolicy okazało się, że już od samego początku czekają go schody.
Gdy dotarł do Richmond zanocował na dworcu. Po prostu przysiadł się do bezdomnego mężczyzny nocującego na peronie. Był wolny. Tylko o tym myślał. Nie o tym, że matka spędzi resztę życia za kratkami, lub być może zostanie skazana na śmierć, bo w stanie Virginia nadal ona obowiązywała, a Sue zabiła w końcu glinę. Z drogówki, ale glinę. Nie mógł długo zasnąć, bał się jak cholera. Był w obcym mieście, nie miał pieniędzy, nie miał przyszłości. Był nikim. Małym, zastraszonym pedałkiem. Chociaż Thomas już nie żył, wszystko to, co w niego wbił, nadal tam tkwiło.
Kiedy kolejnego dnia obudziło go silne szturchnięcie, niemal serce w nim stanęło.
– Wstawaj gówniarzu, gliny! – warknął brudny  i śmierdzący mężczyzna, niedaleko którego spędził noc  –  Jeszcze mi brakuje problemów przez ciebie! – wypluł.
Theo rozbudzony strachem, wstał i ruszył szybko w  kierunku wyjścia z dworca. Gdyby go zatrzymali, na pewno doszliby do wniosku, że jest na gigancie.
Kiedy wybiegł z podziemi na zatłoczoną, ruchliwą ulicę poczuł się mały i bezradny. Gdzie miał pójść? Co zrobić? Miał trochę pieniędzy, jednak nie mógł wydać na coś tak zbędnego jak motel. Będzie ich potrzebował na jedzenie. Kiedy minął pierwszy szok, postanowił przejść się ulicami i poszukać ogłoszeń. Nie oczekiwał niczego wielkiego, mógł pracować na zmywaku, albo sprzątać.
Byle od czegoś zacząć.

*

Anthony przycisnął do siebie płaczącego chłopaka.
Boże, czy takie rzeczy naprawdę się działy? Nie miał pojęcia, nigdy by nie przypuszczał… Ale drżący w jego ramionach chłopak, był tego żywym dowodem. Anthony już rozumiał wszystko. Jego poddańcze zachowanie przy Prestonie, jego niechęć do gejów, do dotyku.
Chociaż niemożliwe by to zrozumiał, on znał tylko powody.
– Dopiero później nauczyłem się, żeby… zmieniać za każdym razem imię…  i jak kraść… – dodał Theo, wściekły na łzy lecące mu po policzkach, których nie umiał powstrzymać. Otarł je szybko  rękoma i pociągnął nosem, nie mając odwagi podnieść spojrzenia.
– Theo… – mężczyzna uniósł jego głowę i spojrzał mu w oczy – Już dobrze. – powiedział – Nie pozwolę byś już kiedykolwiek musiał żyć w ten sposób. – zapewnił go pewnym głosem.
Theo odwrócił spojrzenie i wtulił bardziej w mężczyznę.
– Najgorsze…. jest to… – wydusił z siebie – że ja nie potrafię jej tego zapomnieć, wiesz…?
Anthony zmarszczył brwi i pogłaskał go  delikatnie po plecach.
– Spokojnie… może potrzebujesz jeszcze czasu? – rzucił przez zaciśnięte gardło.
To było takie ironiczne, że ten chłopak daje mu taką lekcję życia. Jemu, Anthonemu z dobrego domu, pełnej rodziny. On nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji.
– Nie wiem… – westchnął chłopak – Nie wiem czemu nic nie zrobiła… w końcu była moją matką…
Architekt zacisnął wargi. Zupełnie nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć brunetowi. Co powinien mu powiedzieć? Że ta kobieta nie zasługuje, by mieć dzieci? Że nie powinno się jej nazywać matką? Przecież nieważne co powie, wszystko będzie głupie i banalne.
– Nawet nie wiem, co się z nią teraz dzieje…? A jej dziecko? – westchnął Theo w koszulę mężczyzny – Tak bardzo go nienawidziłem, Anthony… życzyłem jak najgorzej… co jak nie żyją…? Oboje? – wydusił z siebie – To wszytko byłoby moją winą… tego, że jestem gejem…. że im wtedy powiedziałem…
Anthony zesztywniał.
– Theo… – jęknął – Może gdybyś nie powiedział wtedy ojczymowi, byłoby inaczej… ale… to nie twoja wina, że był takim człowiekiem… – powiedział cicho.
– Może to ze mną… – zaczął chłopak pociągając nosem – Jest… było… coś nie tak? – zapytał.
W miarę opowiadania Anthonemu swojej przeszłości, wszystko zaczęło wracać. Nawet jeżeli do tej pory pogodził się z przeszłością, akceptował, to jak żyje  z blondynem, teraz znowu zaczynał mieć wątpliwości. Zaczynał się wstydzić i bać.
– Jesteś dobrym, uczciwym chłopakiem…
– Uczciwym…? Nawet nie wiesz ile świństw zrobiłem wtedy na ulicy… Ilu starych, bezdomnych pobiłem, ilu ludzi okradłem na mieście, czy w metrze… – jęknął chłopak. On, w żadnym wymiarze, nie uważał siebie  za dobrą osobę.
– Starłeś się przeżyć… to oczywiste… – bronił go mężczyzna – Spójrz, jaki jesteś teraz. Jak dbasz o mnie, jak dzisiaj zainteresowałeś się Ethanem, pomimo tych świństw, które opowiadał… – dodał.
Miał świadomość, że dawniej nie tłumaczyłby kradzieży w ten sposób. Został wychowany w prosty sposób i potrafił jasno ocenić co jest dobre, a co złe. Ale to był przecież jego Theo, tyle przeszedł i dla niego potrafił znaleźć wytłumaczenie. Dla innych pewnie by nie umiał.
– Zawsze będę z tobą i nikomu nie pozwolę cię zranić. – dokończył mężczyzna przyciskając go mocno do siebie. Zamrugał oczyma i schował twarz w zgięciu szyi chłopaka.
Theo zacisnął zęby.
Tak bardzo chciałby być osobą, jaką widział w nim Anthony. Chciałby pozbyć się przeszłości albo być kimś innym.
Wciągnął głębiej zapach mężczyzny, by się uspokoić i zacisnął pięści na  jego koszuli na plecach.

7 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.03

  1. Witam,
    i wszystko się wyjaśniło, to całe zachowanie… co z jego matką, tym dzieckiem, a z Paulem…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Oczywiście nie powstrzymałam się.
    Ryk na przemian z odruchem wymiotnym.
    I to wielkie uczucie ulgi, gdy ojczym umarł. Ja akurat nie jestem osobą nielubiącą życzyć śmierci. Oj nie. Ja bardzo to lubię, a w tym wypadku robiłam to całym sercem i duszą. Nie będę wchodzić w szczegóły. To głupie, ta świadomość, że to tylko OPOWIADANIE, które jest przecież fikcyjne. Postacie też nie istnieją. A jednak budzi to emocje. Dlatego chyba tak kocham czytać.

    Co mam napisać? Jestem nieogarnięta po rozdziale. Będę chodzić jak zombie jeszcze jutro.

    Po co to wszystko? Te terapie? Gdyby nie chorzy ludzie, którzy wymyślają takie rzeczy, którzy są przesiąknięci tą nienawiścią wobec inności, nie byłoby tyle cierpienia. Nie chodzi tylko o tą kwestie, ale o wszystkie podobne. Matko…. Homoseksualizm istnieje kiedy powstali ludzie, czyli od kiedy powstał też heteroseksualizm. Był zawsze, wystarczy wdrążyć się w historie. To normalne, naturalne…
    Nie, nie mogę tego zrozumieć. Nie toleruje nietolerancji, zabawne. To straszne, bo gardzę ludźmi, którzy np. pragną śmierci inności i czasem pragnę też ich śmierci. Czyli jestem taka jak oni? Za głęboka filozofia, nie będę rozkminiać.

    Najważniejsze jest to, że Theo już ma dom, a kogoś kto go kocha, ma normalne życie.
    Ale przeszłość zostaje, no cóż.
    Zobaczymy jak dalej się to rozwinie.
    Następny rozdział w poniedziałek? Uh, trzeba doczekać.

    1. Twoje komentarze zawsze są takie… takie, że aż się dziwię, ze coś co powstaje w mojej głowie może aż tak wpływać na emocje innych ludzi. To buduje.

      Wiesz, te terapie, odpowiednie i przede wszystkim ludzkie może i są dobre, może i są skuteczne, ale tylko wtedy, gdy ktoś nie potrafi pogodzić się ze swoim homoseksualizmem. Jeżeli ktoś czuje się z tym źle i nie potrafi tego zaakceptować, być może i mu pomogą. Ale takie znęcanie się nad homoseksualistami, i próba wybicia im tej orientacji siłą, na pewno nie przyniesie nigdy nic dobrego.
      mmm…. wiesz, czasami ciężko jest rozróżnić, czy ktoś, kto jak napisałaś ‚pragnie śmierci’, naprawdę cierpi, czy przyjmuje tylko taką pozę. Myślę, że po prostu zbyt łatwo oceniamy innych i ich szufladkujemy. Ja niestety też nie jestem od tego wolna i zdarza mi się zbyt szybko kogoś skreślić. Ale chyba tak już jest, że dopiero z czasem i z pewnym bagażem doświadczeń potrafimy być bardziej wyrozumiali i empatyczni. Ale to chyba naturalne. C:

      Jestem okropna, czekanie się wydłużyło. Wybacz. <3

  3. Biedny Theo. To było straszne. Aż mi się chce go przytulić. Nie dziwię się, że potem był taki wystraszony i negatywnie nastawiony do Anthony’ego. Thomas był okropny. Gdyby nie to, że żonka go deathnęła, to bym mu chyba śmierci życzyła (czego z reguły nie robię, ale Thomas był strasznym chujem). Ciekawa jestem, co się stało z matką Theo i z dzieckiem. Czy żyją itd. No i co z jego ojcem. On też święty nie był. Nie zapałałam do niego sympatią. Theo mu mówi, że ojczym go maltretuje (bo inaczej tego nazwać nie potrafię… chyba że jeszcze znęcanie się), a on go olał i wysłał do matki. No po prostu nie mogę. Jakby matka mogła coś zrobić, to chybaby zrobiła, nie? Babka wpadła z deszczu pod rynnę… Thomas był jeszcze gorszy od ojca Theo. Jak on w ogóle o niej mówił? Suka? Przecież tak się nie godzi. Nie wiem, czy to wszystko (ten cały charakter Thomasa itd) wyszło dopiero po wyznaniu Theo czy jeszcze przed, ale nie wiem jak ona to mogła znosić. Biedna ześwirowała chyba trochę. Może potraktowali ją jakoś łagodniej, ze względu na to, że była odrobinę niespełna rozumu… chociaż wątpię… w końcu zabiła glinę.
    Kiedy będzie Ethan? Ja wiem, że zachował się strasznie w stosunku do Theo, ale i tak go kocham i życzę mu jak najlepiej. Muszę wiedzieć, co z tą jego terapią…

    A teraz trochę literówek:
    „Kiedy pewnego popołudnia, wrócił do domu zastał tam już Thomasa z jakimś mężczyzna.”- „mężczyzną” i przecinek przed „zastał”, a przed „wrócił” jest chyba niepotrzebny.
    „Doktor James jest psychiatrą i zgodził się wziąć ciebie po opiekę.”- „pod”.
    „Kiedy kolejnego dnia obudził go silne szturchniecie, niemal serce w nim stanęło.”- „obudziło” i „szturchnięcie”.
    „To było takie ironiczne, że ten chłopak daje mu taką lekcje życia.”- lekcję”.

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    1. Niestety. Dzieci zazwyczaj płacą za błędy rodziców. Kto wie, może jego biologiczni rodzice mogliby rozwiązać jakoś swoje problemy i wszystko potoczyłoby się inaczej? Chyba się bardzo pogubili. Na i Thomas. Nie jestem pewna, czy dowiemy się jaka była od początku relacja Sue z Thomasem, bo wyżej wspomniane wydarzenia opisane są z perspektywy Theo, ale kto wie…? Może Theo ma gdzieś tak sześcioletnią siostrzyczkę, albo brata? Czy Sue była niespełna rozumu? Myślę, że na pewno była zastraszona, przez drugiego faceta i się go bała…
      Ethan właśnie się ukazuje. C:

      Dziękuję ponownie za literówki. C:

Dodaj komentarz