Till We Are Vol. 2 Ch.18

Przez kilka minut w toalecie, Theo ochłonął nieco. Wiedział, że przesadził, że to nie jest do końca wina Anthonego. Blondyn był przystojny i zwracał na siebie uwagę, a niektórzy, jak na przykład ta kelnerka, są już tacy, że nawet najmniejszą konwersację traktują jak preludium do gorącego, namiętnego romansu. Ale patrzenie na to nie było zbyt przyjemne. Niby fajne, że Anthony jest taki wspaniały, taki przyjazny i przystojny, ale czy w tamtej chwili jego kochanek nie powinien być tylko dla niego?
Poza tym Theo czuł się tak okropnie, że bez znaczenia było to, czy byłaby to kobieta, czy mężczyzna, każde z nich na pewno było lepsze od niego. Jaką miał pewność, że nie zostanie sam, że Anthony go kiedyś nie zostawi? Niby czuł całym sobą jego miłość i ona dodawała mu dużo pewności siebie, jak na przykład przy okazji wizyty u ojca, ale jedyne co Theo wiedział na pewno, to to, że wszytko kiedyś przemija. I on bał się, że nawet jeżeli obaj się teraz kochają, to prędzej czy później to się skończy. A co on zrobi bez architekta?
Żałował tylko, że tak na niego naskoczył, że nie mógł zapanować nad złością. Przecież mężczyzna nigdy świadomie by go nie skrzywdził. Lecz  z drugiej strony, gdy widział, jak ktoś w oczywisty sposób przystawiał się do jego mężczyzny, aż się w nim gotowało. Szkoda tylko, że to Anthony później obrywał.
Wychodząc z ubikacji, miał zamiar przeprosić architekta i postarać się jakoś wytłumaczyć. Wiedział, że powinien mu szczerze powiedzieć co czuje, czemu tak się zachowuje. Gdy jednak spojrzał w kierunku ich stolika, aż zadrżał widząc, że ktoś zajął jego miejsce. Znowu! Wystarczyło tylko, że na chwilę odszedł od niego i już ktoś chciał mu go zabrać!
Cała złość wróciła do niego w jednym momencie, gdy zbliżał się do nich z każdym krokiem.
Anthony spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem,  na co on  zacisnął tylko pięści.
– Nie przeszkadzam….? – wysyczał, zatrzymując się przy nich i patrząc po ich twarzach.
Dopiero, gdy w siedzącym na jego miejscu chłopaku rozpoznał Paula, cofnął się o krok.
– Theo… – szepnął Paul i uniósł się z miejsca.
Brunet wpatrywał się w niego przez chwilę, studiując jego twarz. Pamiętał jak kiedyś był nią zafascynowany, jak wszystko było takie inne i nowe, gdy spędzali razem czas. Pamiętał też jak później, po części Paula obwiniał za swoją sytuację, jak wyrzucił go z domu, jak go unikał.
– Witaj Paul… – wydusił półgłosem i trzęsąc się cały usiadł obok Anthonego – Zmieniłeś się… – dodał, łapiąc pod stolikiem za rękę architekta.
Paul odetchnął i przesunął rękoma po blacie stolika.
– Ty też… – szepnął, patrząc na niego jakby wystraszonym spojrzeniem – Nie myślałem, że jeszcze tu wrócisz…
– Ja również… – odparł brunet, oblizując wargi.
Obaj nie byli już nastolatkami i czas zmienił ich wygląd, i na pewno charaktery. Teraz Paul był dla niego obcy, jak w zasadzie każdy w  tym mieście.
Podobnie jak u ojca, zapadła między nimi chwila ciszy, w której wymienili kilka spojrzeń, jakby badali się na nowo. W końcu Paul spojrzał na Anthonego.
– Czy mógłbym porozmawiać z Theo na osobności…? – zapytał.
Anthony spojrzał na niego zaskoczony i zacisnął mocniej dłoń na ręce swojego chłopaka.
– Nie mamy przed sobą tajemnic… – odparł pewnie, czując, że brunetowi będzie łatwiej przy nim.
– Ale ja przed tobą mam. – Paul zacisnął pięści leżące na blacie.
Anthony spojrzał na siedzącego obok Theo.
– Zostaw nas na chwilę… – szepnął brunet, wysuwając rękę z uścisku.
Mężczyzna tylko odetchnął i posłał mu zmartwione spojrzenie. Kiedy Theo wstał, by on mógł wyjść, ścisnął jeszcze jego rękę i w końcu przeszedł do baru, gdzie usiadł na jednym z dalszych stołków.
To był jakiś absurd, przecież i tak Theo wszystko mu powie. Co jednak nie znaczyło, że uśmiechało mu się zostawianie go sam na sam z jego pierwszym chłopakiem.
Paul spojrzał za blondynem i upewniając się, że jest już z dala od nich, wrócił spojrzeniem do chłopaka.
Theo bardzo się zmienił i wyprzystojniał.
– Naprawdę cię kochałem… – szepnął w końcu – Czemu nigdy mi nie powiedziałeś? – dodał zaraz, pochylając się w jego kierunku – Czemu mi nie zaufałeś, Theo? – jęknął – Przecież może… może byśmy coś razem wymyślili, może nie doszłoby do tego wszystkiego…?
Brunet odchylił się bardziej na swoim miejscu i zmarszczył brwi.
– Teraz już chyba za późno na gdybanie…
– Gdy się dowiedziałem… Boże… – jęknął blondyn, aż łapiąc się za głowę – Wiesz, brali mnie na świadka… a ja nie miałem pojęcia… Dopiero później… z gazet, z wiadomości, dowiedziałem się szczegółów… Czemu mi nie zaufałeś…?
Theo podrapał się zdenerwowany po szyi i położył ręce na stoliku.
– Cały czas zastanawiałem się, czemu nic nie zauważyłem… – jęknął Paul, sięgając do jego dłoni – Poza tym… to ja cię namawiałem żebyś im powiedział… Przepraszam…
– Skąd mogłeś wiedzieć… – odparł Theo, czując jak dreszcz przechodzi jego ciało, gdy ich ręce się zetknęły. – Ja przecież też nie wiedziałem…
Paul pomasował palcami jego dłonie.
– Wiesz, że twoja matka jest w Richmond, w więzieniu…? Musisz zeznawać… – powiedział, wpatrując się w jego oczy – Rozmawiałem z nią raz. – dodał, ocierając nos – Ona wszystko zrobiła dla ciebie.
Theo uniósł się na siedzeniu.
– Więc to moja wina? – rzucił głośniej – Bo nikomu nie powiedziałem, bo to nade mną się znęcano? – zapytał oddychając ciężej.
Blondyn pogłaskał go uspokajająco po dłoniach.
– Nie… nie twoja, ale… jeszcze wiele rzeczy zależy od ciebie. Nawet nie wiesz ile… – szepnął, wpatrując się w jego oczy. – Nigdy nie przestałem o tobie myśleć… – szepnął.
Theo zmarszczył brwi i zamilkł w pół słowa.
– Na początku byłem zły, że mnie unikasz, że wyrzuciłeś mnie wtedy z domu. – zaczął cicho – Wiem, że dużo lat minęło i że byliśmy wtedy dzieciakami, ale… naprawdę cię pokochałem… Chcę ci pomóc. – szepnął, masując jego ręce.
Brunet spojrzał w jego błękitne oczy. Nie wiedział już czego tak naprawdę chce od niego Paul. Jego słowa brzmiały tak wieloznacznie, że sam gubił się w swoich myślach.
– Chcesz wrócić do Hampton? – zapytał Paul łagodnym głosem – Po to przyjechałeś? Byłoby cudownie…
Theo powoli zabrał ręce z jego uścisku.
– Ja mam już inne życie, Paul. – powiedział, zerkając w stronę Anthonego, który obserwował ich spokojnym spojrzeniem – I ono na pewno nie jest tu. I nigdy już nie będzie.
– Masz tu rodzinę. Ojca… – dodał blondyn, posyłając mu kolejne wymowne spojrzenie – Wiesz ile razy błagał mnie bym mu powiedział czy wiem coś o tym, gdzie jesteś? Od kiedy tylko się dowiedział, jak blisko byliśmy. Widziałeś się z nim?
– Właśnie od niego wracamy…
– Więc na pewno wiesz, jak wygląda… Jak wrak człowieka. Przez te wszystkie lata czekał na ciebie, aż wrócisz… A kiedy już tu jesteś, nie możesz tak po prostu nas znowu zostawić… Znowu uciec…  – dodał.
Theo przełknął ciężko ślinę.
– Uciec… – dodał – A co innego miałem wtedy zrobić? Miałem piętnaście lat, niemal zerowy kontakt z ojcem, matkę, która zabiła znęcającego się nade mną ojczyma i plamy krwi na spodniach. Myślisz, że się nie bałem? – rzucił z goryczą w głosie – Że po wyjeździe z Hampton, z Wirginii, moje życie było jakąś bajką? Nic nie wiesz, Paul, więc czemu mnie pouczasz?
Blondyn westchnął.
– Nie twierdzę, że tak było, ale… zostawiłeś za sobą piekło. Dla matki, dla ojca i dla mnie. Ciebie tu nie było, a to my musieliśmy stawić wszystkiemu czoła. Szczególnie Sue, nawet nie wiesz przez co przeszła. – szepnął – A ty po prostu uciekłeś i to wszystko cię ominęło.
Brunet aż zaśmiał się pod nosem.
– Słyszysz w ogóle co mówisz? – zapytał kręcąc głową z niedowierzaniem – Akurat ciebie, mogę się założyć, to wszystko najmniej dotknęło, a zachowujesz się tak, jakbyś… nie wiem, był głównym poszkodowanym w tej sprawie.
Paul zacisnął dłonie w pięści.
– A ty? Wiesz, może i nie wyobrażam sobie ile musiałeś znieść, ale to już minęło, a ja mówię ci, jak to wszystko wygląda z naszej perspektywy!
Theo zacisnął zęby.
– Więc sobie daruj! – warknął – Nie potrzebuję twojego pouczania i nie chcę nawet znać twojej opinii! – rzucił.
Paul spojrzał na niego ni to wrogim, ni pustym spojrzeniem.
– Zmieniłeś się… – powiedział spokojniejszym tonem – Kiedyś nigdy nie odezwałbyś się do mnie w ten sposób.
Theo podparł głowę na dłoni i zasłonił nią twarz.
– Tak, zmieniłem się. – potwierdził – Kiedyś robiłem wszystko, czego chciałeś. – dodał dobitnie.
Chłopak naprzeciw pochylił się w jego kierunku.
– Brzmi jak oskarżenie… – szepnął, aż czerwieniejąc na policzkach.
Nie chciał przyznać się przed Theo, ale czasami sam o tym myślał. W końcu często go namawiał do coming outu lecz jego rodzice dowiedzieli się dopiero, gdy dostał wezwanie do zeznań. To, co przydarzyło się Theo, tak bardzo nim wstrząsnęło, a gdy zobaczył go dzisiaj sam nie wiedział, czy to w  ogóle możliwe, by to było on. Kochał go wtedy, tak naprawdę, pomimo tego, że byli jeszcze dziećmi.
Theo był taki czysty i dobry, zawsze wspaniale im się rozmawiało. I czasami Paul miał wrażenie, że na całym świecie byli tylko oni, tylko on i Theo. Wtedy byli tacy szczęśliwi, pamiętał to do dziś.
I gdy brunet stanął w drzwiach lokalu, serce aż na moment w nim stanęło. Nie wierzył, że to on. Z każdą sekundą, gdy mu się przyglądał, upewniał się jednak co do jego tożsamości. W końcu to ten profil, te delikatne ręce, chociaż niewątpliwe dojrzalsze.  I te włosy – długie i czarne, jak smoła. To musiał być on, chociaż jego ruchy były nieco inne. Bardziej nerwowe, bardziej niepewne.  Oczy też jakby wystraszone i smutne. Ale czemu się dziwił? W końcu to wszystko co się stało, na każdym z nich zostawiło ślad.
Długo zastanawiał się czy do nich podejść, czy może to sam chłopak go zauważy i podejdzie. Jak się przywitają? Jak powinni to zrobić? A może Theo już tu zostanie, może znowu mogliby być przyjaciółmi? Może nawet kimś więcej? W końcu tyle ich łączyło, tyle, ile z nikim innym nigdy nie będą mieli wspólnego.
Theo odetchnął tylko ciężej i spojrzał prosto w jego błękitne oczy.
– Nie, Paul… – powiedział powoli – Czasem nawet myślę, że gdyby nie to wszystko, nie spotkałbym nigdy Anthonego… Wszystko co się zdarzyło, to przeszłość i już prawie tak nie boli.
Paul zerknął w stronę architekta i zmierzył go wzrokiem.
Tak, był jeszcze ten mężczyzna. Obcy, tak bardzo nie pasował do ich świata. Do małego Hampton i do tego, co było między nimi. Przedstawił się jako ‘facet’ Theo, ale jak brunet mógł mu zaufać? Paul na jego miejscu byłby bardziej ostrożny. I był. Przez te wszystkie lata niewielu osobom zaufał, nie był otwarty ze swoją orientacją.
Ale to, jak obaj patrzyli na siebie, jak blisko siebie siedzieli, bardzo go bolało. Chociaż przez te lata, zaczynał już przyzwyczajać się, że nie będą już razem, że Theo nigdy nie wróci. Ale wrócił, zupełnie inny, z innym u boku.
– Więc co, dla niego chcesz nas zostawić? – prychnął wściekły – Swoją rodzinę?
– Nawet nie masz pojęcia ile mu zawdzięczam. – szepnął – To Anthony jest moją rodziną, bardziej niż wy wszyscy.
Paul jeszcze bardziej zdenerwowany odwrócił w jego stronę spojrzenie.
– Jak śmiesz tak mówić… – syknął przez zaciśnięte zęby. – Twoja matka…
– Moja matka miesiącami słuchała mojego wycia, gdy Thomas się nade mną znęcał. Ojciec posłał mnie do wszystkich diabłów, gdy błagałem go o pomoc. Ty? Co byś zrobił? Obaj byliśmy dziećmi. – odparł twardo Theo.
Paul wyprostował się przy stoliku i zmrużył oczy wpatrując się w Theo.
– Więc dla jakiegoś tam Anthonego jesteś gotów zostawić to, co zostało z twojej prawdziwej rodziny? Jeszcze wszystko mógłbyś uratować. – dodał – A on? – skinął głową w kierunku architekta – Co on o tobie wie? Nigdy nie zrozumie cię tak, jak my!
Theo zacisnął mocniej pieści, aż paznokcie wbiły mu się w dłonie.
– To jemu wszystko zawdzięczam. Gdyby nie Anthony, skończyłbym jak pies na śmietniku. Zdechłbym tam i nikt z was by o tym nie wiedział. – warknął.
– Może gdybyś nie uciekł, jak tchórz, a poprosił kogokolwiek innego, mielibyśmy szansę by ci pomóc!? – zironizował Paul.
Nie tak przez lata wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie. Theo zmienił się nie do poznania i Paul zaczynał szczerze wątpić w to, czy się dogadają.
– Jego o nic nie musiałem prosić. – dodał twardym, zduszonym szeptem – On sam mi pomógł, bez błagania i płaszczenia się przed nim.
– Ciekawe, za co…? – zakpił blondyn.
– Za nic. Po prostu, z dobrego serca. – odparł od razu Theo – Przyjąłbyś bezdomnego, śmierdzącego kundla pod swój dach? On właśnie to zrobił i nigdy nic ode mnie nie chciał.
– Co nie zmienia faktu, że teraz z nim sypiasz… – zasyczał Paul, na co Theo zacisnął szczękę – Może wcale nie jest taki idealny, jak ci się wydaje. Spójrz tylko na niego. Myślisz, że długo będziesz mu wystarczał…? – zakpił – Wygląda jak jakiś model, a ty kim jesteś? Jego utrzymankiem? Bo jeżeli powiesz mi, że w tym swoim nowym światku jesteś kimś, na pewno w to nie uwierzę. Jesteś z Hampton, stąd…!
– Możesz nazywać mnie dziwką i czymkolwiek chcesz, ale nie waż się mówić źle o Anthonym. – warknął brunet, a  siedzący przed nim chłopak posłał mu pełne politowania spojrzenie.
– Błagam cię… Na pierwszy rzut oka widać, jaka z niego łajza, zresztą Jenny już mi mówiła, jak z nią flirtował…  – brunet odetchnął głębiej, czując wzbierającą w nim złość – Znam takich gogusiów i niczego nie można im odmówić, nawet puszczania się na le…
Theo nie czekając aż chłopak skończy, wstał z rozmachem od stolika i rzucił się na niego z pięściami. Pchnął Paula na siedzenie kanapy i opadł na niego.
– Zamknij się w końcu! – krzyknął, uderzając go w twarz.
Nim uderzył go po raz kolejny, został odciągnięty przez silne ramiona.
– Theo! – zawołał Anthony, unieruchamiając go – Uspokój się…!
Chłopak wpatrywał się wściekły w Paula.
– Widzisz? Gdyby nie on, zabiłbym cię! – warknął rozjuszony – Podziękuj mu! – dodał, słysząc dudnienie własnego serca, które waliło tak, jakby chciało rozerwać mu klatkę piersiową.
– Theo… – szepnął mu do ucha architekt.
Żałował, że wcześniej nie wrócił do stolika, jak tylko zauważył, że obaj się napinają. Nie słyszał niemal nic, przez muzykę lecącą z radia stojącego za barem, jednak po ich gestach mógł dostrzec, że rozmowa nie przebiega najlepiej.
– Dzwonię po policję! – usłyszał głos kelnerki i odwrócił się w jej stronę.
– Nie trzeba, już wszystko w porządku! –  rzucił, posyłając dziewczynie twarde spojrzenie.
Czuł, jak w jego uścisku Theo uspokaja się, zupełnie, jak wtedy, gdy rzucił się z pięściami na Prestona. Tak samo i teraz był zaskoczony agresją jaka biła od chłopaka, który przecież zazwyczaj był spokojny i opanowany.
Spojrzał na Paula, który ręką tamował krwotok z nosa.
– Tajemnice… – prychnął w jego kierunku – Theo, czas na nas.
Brunet wyrwał mu się i ruszył do wyjścia. Czuł, że jeszcze chwila i rozniesie cały ten bar, zacznie krzyczeć i demolować wszystko dokoła. Kiedy wyleciał na zewnątrz, szybko podszedł do samochodu i zaczął dreptać obok niego w miejscu.
Anthony spojrzał za nim i zaraz uregulował rachunek, po czym wyszedł z lokalu.
– Co to było? – zapytał, podchodząc do chłopaka.
– Nic. Wracajmy do hotelu! – burknął Theo, unikając jego spojrzenia.
Anthony podszedł do niego i złapał go za ramię.
– Jak to nic? – jęknął – Theo, czy ty chcesz ściągnąć na siebie jeszcze większe kłopoty?
Chłopak spojrzał mu w oczy i zaraz odsunął się od niego.
– Co ten cały Paul ci powiedział? – zapytał blondyn – Powiesz mi?
– Nie chcę… – burknął – Wracajmy już…
Architekt spojrzał na niego zrezygnowany i otworzył pilotem drzwi.
W drodze do hotelu Theo zaczynał pogrążać się w coraz większych wątpliwościach.
Z jednej strony był wściekły na Paula, za to co mówił, ale z drugiej, czy nie miał po części racji? No i tak idealnie wstrzelił się w jego wątpliwości, bo sam się przecież bał, że jego związek się skończy. Bo przecież był stąd, z Hampton, z patologicznej rodziny, ze śmietnika. Nie miał ani szkoły, ani dobrej pracy, a jego związek z architektem faktycznie mógł wyglądać tak, jakby był na utrzymaniu blondyna. W końcu w schronisku zarabiał grosze, które nawet nie starczyłby na pokrycie tygodniowych kosztów, które wydają na jedzenie.
To było zabawne, że w Denver o tym zapomniał, że stał się kimś innym, że czuł się jak ktoś lepszy. Dopiero powrót do Wirginii przypomniał mu kim jest.
Jednak zachowując się tak, jak teraz na pewno nie zwiększał swoich szans u Anthonego. Burczał na niego i warczał, cały czas obrażony o nie wiadomo co. Ale miał już dosyć, dość całego Hampton. Dość tego, że wszyscy uważali, że jest im coś winien, że był tchórzem, bo uciekł. Ale co oni zrobiliby na jego miejscu?
Na przykład taki Paul. Co on by zrobił? Byłby taki dzielny, na jakiego teraz pozował? Sam wtedy nie przyznał się do tego, że był gejem, a teraz zachowuje się jakby był kimś lepszym. Ciekawe czy przyznałby się przed kimś, gdyby ociec go maltretował, gdyby był przez tyle czasu poniżany i bity. On, Theo, widocznie nie był żadnym bohaterem, nie chciał nim być. Wtedy zrobił to, co uważał za słuszne. Zresztą sama Sue kazała mu uciekać, pamiętał to jak dziś. Ojciec wtedy też nie był skory, by się nim zająć, a teraz jest taki biedny? Gdyby nie to całe morderstwo, pewnie do tej pory żyliby z matką w strachu, a on miałby w głębokim poważaniu ich sprawy. Teraz raptem wszyscy żałują, a wtedy nie było przy nich nikogo.
Gdy tu jechał, Theo nie chciał nikomu nic wypominać, chciał po prostu zamknąć to wszystko. Tak ostatecznie.  A teraz zjawia się Paul i poucza go, ocenia. Nie był już tamtym chłopakiem, z którym Theo mógł spędzać godziny. Robił mu jakieś wymówki, obrażał Anthonego, chociaż nic o nim nie wiedział.
Droga do hotelu minęła im bardzo szybko, w każdym razie Theo nawet nie zauważył, w którym momencie znaleźli się pod budynkiem.
Kiedy weszli do holu, Anthony zatrzymał się przed wejściem do restauracji.
– Zjedzmy obiad. – zaproponował, zerkając na chłopaka, który od razu zmarszczył nos i pokręcił głową.
– Nie jestem głodny.
Anthony zdenerwowany odetchnął ciężko.
– Jak możesz nie być głodny, skoro od wczoraj praktycznie nic nie jadłeś? – rzucił, studiując uważnie jego twarz.
– Po prostu nie jestem! – warknął chłopak – Daj mi kartę od pokoju. – zażądał, wyciągając rękę.
Architekt spojrzał na niego zgaszony.
– Co się z tobą dzieje? – szepnął, sięgając do wewnętrznej kieszeni jasnej marynarki i wyciągając portfel – Zupełnie cię nie poznaję… – dodał zrezygnowany i wręczył mu jedną z dwóch kart, które dostali.
Chłopak zacisnął tylko zęby i odwrócił się od niego. Sam siebie też nie poznawał.
Anthony odprowadził chłopaka wzrokiem do wind i gdy ten zniknął w jednej z nich, przeszedł do stojących w holu białych kanap.
Nie miał pojęcia, jak powinien z nim rozmawiać, ani co robić. Nagle, w jakiś dziwny sposób, stał się dla niego jakby wrogiem, a  jakakolwiek próba rozmowy kończyła się chorą kłótnią. Jeszcze wczoraj, a nawet dzisiaj z rana wszystko było okay. Ale później ta wizyta u Gilberta, spotkanie Paula i wszystko w dziwny sposób zmierzało ku złemu.
Mężczyzna przetarł twarz dłonią.
Starał się zrozumieć Theo, wiedział, że pobyt tutaj jest dla niego trudny, że nagle wszystko znowu zaczyna go przytłaczać. A jeszcze powinien zeznawać w sprawie matki. Blondyn zupełnie nie wiedział, jak przez to przebrną, skoro to, co najgorsze w jego mniemaniu, było dopiero przed nimi. Poza tym, czy chłopak w ogóle się zgodzi?
Po kilkunastu minutach do Anthonego podeszła kobieta w bordowym uniformie hotelu i pochyliła się nad nim.
– Przepraszam, mogę w czymś panu pomóc? – zapytała uprzejmym tonem.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej sztywno i uniósł się z siedzenia.
– Nie, dziękuję…Chociaż… chciałbym zamówić obiad do pokoju dwieście trzynaście, dobrze? Niech będzie danie dnia, czy co tam macie. Dla dwóch osób. I butelkę wytrawnego wina.
– Oczywiście. – uśmiechnęła się kobieta, a Anthony podziękował jej uprzejmie i ruszył do wind.
Kiedy wszedł do środka, z łazienki dobiegł go szum wody. Zdjął więc marynarkę i usiadł w fotelu, podwijając rękawy jasnej koszuli. Musieli pogadać. Musiał dowiedzieć się czego tak właściwe oczekuje od niego Theo, bo jak na razie odnosił wrażenie, że w pewien sposób mu przeszkadza.
Minuty mijały i Anthony zdążył już nawet odebrać przywieziony obiad, jednak Theo nie wychodził z łazienki, pomimo tego, że woda od dłuższego czasu przestała już lecieć.
W końcu zaniepokojony zapukał do drzwi.
– Theo? Wszystko w porządku? – zawołał przez nie.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, uchylił je lekko i odetchnął aż widząc siedzącego przy wannie chłopaka. Theo płakał cicho, skulony na podłodze, a Anthonemu aż zrobiło się ciężej na sercu, gdy widział jak jego ramiona drżą tak, jak pozostałe części ciała.
Podszedł do niego i klęknął przy nim, przyciągając go do siebie.
– Chcę wracać… – zaszlochał chłopak, wciskając się w jego ciało – Do Denver… do domu…
Anthony zacisnął wargi i pogłaskał go po mokrych włosach.
– Ja też… – szepnął – Ale skoro już tu jesteśmy, doprowadźmy to do końca…
– Nie chcę nic doprowadzać… Anthony… Proszę, wracajmy…
Mężczyzna przygarnął go mocniej i pogładził po dygoczącym ramieniu. Nienawidził, gdy Theo płakał. Strasznie bolały go te łzy, bo przecież zawsze chciał uszczęśliwić swojego chłopaka. Swojego wspaniałego, jedynego na świecie Theo.
– Za co uderzyłeś Paula? – zapytał łagodnie po kilku minutach.
– Bo… mówił o tobie okropne rzeczy… – powiedział półgłosem chłopak.
Anthony zaskoczony zmarszczył brwi.
– Przecież nawet mnie nie zna…
– Właśnie…
– Nie musiałeś go bić. – zauważył mężczyzna.
– Musiałem… – jęknął Theo i odetchnął głęboko.
– Więc biłeś się w moim imieniu… – uśmiechnął się lekko i pocałował go w czubek głowy – Mój dzielny Theo…
Chłopak zacisnął mocniej ręce na jego ramionach.
– Wszystko dla ciebie bym zrobił… – szepnął – Wszystko bym zniósł, Anthony… – dodał – Nawet te flirty… i wszystko inne co się stanie…
Architekt pogładził go ręką i odetchnął głęboko.
– Co ma się stać…? – zapytał czując ucisk w żołądku.
W zasadzie nie chciał usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. Nie chciał nawet myśleć, że chłopak mógłby w niego wątpić, że mógłby wyobrażać sobie, że kiedykolwiek go zdradzi.
Brunet zacisnął zęby, odpychając na bok chore wizje. Nie chciał wątpić, w końcu tak bardzo się kochali.
– W tym barze… Ja nie miałem zamiaru z nią flirtować. Nie wiem czemu tak to postrzegłeś, pytałem tylko o menu. Nie mam pojęcia czemu tak zawsze wychodzi, że… Ale to ciebie kocham, z tobą chcę flirtować, ciebie uwodzić… – wyszeptał mu do ucha – Nie myślę o nikim innym, tylko o tobie… Naprawdę jeszcze tego nie wiesz?
Theo wstrzymał oddech i przygryzł wargę.
– Wiem… – odparł cicho – Ale wiem też, że wszystko się kiedyś kończy…i wydaje mi się, że Hampton odebrało mi wszystko, czego się przy tobie nauczyłem… Nie chcę się z tobą kłócić i być taki… – wzruszył ramionami – Taki jak wtedy, pamiętasz?
Anthony pokiwał głową, wracając myślami do ich pierwszych spotkań.
– Ciii… kiedy już wrócimy do domu, wszystko będzie tak, jak dawniej… – zapewnił go unosząc jego głowę i składając na mokrym od łez policzku drobne pocałunki – Wszystko dla ciebie zniosę… – uśmiechnął się krzywo i w końcu pocałował chłopaka w usta.
Theo uniósł się wyżej wzdychając głęboko w pocałunek.
– Obiecujesz…?
– Przysięgam… – odparł Anthony i pocałował go głęboko.
Brunet odetchnął ponownie w jego ramionach i w końcu przestał drżeć. Architekt po chwili ujął jego twarz w dłonie i odsunął od siebie.
– Theo, ja… – szepnął marszcząc brwi – Ja nigdy… nigdy bym ciebie nie zdradził. – wydusił, przełykając ciężko ślinę – Wiem, że przeżyłeś dużo rozczarowań, ale ja nigdy cię nie rozczaruję. Uwierz we mnie… – dodał, oblizując zaschnięte wargi i wpatrując się w oczy chłopaka.
Theo poczerwieniał na policzkach i zacisnął mocno pięść na koszuli blondyna.
– Na tym polega miłość, żebyś we mnie wierzył…- szepnął jeszcze Anthony i przesunął kciukiem po jego policzku.
Chłopak powoli przytulił się do niego, nie mając pojęcia, co mógłby mu odpowiedzieć.
– Przestań się już bać…
– Ty we mnie wierzysz… – stwierdził cicho i przymknął oczy.
– Oczywiście. – usłyszał i odetchnął głośno.
Nie chciał zawieść Anthonego, chciał, żeby mężczyzna był z niego dumny. I chociaż było to dla niego trudne, w końcu ponownie uniósł na niego spojrzenie i pokiwał powoli głową.
– Zadzwonię… do tego adwokata… i jeżeli się uda, pojedziemy z rana do ojca, pożegnamy się i… polecimy do Richmond? – zapytał, czując, jak z oczu ponownie zaczynają płynąć mu łzy.
Anthony otarł je szybko palcami i pokiwał twierdząco głową.
–  Tak zrobimy. – westchnął, całując go delikatnie.

Kolejnego dnia po południu byli już w Richmond, w więzieniu.
Obaj okropnie zdenerwowani czekali w korytarzu, za którym znajdowała się sala widzeń.
Mieli już za sobą pożegnanie z Gilbertem, który oczywiście nalegał, by zostali u niego dłużej. By po widzeniu z Sue, wrócili do Hampton, jednak Theo nie chciał już tam wracać. Zostawił mu swój numer telefonu i obiecał mu, że odwiedzi go za jakiś czas. Jednak nie łudził się, że szybko to nastąpi, chociaż rozstali się w bardziej pokojowych nastrojach niż wczoraj. Ojciec i jego ramiona nadal były obce i Theo wiedział, że zbyt prędko to się nie zmieni.
Wczorajsza rozmowa telefoniczna z Louisem, adwokatem Sue, była krótka, a mężczyzna szybko załatwił im rezerwację na poranny lot. Z samego rana czekał już na nich na lotnisku i natychmiast zabrał ich do swojej kancelarii, gdzie ustalili wszystkie szczegóły. Theo strasznie denerwował się tą rozmową, tym, że obcemu mężczyźnie musiał opowiadać o wszystkim. Chociaż bardzo się starał, nie mógł powstrzymać łez i kilka razy był już bliski wybiegnięcia z gabinetu. Tym razem również trzymał się kurczowo swojego mężczyzny, który jak zawsze był mu największą podporą. Louis, również wykazał dużą dawkę empatii i cierpliwie czekał na słowa chłopaka, nie pospieszając go, ani nie komentując.
Kiedy teraz, w długim jasnym korytarzu, czekali na adwokata, rozmawiającego z Sue, Theo niemal wychodził z siebie. Co sekundę zerkał na metalowe drzwi i zaraz odwracał się do Anthonego, który stojąc oparty o parapet, obserwował go uważnie. Chłopak podchodził do niego, jakby chciał go przytulić, albo coś mu powiedzieć lecz zaraz odwracał się i krążył niespokojnie po jasnym korytarzu. Sam architekt chciał go do siebie przyciągnąć i przytulić mocno, jednak w momencie, gdy chciał to zrobić, z pomieszczenia wyszedł adwokat.
Starszy mężczyzna w brązowym garniturze, spojrzał na nich i zaraz podszedł do Theo.
– Sue, strasznie się denerwuje. – powiedział uśmiechając się lekko – Ustaliłem z nią wszystko, teraz jeszcze muszę złożyć papiery do sądu, więc nie zajmujcie sobie tym głowy. Pobądźcie ze sobą po prostu, tęskniła za tobą.
Chłopak pokiwał głową i spojrzał na niego niemal płaczliwie.
– Jaka… jaka ona jest teraz…? – zapytał cicho, drżąc na całym ciele.
Anthony podszedł do niego o objął ramieniem.
– Zaraz się przekonamy. – uśmiechnął się pokrzepiająco – Wejść od razu z tobą? – zapytał.
Brunet złapał go szybko za rękę i pokiwał energicznie głową.
– Mówił pan jej, że jestem z Theo…? – zapytał adwokata.
Mężczyzna poprawił na szerokim nosie okulary i potwierdził to skinieniem głowy.
– Tak… też pytała jaki jesteś… Jacy obaj jesteście. – dodał z uśmiechem – Nawet nie wiecie, jak to dobrze, że tu przyjechaliście. Theo…
Louis uścisnął im ręce. Sam adwokat sprawiał wrażenie strasznie pozytywnego człowieka, a jego zapał i optymizm działał na nich obu pokrzepiająco.
– Aż żałuję, że nie zobaczę jej miny… – zaśmiał się tubalnie i poklepał jeszcze Theo po ramieniu – No, mam kolejne spotkanie. Pracownik aresztu poinformuje was kiedy będzie koniec widzenia i odprowadzi do wyjścia. Wszystko będzie dobrze. – dodał nim pożegnał się z nimi – Zadzwonię do was, gdy będę coś wiedział na temat rozprawy.
– Dziękujemy panu… – odparł Anthony.
Kiedy odszedł, Theo spojrzał na blondyna mokrymi oczyma i przełknął ciężko ślinę.
– Idziemy… – szepnął architekt i podszedł do drzwi, ciągnąc za rękę chłopaka.
Kiedy byli już pod nimi, sam czuł, jak nogi mu drżą, a serce wali szybko.
Nigdy nie oceniał kobiety, nie znał jej i sam nie wiedział przecież jakby postąpił w jej sytuacji. Ale wiedział, że wszystko co zrobiła, zrobiła dla Theo i w jakiś dziwny sposób był jej wdzięczny.
– Czekaj… – szepnął chłopak, gdy wyciągnął  rękę do klamki.
– Chcesz wejść pierwszy? – uśmiechnął się, odwracając do niego.
– Nie… ale pocałuj mnie… – westchnął.
Anthony pochylił się do niego i pocałował czule. Czuł, jak jego wargi drżą, jak oddycha nerwowo i silnie ściska jego rękę, swoją wilgotną dłonią.
– Od razu mi lepiej… – zaśmiał się nerwowo architekt, dostrzegając w oczach chłopaka błysk rozbawienia.
Brunet odetchnął ciężko i skinął głową.
– Okay… – zadrżał wbijając spojrzenie w drzwi.
Anthony nacisnął na klamkę i popchnął je powoli.
Pierwsze co ujrzał to strażnik, stojący przy drugim z wejść, jego twarz była poważna i jakby obojętna. Jakby był meblem, albo raczej posągiem. Kiedy wszedł głębiej, jego wzrok padł na siedzącą przy stoliku, drobną kobietę w pomarańczowym ubraniu, kontrastującym z szarością ścian. Za nią, przez duże zakratowane okno wpadało słońce, które rozgrzewało ponure pomieszczenie.
Sama kobieta szybko uniosła się, gdy tylko go zobaczyła.
– Dzień dobry… – powiedział Anthony i uśmiechnął się do niej krzywo.
Kobieta wykręcała drżące dłonie i pokiwała mu głową, zaraz kierując spojrzenie na drzwi, zza których w końcu wyłonił się Theo.
Gdy tylko na niego spojrzała poczuła, jak coś ściska ją w środku.
To naprawdę był on.
Jej Theo.

18 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.18

  1. Witam,
    rozdział jest wspaniały, a Theo taki niepewny, bardzo łatwo zasiać w nim wątpliwości, ale wierzę, że Anthony sobie poradzi…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie


  2. A miałam nie komentować dopuki tego nie przeczytam do końca… Nie wyszło. I nie wiem co tu napisać, więc może zaczne od tego, że chwała fdts że cie znalazłam i chwała mojej znajomej że znalazłam fdts *kłania się* I informuje cie że Danny i Keith zostali moimi monszami (mężami), a Ethan moim dzieckiem xD I dzięki tobie odkryłam, że jestem Jezusem. Przygarniam te wszystkie pedalskie duszyczki i nazywam swoimi dziećmi xD ZAWSZE jak coś czytam to takie czytam i gadam do postaci i zwracam sie do niego „dziecko moje” i moja psychika jest już naprawde zryta… A myślałam, że po gwałcie ogórkiem nic mnie nie zaskoczy, a tu prosze! Gwałt młotkiem…Gratulacje :D I wszpółczuje ludziom którym to opowkadałam XD przeprosze kch jutro. Czemu mam wrażenie, że tylko mnie Theo wkurza i mam ochote go walnąć jak przez ostatnie rozdziały? Paul mnie wkurzył, a wczoraj pisałam, że to : „Najsłodsze stworzenie na świecie” No… przeszło mu :c eh. I zapomniałam co w tym rozdziale było i czemu poczułam potrzebe skomentowania tego… Dajcie mi sznurek… Ale rodzina Theo ta z ojcem, nie ojczymem nie wydaje mi sie jakąś większą patologią… Znam ludzi którzy gorzej mieli, dużo gorzej. I zgubiłam wątek xD ale wiem, że miałm ci powiedzieć, że żadnej dramy przez ciebie nie tknę na długo, a potem sobie przypomniałam, że czytam 2 i bede musiała na rozdziały jeszcze pare miesięcy czekać i mi sie smutno zrobiło :( I to naprawde dziwne komentować jakiś sawniejszy rozdział…

    1. Dzień dobry, porebulo!
      Mi tam jest miło, że piszesz teraz. C:
      No i chwała, chwała. Wielu czytelników myślę zyskałam dzięki ich reklamie. Może nawet większość? Dlatego też jestem wdzięczna. c:

      Okej, teraz chłopcy trochę są zapomniani to możesz ich przytulać, macać i karmić swoją miłością, i mówić do nich ciepło. Cieszę się że moje opowiadania odkrywają w Czytelnikach takie szlachetne emocje o boskie cechy. C:
      Dziękuję, dziękuję *kłania się*. Nie wiem, nie czytałam gwałtu ogórkiem, ale z tym młotkiem… myślałam że to takie majnstrimowe (lel), a jednak nie… hehe. Mam nadzieję, że znajomi przeprosiny przyjęli i ja również się do nich dołączam – gdyby nie ja, nie musieli by tego słuchać. :I

      Nie, nie tylko Ciebie wkurza. Myślę, że większość ludzi. xDD Ale nie bij go – zignoruj.
      Domyślam się, że każdy może mieć gorzej. No ale to chyba każdy ma inne granice i swoje przejścia, i swoją siłę. Nie wszyscy widocznie są tak słabi. I Paul też się popisał – a aspirował na kolejnego miłego chłopca.

      Ale czemu nie tkniesz dram? Ja Cię serdecznie zapraszam, tutaj same dramy, żeby nie było Ci smutno czekac tak długo. c:
      Wcale nie dziwnie….! Chociaż i ja przeżyłam szok bo tak patrzę, komentarz do TWA… to podejrzane…

      Pozdrawiam, zapraszam i do zobaczenia!
      C:

  3. Witaj :)
    nie umiem za bardzo pisać komentarzy ale się postaram.
    Na Twoje opowiadanie trafiłam trzy dni temu i od razu je pokochałam. Przez trzy dni doprowadzałam rodzinkę do szału (nie rozstawałam się z telefonem, cały czas czytając). Dawno już nie trafiłam na tekst który tak by mnie pochłonął. Jest po prostu obłędny!
    Uwielbiam Anthonego – istny ideał faceta, po prostu do zakochania, uwielbiam sposób w jaki opisujesz jego uczucia do Theo, jak cały czas stara się być delikatny i jak powstrzymywał swoje żądze gdy chłopak wychodził ze swojej skorupy. Zdecydowanie jest moją ulubioną postacią w całym opowiadaniu, no ale jak już wspominałam to ideał.
    Co do Theo to przyznam szczerze, że wzruszyłam się czytając o jego przeżyciach, dawno nie odczuwałam już tak bardzo czytając opowiadanie. Jest równie interesującą postacią co blondyn, w szczególności zaś lubię jego, można by rzec odwagę. Poradził sobie ze swoimi przeżyciami, zaufał, zakochał się a teraz mierzy się z przeszłością.
    Kocham czytać o tej parze, robi mi się wtedy tak cieplutko i puchato :)
    Zaskoczyła mnie bardzo postać Keith’a… taki niepozorny facet a lubi się nieźle zabawić w łóżku :) podoba mi się jego charakter, oraz zachowanie, zarówno to czułe jak i drapieżne. Mam tylko nadzieję, że mimo wszystko Ethan wróci do niego… mimo, że jest rozpieszczony i zostawił faceta tak bez słowa życzę im wszystkiego dobrego.
    Ciekawi mnie też postać Jake’a, pojawiał się sporadycznie, ale ma dość istotny wpływ na wydarzenia. Z jednej strony bardzo bym chciała żeby był z Danny’m, ale z drugiej chciałabym żeby lekarzowi ułożyło się z Aaronem…
    Masakra jakaś… mam tyle założeń i oczekiwań… ale skoro tak się w to wciągnęłam, znaczy to jedynie tyle, że OBŁĘDNIE piszesz :D gratuluję i życzę Ci niewyczerpanych pomysłów oraz całego morza weny.
    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg i mam nadzieję, że komentarz nie był zbyt chaotyczny ;)

    Pozdrawiam

    1. Witaj slimarwen . C:
      Bardzo miło mi to czytać. Też tak mam, jak już znajdę coś co mnie wciągnie, to uch… nos cały czas w telefonie lub komputerze. To świetne uczucie, więc jeżeli poczułaś coś takiego czytając Till We Are, to jestem szczęśliwa. QuQ
      Oho~~ Tak, Anthony zdaje się być ideałem, chciałabym trafić w życiu na kogoś takiego jak on. Mówi się czasami, że idealni ludzie przerażają, albo, że przez nich można wpaść w kompleksy, ale kurcze, zazdroszczę Theo. Architekt nie widzi poza nim świata i to jest takie wspaniałe, że po tylu latach chłopak trafił na kogoś, na kim może naprawdę polegać.
      Anthony niewątpliwe zmienił się pod wpływem chłopaka, tak jak i sam Theo.
      Jeju, jesteś pierwszą osobą, która stwierdziła, że Theo jest odważny. To może zabrzmieć dziwnie, ale czasami pisząc sceny miedzy tymi panami strasznie się wzruszam. Nie mówię oczywiście o samej historii chłopaka, bo przy niej płakałam jak bóbr. Nie wiem co to o mnie świadczy jako autorce, ale mam nadzieje, że nic złego… xD
      Ja lubię pisać o tej parze, bo ci dwaj panowie są jakby moim dowodem na to, że każdy spotka swoje szczęście. I że nawet jak jest tak źle, że już nie widać słońca, to zawsze jest nadzieja na to, że w końcu wyjdzie zza chmur. QuQ
      Ha ha~~ Ja chyba jestem ślepo zakochana w każdym z moich bohaterów, dlatego ciężko mi ich czasami przekonać do takich… ludzkich zachowań. Na przykład wyjazd Ethana… oj, strasznie się zastanawiałam, czy powinien, czy nie lepiej byłoby, gdyby wpadł w ramiona rzeźbiarza i razem by sobie poradzili ze wszystkim. O ile w przypadku Theo ta opcja wydaje się być właściwa, w przypadku Ethana raczej nie zdałaby egzaminu. Student zabrnął już tak daleko, że raczej nie umiałby zapomnieć o Anthonym, gdyby jakoś.. (kurczę, nie chcę spoilerowaćxD) nie odciął się od swojego dotychczasowego życia. Zresztą ile razy już postanawiał, że ograniczy kontakty z matką? Ile razy myślał o tym, że to Keith go rozumie, ze chce dla niego jak najlepiej, ale ostatecznie i tak kończył myśląc o Anthonym, albo nawet pędził do niego? Ethan chyba musiał wyjechać… nie oznacza to jednak, że w Denver czas się zatrzymał i okaże się czy podjął dobrą decyzję… Kieth ma serce ze złota, ale też ma swoją dumę, co wydaje mi się, stanie im nieco na drodze…
      Oho, Jake. Tak, barman w mojej głowie miał już kilka różnych wejść, aż w końcu się pojawił ponownie. I wydaje mi się, że na dobre rozgościł się w opowiadaniu. A jak to się między nimi trzema ułoży…? W końcu Danny nie był szczęśliwy z kucharzem, ale może Aaron poczuje, że chce o niego zawalczyć? A może w ogóle stanie się coś innego? xD
      Tyle założeń i oczekiwań… mmm… chętnie o nich poczytam więcej. C:
      Dziękuję za te dobre słowa. Komentarz był bardzo przyjemny. Jesteś dobra w ich pisaniu~! heh~! C:Postaram się Ciebie nie zawieść, ani żadnego z moich Czytelników. <3

      Trzymaj się cieplutko i do zobaczenia, mam nadzieję, w piątek~! <3

  4. Nie wierzę, że to już koniec drugiej części… Miałam nadzieję, że Ethan zdąży wrócić, a tu ten Theo na koniec, jego tatuś, mamuśka i były kochaś. Dlaczego ja tak nienawidzę tej przybłędy? Sama sobie nie umiem odpowiedzieć na to pytanie… Ale, jakby się tak głębiej nad tym zastanowić to stworzyłaś coś naprawdę dobrego, bo większość Twoich czytelników, którzy tutaj komentują mają swoich ulubieńców i tych, których najchętniej utopiliby w szklance wody. To chyba dobrze, że Twoi bohaterowie wywołują w nas takie emocje. Tylko jednego się boję… Że jak my tak będziemy najeżdżać na tego Theo, a zachwycać się Ethan’em czy innym bohaterem to jeszcze go nam uśmiercisz w odwecie. Błagam, nie rób tego. Ethan musi być z Keith’em, bo tylko on jest jego wart. Tyle czekania na następny rozdział… Męka.

    Pozdrawiam :)

    1. A jednak. Jeszcze jeden rozdział za tydzień. Też nawet nie zauważyłam, jak szybko minął ten czas. C:

      Nie, nie…. Ja nie mówię, że to złe. Już kiedyś o tym wspominałam, że cieszą mnie takie żywe reakcje na moich panów.
      Czasami tylko odnoszę wrażenie, że to Theo jest najbardziej ‚hejtowany’ i wtedy mi się włącza smutek, a później taki trochę… większy smutek, bo on i Anthony to moi pierwsi panowie i wiesz… Największy sentyment i takie tam. No, ale nie boli mnie to jakoś szczególnie, że ktoś go nie lubi, a bardziej to, jak się o nim wyraża… no ale nic nie poradzę. Czasami po prostu chciałabym wiedzieć z czego to wynika. xDD Emocje. C:
      Nie, ja nie jestem zawistna. Naprawdę. Nie zabiję Ethana, bo też go kocham. I pewnie, gdybyście zamiast Theo, jechali po Ethanie, miałabym podobne odczucia… W ogóle mi ciężko któregokolwiek pana poprowadzić złą ścieżką, na przykład jak Danny miał zdradzić Aarona strasznie się wahałam, bo w końcu zdrada jest taka okropna…
      Mam już plan na moich panów i na to opowiadanie, więc… spokojnie, Ethan będzie żył.

      Pozdrawiam. C:

  5. W ogóle nie mogłam sobie wyobrazić Paula… Jak był piętnastolatkiem, to od razu miałam przed oczami małego nazi blondynka, ale teraz mi już to do niego nie pasowało :c
    Uch, same emocjonujące spotkania ostatnio w rozdziałach!

  6. Ojej… Nie wiem jak skomentować, poza tym, że rozdział przecudowny, wzruszający i smutny .__.
    Tak jak myślałam, rozmowa Theo z Paulem nie należała do tych rozczulających spotkań po latach. Z jednej strony biedny Paul, ale to jak się zachował jakoś spowodowało, że już mniej go lubię :c Trochę racji ma, ale nadal wydaje mi się, że nie ma prawa pouczać Myersa.
    Niepokoi mnie zachowanie Theo. Najpierw milutki, uroczy, a zaraz wraca do bycia tym zamkniętym w sobie chłopakiem, jakim był na początku Till We Are… Oby po powrocie do domu przestał zachowywać się jak baba w ciąży, bo jeszcze Anthony by się załamał ; – ;
    Pozdrawiam i weny ^.^

    1. Mmmm… A myślałam, że tylko ja się wzruszam tak rozdziałami TWA. xDD
      Cieszę się, ze tak nie jest.
      No cóż, Paul był chyba po prostu zazdrosny, dlatego tak naskoczył na Anthonego… Tak myślę. xD
      Cóż, Theo dużo przeszedł, może dlatego czasami ma problemy z osobowością…? Ale czasami każdy tak ma, ze wystarczy jeden komentarz by zepsuć cały dobry humor i obudzić demony~~ xDDD

      Pozdrawiam gorąco~~ C:
      <3

  7. Genialny moment na urwanie rozdziału! Po prostu gratulacje Autorko! ;)
    Ech… taki biedny los czytelnika… ^^
    Nie lubię Paula… już wcześniej nie przypadł mi do gustu, a teraz to wszystko przypieczętował. Chyba każdy by postąpił jak Theo. Instynkt przetrwania, czy choćby strach, a nawet chęć zwykłego oderwania się. Człowiek „na sucho” może mówić wiele, lecz gdy już znajdzie się w takiej sytuacji, spierdzieli jak najdalej. To oczywiste. Tym bardziej, gdy jest się nastolatkiem. ^^
    I odpowiedź na odpowiedź -.-” :
    Tak. Baner zaiste zacny ^^
    Argumenty mam nie do przebicia -.-” :p
    Na kakao za dużo czekania, także z ciepłą herbatką zasiadłam, przeczytałam i jestem na tak. Nie potrafię pisać komentarzy, na blogach, gdzie każdy rozdział mi się podoba, bo wiecznie musiałaby się powtarzać… wybacz. Acz, staram się… naprawdę ^^
    Pozdrawiam! ;)

    1. Kiedyś musiał się skończyć… ale przepraszam…
      Mhm, niestety jest tak, jak mówisz. Każdy jest wielkim bohaterem, szlachetnym człowiekiem, dopóki nie stanie przed jakaś próbą. Paul wydaje się być takim egoistą… Naprawdę ciekawe jak on by się zachował na miejscu Theo.

      Mmmm… No wiesz, ja doceniam ludków, którzy się starają i cóż… fajnie jest czytać Twoje komentarze pod każdym z rozdziałów, ale jak czasami nie wiesz, co pisać, to się nie zmuszaj. Wiem, że czytasz i sprawia mi to dużo radości. C:
      Pozdrawiam gorąco! <33

  8. Jesteś okrutna. Jak mogłaś przerwać w takim momencie? Znowu.
    Theo chyba trochę za bardzo poniosło… Jak tak napadł na tego biednego Paula, to aż odruchowo przypomniała mi się sytuacja z Prestonem, a to już nie jest fajne. Chłopak popada ze skrajności w skrajność. Jak nie dusi w sobie emocji, to wybucha tak bardzo, że jest w stanie dosłownie zabić człowieka. Przydałaby mu się chyba wizyta u psychologa… no, na pewno by nie zaszkodziła. W dzieciństwie przeżył dużą traumę i w pewnym sensie usprawiedliwia to jago zachowanie… ale nie znaczy to, że powinien tak reagować. Paul w sumie te nie powinien oskarżać Theo. Nie wie, co ten przeszedł przez ten cały czas. Nawet jeśli coś słyszał na ten temat, to nie jest w stanie postawić się w jego sytuacji. A to, co się działo po wyjeździe z Hampton jest już dla niego kompletną niewiadomą. Ocenił Anthony’ego, w cale go nie znając, kierując się tylko pierwszym wrażeniem. Ten niby-flirt… odnoszę wrażenie, że Anthony robi to nieświadomie, po prostu taki jest i już. A to nie jego wina, że ludzie inaczej odczytują jego zachowanie XD
    Spotkanie po latach z byłym chłopakiem raczej nie należało do udanych.
    Louis to całkiem sympatyczny facet. Sue miała szczęście w tym całym nieszczęściu, że trafiła na takiego adwokata. Wygląda, jakby naprawdę przejmował się tą całą sytuacją, a nie po prostu wykonywał swoją pracę. Albo tylko mi się tak wydaje.
    Ok., kończę, bo jakoś nie mogę zebrać myśli. W poniedziałek mam ostatni egzamin i jeszcze na dobre nie zajrzałam do notatek :/

    „Po prostu, z dobrego serca. – doparł od razu Theo”- „odparł”.
    „Anthony spojrzał z nim i zaraz uregulował rachunek, po czym wyszedł z lokalu.”- „za nim”.
    „Louis, również wykazał dużą dawką empatii i cierpliwie czekał na słowa chłopaka, nie pospieszając go, ani nie komentując.”- „dużą dawkę” albo „się dużą dawką”.

    Pozdrawiam i życzę weny.

    1. Przepraszam…. .___.
      Tak, też tak myślę. Nawet jak jest okej, to myślę, że Theo ma jakieś problemy z agresją, która jak już wybuchnie to… uch… Może właśnie przez to tak się zachowuje? Oby Anthony zauważył to w porę i zareagował.
      Mhm, myślę, że Paul był zazdrosny. Może liczył, ze jak Theo już wróci to wszystko między nimi będzie tak jak dawniej? Może miał wrażanie, że przeszłość, która ich łączy, sprawiła, że sa sobie przeznaczeni? Nie wiem…
      O tak wielkie szczęście. Zawsze mogła trafić na kogoś, kto chciałby tylko odwalić swoją robotę, ale Louis wydaje się być w porządku facetem.
      Oi, powodzenia z tym egzaminem! Trzymam kciuki za zaliczenie na pięć. C:
      Dziękuję za literówki. C:
      Trzymaj się ciepło. <3

  9. ,,Poza tym Theo czuł się tak okropnie, że bez znaczenia było to, czy byłaby to kobieta, czy mężczyzna, każde z nich na pewno lepsze od niego.” ~ chyba ,,kazde z nich na pewno bylo lepsze od niego”
    ,,- Nie mamy przed sobą tajemnic… – odparł pewnie, czującm że brunetowi będzie łatwiej przy nim.” ~ bez m i chyba z przecinkiem.
    ,,Wiesz, brali mnie na świadka… a ja miałem pojęcia…” ~ raczej ,,a ja NIE mialem”
    ,,Kiedy weszli do hallu, Anthony zatrzymał się przed wejściem do restauracji.” Pasowaloby bardziej holu, nie hallu.
    ,,Anthony podszedł do niego o objął ramieniem.” ~ ,,i objął”
    ,,Jeszcze wczoraj, a nawet dzisiaj z rana wszystko było okay.” ~ jestesmy w Polsce. Zamiast okay powinno byc okej ^^
    Szkoda mi Paula. Potraktowac tak swojego bylego chlopaka. Glupi i walniety Theo. Niech spada na drzewo. Ma racje. Uciekl jak tchorz i zamiast zaimteresowac sie swoja rodzina to wolal sie ruchac z Anhonym. Frajer.
    Och Louis. Kojarzy mi sie z pewnym panem z gg ^^
    Ja chce lekarza i kucharza!;(
    Pozdrawiam

    Damiann

    1. Jak zwykle dzięki Ci za te literówki. C: Poprawione~! C:
      Mmm… Bardzo… emocjonalny komentarz. ^ ^ Ale aż jestem ciekawa, jak Ty byś postąpił na miejscu Theo. Ciężko jest zapewne postawić się na czyimś miejscu, ale może warto spróbować? Poza tym Theo przez dłuższy czas swojej nieobecności w Hampton nie znał Anthonego, więc takie określenie, że ‚wolał się ruchać z Anthonym’ jest nieco na wyrost.
      Co do Paula, mmm… w zasadzie niewiele jest o nim napisane. Ale też raczej się nie wykazał obrażając Anthonego, nawet go nie znając.
      Ale, ale… Ja nie o tym. Przecież nie każdy musi każdego lubić, ale z chęcią dowiem się skąd bierze się w Tobie ta nienawiść do Theo. xD
      Ha ha~~ Myślałam, że Danny według Ciebie też jest frajerem, bo zdradził Aarona…
      Chyba nie nadążam za Tobą…
      Pozdrawiam. C:

      1. Moja droga czy ja napisalem , ze lubie Dannego? Otoz nie!:D
        Chce poczytac o Aaronie w akcji jak walczy o Dannego >.<
        A nienawisc do Theo..hm..moze to stad, ze zabral Ethanowi architekta, chociaz ten go nie kochal. No bo wiesz Ethan caly czas dawal mi znaki od tylu dni, a w Theo to on sie tak od razu zakochal. Wiem, ze na poczatku bylo, ze Anthony traktuje studenta jak brata, no ale..
        Moze to dla tego, ze Theo jest taki .. nie wiem dziwny. Kurcze wkurza mnie po prostu xD

        Damiann

Dodaj odpowiedź do Inga Anuluj pisanie odpowiedzi