Till We Are Vol. 1 Ch.04

Anthony, dzierżąc w ręku duży, czarny parasol przemierzał park w kierunku kryjówki Andy’ego. To znaczy Theo.
Oczywiście z własnej woli w życiu by go nie szukał i to w tak beznadziejną pogodę.
Był już środek listopada i codziennie mżyło lub padało, a na dzisiaj przepowiadali nawet śnieg. Kto normalny chodzi w takie dni po parku? Nikt, bo w zasięgu wzroku nie widział żywego ducha. Każdy siedzi sobie w domu na dupie oglądając głupi program Jerry’ego Springera i popija czekoladę, bądź herbatę z rumem.
Jedyną dobra rzeczą jaka go dzisiaj spotkała to wiadomość, że Dorothy dzisiaj wychodziła ze szpitala.
Właśnie. Dorothy.
Przez nią szuka tego szczeniaka, Theo. Bo obiecał, że ją odwiedzi, a od tygodnia nie dawał znaku życia.
Nie, żeby Anthony się przejmował… Po tamtej ‘rozmowie’, kiedy była jeszcze u niego Maya, wyprowadzał ją do innego parku byleby go nie spotkać przypadkiem.  Jak widać nawet dorosły facet może zachowywać się jak smarkacz. No może trochę miał wyrzuty sumienia, bo to przecież po kłótni z nim wybiegł roztrzęsiony ze szpitala jak relacjonowała Amber. Ale bez przesady. Młody też miał swoje za uszami.
I dzisiaj obie na niego wsiadły, że powinien wykazać się inicjatywą i sumieniem, i przyprowadzić go do nich. A że baby nie przegadasz, chcąc nie chcąc ubrał się i ruszył na poszukiwania.
Gdy dotarł do krzaków nad jeziorem, z ulgą dostrzegł ścieżkę prowadzącą w ich głąb. Szybko na nią zszedł i dreptając po mokrych liściach dotarł do zakątka.
Dzięki temu, że opadły liście,  już z daleka mógł zobaczyć, że Theo leży na ławce. Nie zauważył go chyba, bo nie zareagował w żaden sposób.
Anthony podszedł powoli i zatrzymał się nad nim.
Brunet ubrany był w te same ciuchy co ostatnio, a rozpuszczone włosy delikatnie spływały z ławki. Jedną rękę opierał o czoło i patrzył się w szare niebo.
Mężczyzna stał przy nim dobrą chwilę, ale chłopak zdawał się go nie dostrzegać. W pewnym momencie aż wystraszył się, że cos mu się stało.
Trącił go szybko ręką.
Theo przeniósł na niego obojętne spojrzenie zaszklonych oczu.
Zdziwiło to Anthonego. Gdzie się podziała jego zaciekłość? Już chyba wolał tamto spojrzenie pełnie obrzydzenia niż to, które było wyprute z jakichkolwiek uczuć.
– Dorothy cię szuka. – powiedział płasko.
Chłopak spojrzał na niego przez ułamek sekundy i odwrócił wzrok. Skinął tylko głową, jakby chciał potwierdzić, że słyszał.
– Wstawaj, zabiorę cię do niej.
Ponownie nie dostał żadnej odpowiedzi.
– Obiecałeś jej. – spróbował jeszcze Anthony.
Theo nie reagował. Drżał jedynie leżąc na ławce z podciągniętymi do góry kolanami.
Zaniepokojony mężczyzna kucnął przy ławce kładąc parasol na ziemi. Prawie nie znał tego chłopaka, ale to zachowanie wcale do niego nie pasowało.
Widząc jego puste, wilgotne oczy i rumiane policzki w pierwszej chwili pomyślał o tym co mówiła Dorothy. O tym że chłopak często płacze. I wystraszył się, że zaraz będzie tego świadkiem.
Po chwili jednak przyłożył mu rękę do czoła. Nawet nie zauważył jak chłopak drętwieje pod jego dotykiem.
Jego czoło było lekko spocone i mocno rozpalone, a Anthony dziwił się, że z chłopaka jeszcze nie paruje.
– Zostaw mnie… – usłyszał zduszony szept Theo.
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony.
– Nie ma mowy. – odparł od razu.– Masz ze czterdzieści stopni gorączki. Zbieraj się, zawiozę cię do domu. – dodał wstając.
Theo przymknął oczy i ciężko przełknął ślinę.
– Do jakiego domu? – zapytał.
– No twojego. Położę cię do łóżka, zaparzę herbatę i spadam. Amber zabiłaby mnie gdybym tego nie zrobił, a Dorothy nie odezwała do końca życia. – zaśmiał się lekko i chwycił go za ramię chcąc pomóc mu wstać. – No już…
Brunet syknął z bólu łapiąc się za rękę i aż usiadł na ławce.
Na myśl o domu jego żołądek zaczął się buntować.
Jeszcze dzisiaj z rana był u niego Preston. Ruchał go jak zwykłą, burą sukę. Już tak od ponad tygodnia chyba, dzień w dzień. A on nawet nie śmiał się poruszyć. Leżał pod nim jak kłoda i dawał się posuwać. Nie raz postanawiał, że w końcu się mu postawi, ale gdy tylko facet się zbliżał, paraliżowało go ze strachu. I nawet nie wiedział już czy nie potrafi mu się postawić bo jest tak słaby, czy po prostu boi się o Dorothy. Wolał wierzyć, że to drugie..
Po dzisiejszym poranku nawet nie mógł się wykąpać, umył się szybko w misce i wybiegł… a raczej wyczołgał z kamienicy. Ten stan rozjechania stawał się dla niego codziennością.
Brzydził się sam sobą, cały był pogryziony przez Prestona, ciągle czuł jego łapska na sobie, ślinę i to nieustanne wrażenie, że lepi się od jego spermy…
– Co jest? Boli cię coś? – dopytywał się Anthony widząc jego reakcję.
Nagle chłopak zerwał się z ławki i odszedł kilka kroków, po czym zgiąwszy się w pół zaczął wymiotować.  Oczywiście samą żółcią. Nie jadł nic od wczoraj, nie licząc śmierdzącej spermy Prestona.
Na samą myśl upadł na kolana  szarpany silniejszymi torsjami.
– Theo… – powiedział miękko Anthony podchodząc do niego i wyjmując chusteczkę z kieszeni płaszcza. – Już dobrze? – zapytał kucając przy nim i odgarniając kruczoczarne włosy chłopaka do tyłu.
Theo otarł usta podaną mu przez mężczyznę chusteczką i pokiwał głową.
Wyglądał naprawdę tragicznie. W pewnym momencie Anthony pomyślał, że może ćpa. Skórę miał szarą jak papier, oczy zapadnięte i to obojętne szkliste spojrzenie.
– Chodź już. – powtórzył Anthony.
– Dokąd? – rzucił panicznie brunet.
– Do domu, mówiłem ci…
– Nie! – krzyknął od razu chłopak podnosząc się chwiejnie na nogi. – Nigdzie z tobą nie idę, pedale! – rzucił, po czym ruszył w kierunku ścieżki.
Anthony tylko zmarszczył brwi i poszedł za chłopakiem. Jeszcze tego brakowało, by padł mu gdzieś po drodze.
Gdy wyszli z zakątka zaczynał powoli prószyć śnieg.
– Gdzie niby idziesz w takim stanie, co? – zawołał za Theo.
– A co ciebie to obchodzi?! – odwarknął zwalniając.
Zawroty głowy stały się nieznośne, parkowa alejka dwoiła mu się w oczach, ale nie zamierzał nigdzie iść z tym facetem.  A  tym bardziej nie chciał go zaprowadzić do swojego ‘domu’.
– Przestań się zachowywać jak szczyl! – zdenerwowany Anthony szedł tuż za nim. – Zaparkowałem niedaleko. Zawiozę…
– Spierdalaj! – wrzasnął chłopak odwracając się do niego.
Wtedy mężczyzna złapał go za przedramię.
– Bez dyskusji! – powiedział wbijając w niego stanowcze spojrzenie szarych oczu.
Chłopak zamarł. Nienawidził tego, że wystarczyło, by dotknął go jakiś facet, a on już był sparaliżowany strachem. Stali tak przez chwilę wpatrując się w siebie i Anthony musiał przyznać, że pomimo stanu w jakim znajdował się obecnie chłopak, nadal bardzo mu się podobał.
Brunet szarpnął się lekko i w jednej chwili Anthony zobaczył jak jego oczy wywracają się na drugą stronę. Szybko złapał nieprzytomnego chłopaka wołając go po imieniu. Na nic to się jednak nie zdało.  Natychmiast  więc wziął go na ręce. Zaskoczyło go to jak chłopak był lekki, w tej samej chwili przypominając sobie o tak absurdalnej rzeczy jak to, że zostawił przy tamtej ławce parasol.

Powoli otworzył oczy czując jak ktoś szarpię go za buty.  Już miał krzyczeć, że to jego jedyna para, ale wtedy poczuł wokół siebie jakieś dziwne ciepło. Otworzył szerzej oczy wpatrując się w biały sufit.
Od razu mógł wykluczyć to, że jacyś bezdomni rabują mu obuwie. Sufit w jego pokoju był brudny, a nie tak biały i wygładzony.
Przełknął ciężko ślinę .
– Co jest? – rzucił chcąc się podnieść jednak ból rozsadzający mu czaszkę skutecznie ściągnął go do poprzedniej pozycji.
– Leż. – upomniał go głos.
Theo przekręcił głowę.
Z jednej strony brązowe, skórzane obicie, najpewniej kanapy. Z drugiej niski stolik ze szklanym blatem, a na nim parujący kubek i opakowanie jakichś tabletek. Na dalszym planie duży telewizor i meblościanka zawalona książkami. Z boku duży, bufiasty  fotel, też chyba skórzany. Na podłodze biały dywan.
Chłopak z trudem zsunął rękę z kanapy chcąc dotknąć długiego, puszystego włosia.
– Podoba się? – zapytał Anthony nachylając się nad nim by zdjąć mu kurtkę.
– Mięciutkie… – odparł chłopak, jednak kiedy poczuł na sobie dłonie mężczyzny zdrętwiał – Zostaw… – warknął bez przekonania.
Anthony zignorował go zupełnie, rozpinając ramoneskę i zamarł.
– Masz wpierdol. – powiedział, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
Chłopak zesztywniał, czując jak przyśpiesza mu tętno.
– Czy ty jesteś nienormalny? – zdenerwował się Anthony, dosyć brutalnie unosząc chłopaka by ściągnąć mu rękawy. – Jest tak zimno, a ty chodzisz… – urwał momentalnie
Chłopak był w samym białym podkoszulku ,ale nie to go zamurowało.
Wyciągnął powoli rękę by zdjąć mu szalik, i zobaczył, że szyja, i ramiona chłopaka całe są pokryte sinymi śladami, które kojarzyły się dosyć jednoznacznie. Poza tym zauważył, że chłopak schudł od momentu, gdy widział go ostatnio w szpitalu.
Theo wstrzymał oddech czując przesuwające się po nim oczy blondyna. Wiedział na co patrzy i cholernie go to żenowało.
Zaczął powoli się podnosić, wyciągając rękę po szalik. Czuł się okropnie, miał gorączkę i dreszcze, ale nie chciał tu być…
– Oddaj, wychodzę.
Anthony otrząsnął się i prychnął.
–  Chyba masz jeszcze jakieś majaki, jeżeli uważasz, że wypuszczę cię w takim stanie. – powiedział zabierając jego kurtkę i buty do przedpokoju. – Rozbieraj się, a ja przyniosę gumkę. – rzucił wychodząc.
Po chwili jednak cofnął się, słysząc jak to zabrzmiało. Theo też wpatrywał się w niego przerażony.
– Znaczy rozbieraj, bo przygotowałem kąpiel, a gumkę to do włosów. – poprawił się, czując wypieki na policzkach.
Aż mu się gorąco zrobiło na samo wyobrażenie. Ale spokój Anthony, oddychaj – powtarzał sobie w myślach. No i po raz kolejny się zaskoczył, bo uczucie zawstydzenia było mu obce w tych kontekstach.
Z przedpokoju wszedł do drugiej sypialni by wziąć z komody gumkę do włosów, którą zostawiła u niego Dorothy.
Nagle usłyszał głuchy łomot. W kilku krokach znalazł się ponownie w salonie.
– Musi ci się bardzo podobać ten dywan. – powiedział widząc rozłożonego na ziemi chłopaka. – Ale nie będziesz na nim spał. Na podłodze może być za zimno. – dodał podchodząc do niego.
Theo uniósł głowę chcąc na niego spojrzeć, lecz całą twarz przesłaniały mu włosy.
Anthony odgarnął je na bok. Był pod wrażeniem ich miękkości i lekkości.
– Nie zostanę tu… – powiedział chłodno Theo.
Blondyn pomyślał przez chwilę i postanowił zaryzykować.
– Okay, podaj adres, odstawię cię do domciu. – powiedział jak do małego dziecka.
Wtedy w parku zauważył, że chłopak nie chce tam wracać.
I faktycznie, Theo oparł czoło o dywan tym samym zatapiając twarz w jego długich włosach, które przyjemnie łaskotały w szyję.
Jeżeli wróci do domu zostanie przeruchany, przez Prestona, jeżeli zostanie tutaj…
Jęknął nie wiedząc co robić, dodatkowo ból głowy wcale nie ułatwiał podjęcia decyzji.
Anthony za to z przerażeniem wpatrywał się w długie, czerwone blizny widoczne na odsłoniętych łopatkach chłopaka. Więc o tym wtedy mówiła Dorothy, aż przełknął ślinę, zwalczając chęć przesunięcia po nich palcami.
Co z nim było nie tak? Te blizny, malinki…
– Zadzwoń do domu, że nie wracasz, żeby się nie martwili. – powiedział zamiast tego.- Mieszkam sam. – odparł odruchowo Theo – Poza tym nie powiedziałem, że…
Anthony pochylił się by pomoc mu wstać i usadził go na kanapie. Podał mu kubek i wycisnął dwie tabletki.
– To na grypę. – wytłumaczył, po czym sięgnął po różową frotkę ze stolika i obszedł kanapę, by stanąć za chłopakiem – Zwiążę ci włosy, żeby się nie zamoczyły. – powiedział zbierając je w wysoki kucyk na czubku głowy.
Były naprawdę przyjemne w dotyku i tak długie, że musiał nieźle się nagłówkować jak je związać. Po chwili wahania powoli pochylił się by je powąchać.  Miały słodkawy, przyjemny dla nosa zapach.
– Chyba, że chcesz je też umyć. – dodał szybko, prostując się energicznie.
Theo mruknął coś pod nosem i popił z kubka.
– Nie powiedziałem, że zostaję. – powiedział.
Anthony westchnął zrezygnowany i usiadł w fotelu naprzeciwko chłopaka.
Miał krótkie włosy zaczesane lekko do tyłu i lekki zarost po którym też od razu przejechał ręką. Siadając poprawił jasną koszulę zarzuconą na beżowy podkoszulek.  Oparł ręce na podłokietnikach i splótł dłonie kładąc na nich podbródek.
Spojrzał przenikliwie na Theo.
– Zostajesz, i bez dyskusji. – powiedział twardo – Gdzie masz zamiar iść? Do parku? – prychnął nie spuszczając spojrzenia.
– Jesteś gejem. – powiedział Theo jakby to wszystko wyjaśniało.
– No i? – zapytał nie rozumiejąc – To nie znaczy, że rzucam się na każdego ptaszka. – odparł, chociaż przyznał w duchu, że na tego konkretnego mógłby. – Nie bój się, nie mam w planach gwałtu ani mordu. – dodał wstając.
Chłopak spuścił wzrok nieco zażenowany tym komentarzem.
– Chodź już, bo woda stygnie.
Theo podniósł się i usiadł z powrotem czując zawroty w głowie.  Widząc to Anthony złapał go za ramię i podciągnął do góry obejmując w pasie. Chłopak zdrętwiał, ale nic już nie powiedział.
Mężczyzna poprowadził go przez przestronny korytarz do sporej łazienki z dużą wanną pełną piany. Theo aż zamrugał. Była bardzo ładnie  wykończona, Jasne kolory i żółtawe światło sprawiły, że zrobiło mu się dużo cieplej. Ucieszył się nawet, że w końcu będzie mógł się wykapać w normalnej wannie, bo tak szczerze nie pamiętał kiedy ostatnio maił tę przyjemność. U nich w kamienicy był tylko prysznic z letnią wodą. W dodatku, jeden dla około dwudziestu mieszkańców.
W powietrzu unosił się delikatny zapach i kłęby pary.
– Nie wiem, czy lubisz dużo piany, ale przepadło, jest i koniec. – powiedział blondyn, puszczając chłopaka.
– Dzięki. – Theo skinął głową i podparł się ręką ściany.
– A tu wisi ręcznik, ten brązowy. – dodał wskazując na specjalny okrągły uchwyt, przy wannie, przez który przewieszony był duży, puchaty ręcznik. Kiedy wrócił spojrzeniem do chłopaka, zmarszczył brwi.
– Bezpieczniej będzie jeżeli pomogę ci wejść do wanny. – powiedział zdecydowanie.
Theo przyznał mu w duchu rację, w końcu słaniał się na nogach. Był zmęczony i wszystko stawało mu się obojętne.
– Ale nie dotykaj mnie. – zastrzegł od razu.
Anthony zaśmiał się. Jak miał mu pomóc nie dotykając go? No nic..
Theo powoli ściągnął koszulkę, a gdy to zrobił Anthony aż zamrugał. On całe ciało miał w tych malinkach. Jedne starsze inne świeższe…
– Ktoś tu się nieźle zabawia… – rzucił.
Theo rzucił mu krótkie, puste spojrzenie jak wtedy w parku na co mężczyzna zamilkł odwracając wzrok.
W tym czasie brunet rozpiął spodnie i zsunął je razem z bokserkami. Postanowił przysiąść na brzegu wanny by łatwiej było mu je ściągnąć, jednak gdy tylko pochylił się by to zrobić poleciał do przodu. Na szczęście Anthony podparł go za barki i wyprostował.
– Daj to…. – powiedział kucając i starając się nie patrzeć na jego penisa. Naprawdę się starał
Zerknął tylko na krótko i już poczuł przyjemny dreszcz podniecenia. Odetchnął płytko nakazując chłopakowi wstać. Ujął go w pasie i poczuł jak ten się spina.
– Spokojnie. Trzymam cię. – zapewnił zaciskając rękę na jego boku.
Theo powoli wszedł do wanny i z pomocą Anthonego usiadł na jej dnie. Aż westchnął czując jak ciepła woda parzy jego zziębnięte ciało. Przymknął oczy i odchylił się na jej brzeg.
Stojący przy wannie mężczyzna przyglądał mu się z zafascynowaniem. Chłopak bardzo pasował do tego otoczenia. Jak jakiś książę…
– Co ci się stało w plecy? – zapytał po chwili mając na myśli blizny.- Nic. – Theo wyciągnął z wody rękę i oparł o krawędź wanny.
toś cię pobił?
– Nie. – padła szybka odpowiedź.
Anthony pomyślał, że chłopak nie chce o tym rozmawiać, więc darował sobie kolejne pytania.- Czemu okłamałeś mnie, podając fałszywe imię? – zapytał.
– Nie wiem.
– A czemu nie chcesz wracać do domu? Skoro mieszkasz sam…?
– Bo nie. – Theo wzruszył ramionami.
Blondyn zirytował się przez te krótkie, zwlecze odpowiedzi.
– A może znowu kłamiesz? – warknął, zakładając ręce na piersi
Chłopak uniósł powiekę i zmierzył go krótkim obojętnym spojrzeniem.
– O nic cię nie prosiłem. Z resztą mogę sobie iść zaraz! – rzucił do niego nie podnosząc się z wody.
Było mu za dobrze.
– Sugerujesz, że mam się odpieprzyć i tak w ogóle, to powinienem zostawić cię tam, na tej ławce, tak?
– Może…
– Jesteś bezczelny i niewdzięczny! – podsumował Anthony zimnym tonem, zaciskając pięści.
Tak właśnie zostaje nagrodzone jego dobre serce, pomyślał sarkastycznie.
Brunet uniósł się i wbił w niego zielone spojrzenie, opierając głowę na splecionych na krawędzi wanny rękach.
– A jak mam ci się odwdzięczyć? – zapytał akcentując ostatnie słowo.
Anthony wiedział, do czego pije chłopak i już miał mu odpowiedzieć, że oczywiście, jego dupa wystarczy, jednak nagle usłyszał dzwonek telefonu z salonu. Rzucił chłopakowi wściekłe spojrzenie i wyszedł by odebrać
– Cześć braciszku! – usłyszał w słuchawce głos Amber – Znalazłeś go? – zapytała.
– Tak… – westchnął do słuchawki.
– To kiedy będziecie?
– To nie jest najlepszy pomysł. Ma grypę, a Dorothy dopiero co wyszła ze szpitala.. – powiedział, na co odpowiedziało mu pełne zawodu westchnienie po drugiej stronie.
– Masz rację…  Mam nadzieje, że się nim zaopiekowałeś? – zapytała, a blondyn aż zmarszczył brwi.
Tak, zaopiekował, do cholery
– Tak, tak… – odparł nieco zaniepokojony brakiem jakichkolwiek odgłosów z łazienki. – Dobra, musze już kończyć Amber.
– Okej, jak jesteś jeszcze u niego pozdrów go od nas.
Anthony mruknął w odpowiedzi i rozłączył się odkładając telefon. Szybkim krokiem poszedł do swojej sypialni po jakiś t-shirt i bokserki dla chłopaka, w których mógłby się przespać. Już po chwili wrócił do łazienki, gdzie zastał chłopaka opartego plecami o wannę i gapiącego w kurki od kranu.
– Pomóc ci w czymś? – zapytał opierając się o framugę. – Masz pozdrowienia od Amber i Dorothy, jeżeli to cokolwiek cię obchodzi. – dodał chłodno.
Theo nie odpowiedział sięgając ręka do włosów, by je rozpuścić. Zabawne było, że samo podniesienie rąk do góry strasznie go zmęczyło.
Anthony widząc to podszedł szybko do wanny i pomógł w tym. Wziął też do ręki stojący obok szampon i wylał trochę na dłoń by za chwilę zacząć myć mu włosy. Z zadowoleniem zobaczył jak chłopak w końcu trochę się odpręża. Przez chwilę masował mu skórę palcami po czym sięgnął po słuchawkę prysznica i spłukał pianę z głowy zasłaniając mu oczy ręką. Miał już w tym doświadczenie, ponieważ nie raz pomagał myć głowę małej Dorothy.
– Woda jest już chłodna, wychodzimy. – powiedział, wyżymając  Theo włosy.
Chłopak skinął tylko głową i zaczął się unosić. Blondyn szybko mu w tym pomógł po czym otarł go szybko ręcznikiem i zaczął ubierać.
– Nie jestem małym dzieckiem. – zauważył chłopak bezbarwnym głosem.
– Czasami tak się zachowujesz…– prychnął cicho Anthony – Ale jesteś chory. – odpowiedział patrząc mu w oczy.
Starał się też nie podniecać za bardzo ciałem chłopaka. W końcu i tak był hetero, a on nie chciał skończyć samemu z ręką, gdy chłopak już zaśnie. To byłoby bardziej niż żenujące.
– Zaraz zrobię ci coś do jedzenia. – poinformował go wycierając mu włosy.
Później zarzucił mu jeszcze swój szlafrok i zaprowadził do kuchni.
Theo rozejrzał się po nowoczesnym wnętrzu z uwagą. Stalowe, ciemne meble aż lśniły mu szyderczo  w oczy. Usiadł przy dużym stole i obserwował krzątającego się mężczyznę. Już po chwili stanął przed nim talerz kanapek, miska płatków z gorącym mlekiem, a do tego szklanka mleka z miodem.
– Jedz. – rzucił Anthony stawiając przed nim jeszcze szklankę soku pomarańczowego i wyciskając obok niego kilka tabletek.
Chłopak westchnął cicho. Dawno nie widział aż tyle jedzenia na raz.
– Co za to chcesz? – zapytał nie ruszając jeszcze niczego.
Anthony odwrócił się do niego zaskoczony.
– Co mam chcieć? – zapytał – Jesteś chory, w dodatku z tego co wiem przyjaźnisz się z moją rodziną. Czemu miałbym ci nie pomóc?
– Teraz tak mówisz, a później co?
Miał mu coś odpowiedzieć, ale w końcu wytarł ręce w ścierkę.
– Idę pościelić ci łóżko, jak wrócę przynajmniej połowa z tego ma być zjedzona. – powiedział wychodząc.
Gdy przygotował chłopakowi pokój postanowił jeszcze wstawić pranie z jego rzeczami. Przeszukał mu kieszenie, żeby sprawdzić, czy nie wypierze mu przypadkiem jakichś dokumentów, kluczy czy telefonu, jednak nie znalazł w nich nic oprócz chusteczki, którą dał mu w parku. Szybko więc nastawił pranie i wrócili do kuchni.
Chłopak popijał właśnie tabletki.
Czuł się dużo lepiej i doszedł do wniosku, że nie mogło to być nic poważnego, tylko ogóle zasłabnięcie organizmu. W końcu ostatnio żył niemalże na granicy.
Anthony z ulgą zauważył, że znikła mu też ta przeraźliwa, trupia bladość skóry  i oprócz podpuchniętych oczu zdawał się wyglądać jak zwykle.
– No to teraz do łóżka. – powiedział do chłopaka.
Theo uniósł się ostrożnie, by nie narażać się na zawroty wciąż bolącej głowy.
Od razu posłusznie ruszył za mężczyzną. Gdy weszli do jasnej sypialni z zadowoleniem przesunął stopą po mięciutkiej wykładzinie. Bardzo mu się tu podobało. Duże łóżko aż zachęcało do tego by na nie wskoczyć i zatopić się w czystej pościeli. Na stojącym obok stoliku zobaczył jakąś książeczkę z bajkami, a na komodzie kilka pluszaków.
Theo ruszył w kierunku łóżka ściągając szlafrok. W duchu już żałował, że niedługo będzie musiał stąd pójść. I wrócić do kamienicy. Do tego syfu.
Na samą myśl zrobił się aż zielony, co nie umknęło uwadze Anthonego.
Podszedł szybko do chłopaka i pomógł mu wejść na łóżko. Kiedy chłopak znalazł się pod kołdrą, mężczyzna odsunął mu na bok wilgotne włosy i przyłożył rękę do czoła.
– Wygląda na to, że gorączka już spadła. – westchnął zdając sobie sprawy, że nawet mu jej nie zmierzył. – Myślę, że najdalej pojutrze będziesz jak nowy.
Chłopak mruknął coś pod nosem w odpowiedzi, mając zamiar już w nocy opuścić mieszkanie Anthonego.
Mężczyzna pogłaskał go odruchowo po głowie i pochylił się nieco z zamiarem pocałowania w czoło.
Pocałowania w czoło?!
Szybko wyprostował plecy, śmiejąc się z siebie w duchu.  Poprawił mu jeszcze tylko kołdrę.
– Zgasić światło? – zapytał wstając i zmierzając kierunku drzwi.
– Nie jestem małym dzieckiem, które boi się ciemności. – burknął Theo.
Czuł się bardzo dziwnie z troską okazywana mu przez obcego faceta, który o dziwo poza kilkoma spojrzeniami w łazience nie wykazywał żadnych złych zamiarów. Wiedział jednak, że prędzej czy później upomni się o swoje, jak każdy. Nie wierzył w jego bezinteresowność. W końcu nikt nie robił nic za darmo.
– Dobranoc. – usłyszał i nim zdecydował się odpowiedzieć drzwi od sypialni zostały przymknięte.
Postanowił nie zamykać oczu, by przypadkiem nie zasnąć i wyjść gdy Anthony zaśnie. Jednak już po kilku minutach poczuł jak opadają mu powieki. Było mu bardzo ciepło i wygodnie.  Przymknął na chwilę oczy z westchnieniem ulgi.

 Kiedy je otworzył za oknem prószył śnieg i było już jasno. Podniósł się z okropnym bólem głowy i rozejrzał po pokoju. Przez chwilę miał wrażenie, że nadal śni i nie chciał się z tego snu nigdy budzić. Kątem oka zauważył lezącą na stoliku kartkę.
”Wyszedłem do pracy.
Na blacie w kuchni leżą tabletki, weź po jednej z każdego opakowania teraz i po obiedzie. Na stole stoją kanapki z serem, ale dobrze by było gdybyś zapiekł je w mikrofali, a nie jadł zimne, tak samo kakao. Gdybyś chciał coś innego weź sobie z lodówki, albo poszukaj w szafkach.
Na obiad jest rosół. Stoi w lodówce w stalowym garnuszku. Podgrzej go i zjedz wszystko.
Jeżeli będziesz jeszcze głodny, na stole stoją owoce, a u góry, w szafce pierwszej od okna są jakieś słodycze.
Ubrania leżą na krześle, bo Twoje uprałem. I na Boga, nie chodź boso po mieszkaniu. Kapcie stoją też przy krześle.
Gdybyś się nudził włącz sobie telewizor lub cos poczytaj. W razie czego numer mojej komórki leży przy telefonie w salonie. Wrócę  około piątej.
Czuj się jak u siebie,
Anthony”
Theo uniósł wzrok i faktycznie, na krześle zauważył jakieś ubrania, a pod nim miękkie, puchate kapcie. Nie zamierzał jednak tu zostawać.
Wstał i ruszył do łazienki gdzie znalazł swoje ciuchy. Wciągając przez głowę bluzkę poczuł przyjemny zapach. Jeansy były nieco wilgotne w pasie, ale bez zastanowienia wciągnął je na tyłek.
Kiedy był już ubrany przeczesał ręką włosy i udał się do kuchni. Wziął tabletki, które leżały na blacie i popił zimnym kakao. Złapawszy kanapkę szybko wepchnął ją sobie do ust i popił, po czym ubrał buty i kurtkę. Po chwili zastanowienia wrócił do sypialni i znalezionym na stoliku mazakiem napisał kilka słów na odwrocie kartki. Odłożył ją na stolik i wychodząc zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu zrobiło mu się chłodno i przebiegł go dreszcz.
Nie zaważając na to, szybko ruszył w kierunku kamienicy. Musiał wrócić do Prestona, wolał nawet nie myśleć jakie chore pomysły wykluły się w tej jego głowie, gdy wczoraj nie zastał go wieczorem w pokoju. Miał nadzieję, że nie zrobił nic złego..

*

– Jestem! – zawołał głośniej Anthony w głąb mieszkania.
Nikt mu nie odpowiedział, więc pomyślał, że chłopak śpi. Wszedł do kuchni i odstawił zakupy na stół. Kupił kilka leków na przeziębienie i na wzmocnienie, bardzo zależało mu, żeby Theo szybko wrócił do siebie.
Szczerze mówiąc nie mógł patrzeć na to jaki jest zmarnowany i wychudzony.
Gdy wszedł do kuchni od razu rzuciło mu się w oczy, że Theo nie zjadł wszystkich kanapek i wcale ich nie podgrzał. Zauważył też że zniknęły opakowania tabletek.
Tknięty złym przeczuciem udał się do sypialni, w której spał chłopak. Nie było go.
Po chwili wziął do ręki kartkę zapisaną starannym, pochyłym pismem:
”Dzięki za wszystko. Przeproś ode mnie Dorothy, ale nie mogę więcej się z wami widywać.
Theo”

Poczuł się naprawdę przybity i zły. Chyba podświadomie miał nadzieję, że teraz jakoś zbliży się do chłopaka. Po chwili po raz kolejny uświadomił sobie, że i tak nic by z tego nie było bo Theo jest hetero i brzydzi się gejami. Ale coś takiego? Wyszedł tak po prostu, bez żadnego ‘do widzenia’. Pomijał oczywiście fakt, że było to zwykłe chamstwo w stosunku do Dorothy i Amber.
Anthony westchnął i przewrócił się na łóżko.
Wciągnął nosem zapach chłopaka wyraźnie odczuwalny na pościeli.
Mimo woli stanął mu przed oczyma obraz chłopaka wychodzącego wczoraj z wanny. Wyglądał tak seksownie lśniący od wody, a do tego te jego włosy… Teraz sam sobie się dziwił, że nie miał w sobie tyle samokontroli, że nie rzucił się na niego, nie przycisnął do ściany i nie wcałował w jego usta.
W ogóle ostatnio wszystko szło jakoś nie tak. No może nie tyle nie tak, ile jakoś inaczej.
– Czyżbym zaczynał się starzeć? – rzucił w  przestrzeń i roześmiał się głośno.
*
Nie był człowiekiem, który szybko się poddaje, ale też nie takim, który nie potrafi racjonalnie ocenić swoich szans. Był jeszcze kilka razy w parku, przejeżdżał nie raz po otaczających go ulicach.
Theo zniknął.
W zasadzie martwił się chyba jeszcze bardziej niż Dorothy, która stwierdziła, że jak obiecał to na pewno słowa dotrzyma. A dokładnego terminu odwiedzin przecież nie podał.
Anthony wiedział już, że ciężkie życie ją czeka, jak będzie tak cierpliwa dla facetów.
Sam już zrezygnował z szukania chłopaka. Po miesiącu stracił nadzieje, że go jeszcze spotka, ale nie był tym  jakoś specjalnie zdołowany. Tak bywa po prostu. Poza tym miał za dużo pracy w firmie, a i przygotowania do świąt rozpoczęły się wielką parą. Nie kupił jeszcze prezentów dla wszystkich, a rodzinę miał niemałą. Jak co roku mieli się zebrać w rodzinnym domu na wsi. Miał też coroczną nadzieję, że bracia przestaną w końcu sobie żartować na temat tego kiedy w końcu się ustatkuje i przedstawi im narzeczonego.
Przezabawne, pomyślał skręcając w  jakąś mniejszą uliczkę.
Tę część miasta znał raczej teoretycznie niż praktycznie, bo nieczęsto tu bywał. Miał jeszcze tyle dzisiaj do zrobienia, a właśnie wracał z terenów po fabrykę, której planem aktualnie się zajmowali i chciał szybciej być z powrotem.  W duchu zaśmiał się, bo mama zawsze mówiła, że ”kto drogę skraca, ten do domu nie wraca.”
Pogłośnił lecącą w radiu świąteczną piosenkę i wystukując jej rytm na kierownicy czekał na zmianę światła.
Po chwili aż zamrugał widząc nikogo innego jak Theo wchodzącego do jednej z obdrapanych kamienic.
Czyżby przedświąteczny prezent? – pomyślał ruszając.
Po krótkiej chwili zatrzymał się pod budynkiem. Zobaczył kilka karczków siedzących nieopodal na ławce lecz wierząc w swoje szczęście, liczył na to, że nie zarysują mu auta.
Och, chciał wyjaśnień od tego chłopaka i to bardzo. Nie zamierzał mu odpuścić.
Ostrożnie popchnął drzwi i wszedł do budynku. Nigdy nie uważał się za wydelikaconego chłoptasia, jednak odruchowo zmarszczył nos czując  panujący wszędzie smród. Jeżeli w takich warunkach mieszkał chłopak, to…? No co właściwie?
Anthony wszedł po schodkach rozglądając się na boki. Korytarz w którym się znalazł był bardzo brudny i nieco zagracony, a zielona emalia odpadała płatami ze ścian. Na szczęście było w nim światło, dzięki czemu nie wpadł na coś i nie skręcił sobie nogi. Przez chwilę poczuł się jak w jakimś japońskim horrorze i aż uśmiechnął się do swoich myśli.
Zza mijanych drzwi, pomalowanych łuszcząca się teraz farbą nie raz dochodziły go odgłosy telewizji czy podniesionych rozmów. Nasłuchiwał uważnie starając się wyłapać dobrze mu znany głos bruneta.
Kiedy podszedł do następnych drzwi pierwszym co usłyszał był przeciągły jęk. Zaśmiał się myśląc, o zberezeństwach jakie muszą się dziać za nimi…
– Tak… Andy… kocham… te twoje…. u-usteczka… – usłyszał męski, chrypliwy głos.
Andy?
Anthony szybko przeanalizował sytuację. Tym imieniem chłopak przedstawił mu się przy pierwszym spotkaniu, więc równie dobrze mógł używać wobec innych. Ale z drugiej strony nie jeden Andy jest na świecie.
– Lubisz jak cię tak ciągnę za włosynnnn.. – zaśmiał się mężczyzna za ścianą – Agh… bierz go… głębiej…
W pierwszej chwili aż zamarł nie wiedząc co robić, ani co myśleć. To MÓGŁ być Theo, ale…
Theo z facetem? A to mały suczysyn… hipokryta i dupek. Wyzywał go od pedałów, a sam obciąga jakiemuś facetowi?!
Naraz usłyszał kaszel.
Tak mu ciągnie, że aż się kurwa, dławi co?
Anthony zacisnął pięści i już miał odejść olewając chłopaka. W końcu nic mu do tego komu daje. Że go okłamał? Przecież to nie pierwszy raz! Poza tym jaką miał pewność, że za drzwiami był Theo? Żadnej. Same głupie domysły…
Mężczyzna westchnął zrezygnowany naciskając klamkę z przekonaniem, że drzwi będą zamknięte, a on odejdzie i zapomni.
Ale nie były.

11 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 1 Ch.04

  1. Witam,
    ach i co teraz? Nie może on nawet tego nie chce, całkowity przypadek sprawił, że Anthony spotkał ponowienie Theo, zaopiekował się nim a ten zwiał…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Coś źle zrozumiałam, wydawało mi się, że nowy rozdział ma być dodany dziś w południe. Tak czy inaczej czekam bo warto, piszesz po prostu świetnie, stworzyłaś naprawdę ciekawą historię. Pozdrawiam***

    1. Przepraszam Cię za to opóźnienie! Rozdział już się ukazał, a ja się będę teraz grubo tłumaczyła. C:
      Wczoraj przed pracą zaplanowałam kiedy ma wyjść rozdział (na wordpressie można ustawić godzinę i w ogóle), ale nie uwzględniłam małej różnicy czasowej (chyba dwie godziny) między moim zegarem a tym wordpressowym. No i odsypiałam nockę, spokojna o to, ze rozdział wyszedł, a tu wbijam i proszę~~~ Musze jeszcze ogarnąć te możliwość wordpress, bo jestem jeszcze lekko zielona. Bardzo Cię za to przepraszam!
      Cieszę się, że podoba Ci się historia i mój styl pisania i mam nadzieję, że wytrwasz z chłopakami i ze mną do końca ich historii! C:

  3. Miałam dziś rano miłą niespodziankę, bo byłam pewna, że rozdziały będziesz wstawiać co trzy dni. A tu psikus. I to jaki miły, bo Theo wylądował w ciepłej wannie i ciepłym łóżku. No, w końcu coś miłego go spotkało, ale on oczywiście bidok myślał, że będzie musiał za to dać. Pewnie Anthony z chęcią by coś wziął, aleeee, okazał się dobrym facetem. W ogóle… ile między nim jest różnicy wieku? Chyba to rozpisałaś w galerii, ale nie pamiętam ;/ Skleroza skleroza, a że teraz pisze nie na kompie, to nie mogę se sprawdzić.
    Co dalej… A Kat, mnie pyta gdzie się dzieje w ogóle akcja. I … ja nie wiem. Pisałaś gdzie, czy mi umknęło? Bo sądząc po imionach to jakieś anglojęzyczne miejsce. I w ogóle, mam nadzieje, że będzie coraz więcej Theo niż Andy, bo bardziej podoba mi się oryginalne imię chłopaka XD W ogóle słodkie było jak Anthony (boshe, jak mi się mylą imiona. Jestem w tym tragiczna) powiedział, że chłopak ma wpierdol za to jak jest ubrany. To było takie urocz prawdziwe.
    A i mniej więcej w tym kawałku jak go zabrał do siebie umknął ci chyba enter. I gdzieś początek słowa czy coś. Ale mistrzowskie było „sapał” zamiast spał XD hahaha, wyobraziłam sobie jak przez sen Theo tak sapał jak czasami sapią takie małe szczeniaki. I bardzo się starałam nie myśleć o innym sapaniu XD Takim które chętnie Anthony by usłyszał.
    Ostatnia scena – oh, to tak i się zawsze kojarzy z „co tu zrobić aby na siebie wpadli”. Nigdy nie lubię pisać takich scen, bo mam wrażenie, że nawet jeśli jest oryginalnie, to i tak brzmi sztucznie. Bo może po prostu wpadanie na siebie na ulicy jest sztuczne… trudno.
    Niemniej, tu mi się podobało. Byczki czyhające na podrapanie (w najlepszym wypadku) samochodu mężczyzny, dodawały fajnego realizmu scenie. I dalej… te cudne cienkie drzwi i…. oh, no co ja mogę powiedzieć! Jak się cieszę, że rozdział nowy już niedługo bo takie cliffhangery są złeeee. Biedny Theo. Spaślak to nie partia dla niego XD Bierz bogatego! Oj, ciekawa ciekawa jestem co się będzie działo.
    Rozdział fajny, szybko się czytało, gładko. Nie pisałam komentarza od razu, bo miałam usiąść jeszcze raz i wyszukać literówek…. ale zabrakło mi dziś czasu, więc tylko komentarz ;)
    Niemniej dużo weny życzę ;)

    1. O ile się nie mylę, to faktycznie nie było jeszcze wspomniane gdzie rozgrywa się akcja, a rozgrywa się w uroczym Denver, o czym jeszcze będzie.
      Różnica między chłopakami to sześć lat.
      Rozdział dzisiaj się ukazał, ALE xD byłam na noc w pracy i sobie słodko ja odsypiałam. Wcześniej zaplanowałam sobie i zapisałam kiedy ma się ukazać, ale umknęła mi mała różnica w czasie (chyba dwie godziny?) między zegarem na moim laptopie a tym na WordPressie. Lol. Jestem Mistrzem. QuQ W każdym bądź razie przepraszam za poślizg.
      Theo będzie już chyba coraz więcej. I nawet na pewno. A i teraz pluję sobie w brodę, że Theo wymyślił sobie takie fałszywe imię, ze wszyscy go mylą z Anthonym. Ale może to i lepiej? Jakaś małą odbudowa wizerunku…
      Co do błędów padałam. Naprawdę napisałam sapał? xD Lolololo xD No nic zaraz poprawię.
      Wkurza mnie w worpdressie to, ze po wklejeniu tekstu z worda, zostaje on dziwnie sformatowany i muszę go poprawiać, przez co czasami własnie usuwają mi się początki zdania.
      Anthony bywa takom ciepłom kluchom. I jest nadopiekuńczy. Bywa nadopiekuńczy. No ej, ja musiałam dać Theo jakiegoś takiego miśka, żeby spotkało go coś dobrego w życiu. Później nękałby mnie po nocach, za to, że go tak skrzywdziłam przeszłością i nie dostał żadnej rekompensaty. xDD O nie~~~teraz i ja sobie wyobrażam Theo jako szczeniaczka i nie mogę przestać się śmiać do komputera. xDD
      No własnie, Theo, bierz bogatego! Też jestem za. W końcu co mu może więcej dać ten przebrzydły grubas~~~xDD Opowiadanie musi być realistycznie, więc nie wyobrażam sobie, aby Theo mógł przepuścić taką okazję jaką jet architekt. (jestem wredną autorką, wiem xD)
      Nie no, okej, biorę się szukanie tego sapania….
      Dzięki! A Wy się nie obijacie, tylko wrzućcie nowy rozdział ATCL. Nie pogniewam się jak będzie wcześniej niż zaplanowałyście.(nadzieja matką głupich~~~) xDD

  4. Siemki~!

    Trafiłam tutaj przez FDTS i jestem zachwycona~! :D
    Rozdziały przyjemnie się czyta i bardzo szybko (niestety).
    Historia mi się podoba jak na razie, bohaterowie też, aż tak w niektórych momentach ściska w serduchu i mam ochotę Theo wyściskać i w ogóle~!
    Jestem ciekawa jak dalej się to wszystko będzie rozwijać, życzę weny, dużo weny, powodzenia~!
    I na pewno będę do Ciebie zaglądać~! ;)

    1. Witaj kaczuch_A!
      Bardzo się ciesze, że podoba Ci się opowiadanie i bohaterowie. I cieszę się, że dałaś o sobie znać. xD
      Dziewczynom z FDTS chyba się nigdy nie odwdzięczę za możliwość zareklamowania bloga u nich na stronie. c:
      Och, mam nadzieję, że w nadchodzących rozdziałach ściśnie Cię jeszcze parę razy (tak, mam skłonności sadystyczne, ale i masochistyczne również xD)
      Kolejny rozdział już jutro w południe. Zapraszam gorąco i mam nadzieję, że się spodoba. C:

      Zdążyłam już zmolestować Twoją galerię na devie i podoba mi się ilość biszów jaka w niej jest. Najbardziej podoba mi się Masato-san z Uta no Prince-sama. Chociaż nie obejrzałam do końca tego animca to do tego chłopaka zawsze miałam słabość. Nie wspominam juz o folderze z artami z Helsinga – wielbię. xDD

      1. Sadyzm jest bardzo ołkej nie przesadny, ale jednak~! xD
        Rozdział już przerobiłam i więcej, więcej ;)

        Dziękuję i cieszę się, że się podobają moje arty. Wszystko dla bishów *perv smile*
        Hellsing to moja pierwsza miłość, i pierwsza manga w dość młodym wieku, więc mam do tego tytułu straaasznie wielki sentyment, Aż się łezka w oku kręci xD

Dodaj komentarz