Till We Are Vol. 2 Ch.17

Gilbert Myers odetchnął kilkakrotnie, wpatrując się w niedowierzaniu w postać stojącą przed sobą.
To był ON, Theo.
Po tylu latach, po tym wszystkim stał w jego drzwiach. Tak właściwie, w swoich drzwiach, w końcu to nadal był jego rodzinny dom.
Mężczyzna oparł się mocno o drzwi, przyglądając się jego twarzy. Był tak inny. Nie zostało w nim nic z tamtego dzieciaka, którego uczył gry na gitarze, nic z radosnego Theo, którego pamiętał. Nawet gdy Sue wyprowadziła się od niego i spotykał czasami syna, Theo był zupełnie inny. Nie taki przestraszony. Teraz na jego twarzy widział wszystko jak na dłoni – niepewność, strach, smutek. I to wszystko przez niego. Przez to, że rozwiódł się z Sue, że pozwolił im odejść.
A teraz? Co miał mu powiedzieć, co miał zrobić? W końcu to wszystko było jego winą. W końcu tyle lat się nie widzieli. Nie przypuszczał, by chłopak jeszcze kiedykolwiek tu wrócił, by się odnalazł, a przecież obrońca Sue szukał go przez ten cały czas. Theo mógł uratować Sue. Chociaż po części.
– Theo… – jęknął, szukając w jego oczach zrozumienia.
Ale cholera! Przecież to on to spieprzył! Kiedy dowiedział się o wszystkim, co noc prześladował go tamten telefon. Jedyny telefon, który Theo do niego wykonał, błagając go z płaczem o pomoc. Jak on wtedy zareagował? Odesłał go do matki. Jak mógł być takim chujem? Jak mógł nie interweniować? Doprowadzić do ostateczności żonę, która jak utrzymywała, z rozmysłem zabiła drugiego męża. To on powinien uratować syna. Wtedy, gdy miał jeszcze możliwość. Przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Czując pieczenie oczu, wyszedł bardziej w kierunku chłopaka. On jednak cofnął się panicznie do tyłu, drżąc na całym ciele.
Kiedyś, nim wszystko zaczęło się psuć, mieli taki dobry kontakt. Byli rodziną, przyjaciółmi, byli dla siebie wszystkim. Później kolejne kłótnie, kolejne nieporozumienia między nim, a żoną… Nie myśleli wtedy o Theo, myśleli tylko o sobie, o tym jak bardzo żałują, że się pobrali, że się spotkali.
A Theo? Jego traktowali jak przedmiot, jak coś, co na zawsze ich związało. Tak wtedy myślał i on, i zapewne Sue. I do czego to doprowadziło? Czy nie Theo wtedy powinien być najważniejszy? Czy nie powinni za wszelką cenę walczyć o siebie, o swoją rodzinę?
Gilbert zacisnął tylko wargi. Czego się tak właściwie spodziewał?
Przyjrzał się ponownie chłopakowi. Theo i mężczyzna za nim, wpatrywali się w niego z milionem emocji na twarzach. Nie mógł tego znieść. Przez te wszystkie lata wyrzucał sobie to wszystko, wyobrażał sobie co zrobi, gdy chłopak się odnajdzie, co mu powie. Ale teraz? Słowa więzły mu w gardle, a łzy dławiły go, tamując jego krtań.
Dopiero po chwili odsunął się z przejścia, przyciskając dłoń do ust.
– Wejdźcie. – wydusił, zapraszając ich do środka.
Theo po kilku kolejnych sekundach przełamał się i wszedł do środka, ciągnąc za sobą Anthonego.
Wnętrze przedpokoju nie zmieniło się ani trochę. Ciemnozielona farba była już powycierana i zaplamiona w wielu miejscach, a przy drzwiach niechlujnie walało się obuwie. Tak, jak wtedy, gdy jeszcze tu mieszkał.
Na drżących nogach szedł dalej, mijając małą kuchenkę, której wejście przesłonięte było firanką z drewnianych koralików. Kiedy wszedł do salonu, który był także sypialną rodziców, jęknął aż w duchu. Wszystko stało na swoim miejscu. Dwa skórzane fotele były bardziej powycierane niż dawniej, a mały stolik przed nimi miał obity róg tylko tyle się zmieniło. Jeszcze dywan z motywem roślinnym był bardziej wypłowiały niż wtedy, ale reszta? Stosy książek na wyższych półkach jasnej meblościanki i porozwalane papiery na tych niższych, stale zajmowały swoje miejsca, duża kanapa, stojąca naprzeciw, wciąż przykryta była tym samym brązowym kocem.
Anthony rozejrzał się po skromnym wnętrzu i w końcu skupił wzrok na chłopaku, który nieobecnym wzrokiem przesuwał po pomieszczeniu.
Brunet spojrzał na niego i zacisnął mocno wargi, kiwając lekko głową, jakby chciał potwierdzić, że to właśnie tu.
Architekt odwrócił się do ojca chłopaka.
– Jestem Anthony Russel… – zaczął.
– Jesteś z Theo? – zapytał od razu mężczyzna podchodząc do niego i łapiąc go za dłoń, obiema rękoma – Odnalazłeś go… – dodał, błądząc spojrzeniem po jego twarzy.
Pamiętał jak Sue mówiła, że Theo jest gejem, że od tego wyznania wszystko się zaczęło. Gdy patrzył na mężczyznę, którego ze sobą przyprowadził, nie mógł mu odmówić niczego – był zadbany, przystojny i sprawiał wrażenie inteligentnego i uczciwego. Nawet na pierwszy rzut oka.
Przez te lata, nie myślał o niczym innym, jak o tym by go spotkać, by się odnalazł. Nie przeszkadzało mu nic, mógł być gejem, mógł być kimkolwiek, najważniejsze, żeby był. Żeby wrócił.
– Dziękuję… – westchnął Gilbert, gubiąc się w swoich myślach – Siadajcie, zrobię wam coś do picia… Co chcecie? – zapytał, zerkając na syna, znad ramienia wyższego od siebie mężczyzny.
Anthony również zerknął na Theo, który w zamyśleniu stał na środku pomieszczenia.
– Niech pan zrobi herbatę… – zdecydował, chcąc zdobyć dla nich trochę czasu.
– Dobrze, za chwilę wracam. – przytaknął mężczyzna i zaraz wyszedł z pomieszczenia.
Gdy wszedł do kuchni, nadal był roztrzęsiony, wszystko leciało mu z rąk, gdy wyjmował po kolei przedmioty z szafek.
Architekt podszedł do Theo i pogładził go po ramieniu.
– W porządku? – zapytał, pochylając się i zerkając mu w oczy.
Chłopak uśmiechnął się blado i przytulił  lekko do niego. Cały drżał i aż odetchnął głębiej, czując ciepło mężczyzny.
– Nie wiem… co mam powiedzieć… O czym mamy rozmawiać? – westchnął, półgłosem, zaciskając ręce na przedramionach blondyna – Tyle się zdarzyło…
Anthony pogładził go po plecach.
– Jakoś to pójdzie. – szepnął – I tak już dużo osiągnęliśmy. – dodał uspokajającym tonem. – Dla niego to też jest trudne. – powiedział, zdając sobie doskonale sprawę z tego, jak obaj się czują obco i dziwnie w całej tej sytuacji.
Obaj patrzyli na siebie jak na zupełnie obcych ludzi i strasznie się denerwowali. Nie dziwił się temu. Domyślał się, jak ciężko musi im być zacząć rozmowę, skoro tyle lat minęło i jeżeli cisza, która zapada pomiędzy nimi co chwilę, przesiąknięta jest tamtymi wspomnieniami.
Gilbert wszedł do salonu i zatrzymał się widząc tulących się do siebie mężczyzn. Cały czas serce waliło mu mocno, ale w tamtej chwili pomyślał tylko o tym, jak wiele musiało się stać, że Theodore szukał ciepła u innego mężczyzny. Że dopiero gdzieś z dala od nich znalazł zrozumienie i dom.
Dopiero po kilku sekundach, stojący do niego przodem blondyn, dostrzegł go i odsunął się od chłopaka. Theo obejrzał się na niego i ruszył z miejsca siadając na kanapie.
– Siadajcie.. siadajcie… – westchnął Gilbert, stawiając tackę z filiżankami na stoliku i zajmując jeden z foteli.
Widział jak Theo śledzi żywszym wzrokiem Anthonego, a gdy ten w końcu usiadł niedaleko niego na kanapie, przysunął się o kilka cali do jego ciała.
Spojrzał na nich nie wiedząc co powiedzieć. Tyle miał pytań o przeszłość, o teraźniejszość, jednak nie miał pojęcia o co mógł zapytać, ani jaki temat poruszyć.
– Więc… nadal uczysz w tym liceum…? – zapytał w końcu Theo na pozór czystym głosem i sięgnął po filiżankę.
Oczywiście była to ich stara zastawa, którą zawsze wyjmowali tylko na specjalne okazje.
Chłopak był w szoku. Jak to możliwe, że tutaj, w Hampton niemal nic się nie zmieniło? Ani przyzwyczajenia ojca, ani przedmioty w domu, ani nawet zapach, który uderzył go, gdy tylko ojciec otworzył im drzwi.
– Tak… Nadal w tym samym… – odparł od razu zestresowany Gilbert, łapiąc za filiżankę, by zająć czymś dłonie – A ty? Czym się zajmujesz…? – zapytał, posyłając mu krótkie, nerwowe spojrzenie.
– Od kilku miesięcy pracuję w schronisku dla zwierząt. – odpowiedział chłopak, parząc sobie usta gorącym napojem.
Kolejna chwila ciszy, która zapadła nie została nawet przez nich zauważona, bo obaj myśleli intensywnie nad tym co mogliby jeszcze powiedzieć.
– Tu, w Wirginii? – zapytał w końcu Gilbert.
– W Kolorado… – usłyszał spokojny głos Theo i spojrzał na niego ponownie.
Jak chłopak mógł tak wyrosnąć? Jak mógł tak zmężnieć, jak jego twarz mogła być taka inna? Czemu oczy Theo nie były już takie jak kiedyś, pełne beztroski i zadziornego blasku? Gdzie jest ten jego synek, ten mały trzynastoletni chłopiec, z którym się wygłupiali? Teraz był już mężczyzną i wydawał się być od niego tak daleko, że lata świetlne zajęłoby im ponowne zbliżenie się do tego stopnia, co kiedyś.
– To daleko… – westchnął w końcu, zaciskając dłoń na trzymanej filiżance.
Kolejne minuty ciszy mijały niezauważone.
Czemu się właściwe dziwił, że chłopak uciekł aż na drugi koniec Stanów? Co sam zrobiłby w jego sytuacji? Jak w ogóle przeżyłby wszystko co widział, czego doświadczył?
– Grasz nadal…? – zapytał w końcu, podnosząc na syna spojrzenie.
Theo potarł policzek dłonią i powtrzymał gorzkie parsknięcie. ‘Tato…!’ – zatrzymało mu się na końcu języka, aż otworzył szerzej oczy. Nie chciał się tak do niego zwracać, więc był zaskoczony tą myślą, pomimo tego, że i tak nie mógł tego wypowiedzieć na głos.
– Nie… – westchnął tylko, kręcąc przecząco głową.
– A ty…? – Gilbert zwrócił się do blondyna – Czym się zajmujesz? – zapytał, mając nadzieję, że jakoś rozmowa wskoczy w jakikolwiek rytm.
– Jestem architektem. – odparł mężczyzna, ostawiając na stolik filiżankę.
W gruncie rzeczy ulżyło mu. Nie zapowiadało się na nic złego, na żadną kłótnię, która mogłaby ponownie wytrącić jego chłopaka z równowagi. Ale przecież niczego nie mógł przewidzieć.
– To dobry zawód. – dodał ojciec Theo.
– Nie narzekam. – blondyn uśmiechnął się lekko do niego, próbując jakoś dodać mu otuchy.
– Długo jesteście już razem…? – zapytał cicho Gilbert.
Theo uniósł spojrzenie na architekta i Gilbert mógł przysiąc, że przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.
– Pół roku. – odparł blondyn, zerkając na chłopaka i łapiąc jego spojrzenie.
Nie umknęło to uwadze nauczyciela, który ponownie zatonął we własnych myślach.
– Jesteś szczęśliwy…? – rzucił w końcu w przestrzeń.
Theo zacisnął mocniej dłoń.
– Tak. – odparł tak twardo, aż Gilbert uniósł na niego spojrzenie.
Nie poznawał go. Byli dla siebie zupełnie obcy i to strasznie go bolało.
– Mam jakieś ciasto, w kuchni… – westchnął w końcu, po kolejnych minutach ciszy, która wzbierała w nim łzy.
Anthony wyprostował się nieco i spojrzał na mężczyznę.
– Przyniosę. – powiedział wstając – Jeżeli pan pozwoli… – dodał, chcąc dać im obu chwilę sam na sam.
Nie wiedział czy to dobry pomysł, ale musiał coś zrobić. Chciał coś zrobić, bo bezczynność nigdy nie leżała w jego naturze. A przecież nie każe im podać rąk na zgodę, chociaż chciał, by doszli do czegoś. Wiedział też, że dla Theo to i tak wiele.
Chłopak zresztą od razu złapał go za rękę.
– Zostań… – szepnął, bojąc się zostać tu sam, chociaż wiedział, że to absurdalne.
Mężczyzna kucnął przed nim i pogładził go po udach.
– Theo… będę tuż obok. Za ścianą. – uspokoił go, opierając się chęci pocałowania go.
Brunet w końcu pokiwał głową i zerknął nad ramieniem kochanka na ojca.
Jeżeli coś jeszcze się zmieniło to właśnie on, ojciec, cała jego wychudzona, przygarbiona postać.
Tyle lat minęło, tyle zmarszczek pojawiło się na jego twarzy, trochę siwych włosów. I te oczy… Theo zapamiętał je zupełnie inaczej i może patrzył na wszystko przez swój pryzmat, ale widział w nich tylko ból i niepewność.
– Leży na blacie, przy mikrofalówce. Talerze są nad zlewem. – wyjaśnił Gilbert Anthonemu, który zaraz wyszedł z pomieszczenia. – Theo… – zaczął, rzucając chłopakowi kolejne nerwowe spojrzenie.
Nagle zalało go tysiące pomysłów na to co mógłby powiedzieć, jednak i one stanęły mu w gardle.
Po chwili czując łzy, wzbierające w kącikach oczu zsunął się na podłogę i klęknął przed synem.
– Theo… – szepnął, kładąc ręce na jego udach i chowając w nich głowę – Wybacz mi… – szepnął, zdławionym głosem i przesunął dłonie na jego łydki – Błagam, wybacz mi…
Chłopak wyprostował się jak struna i spojrzał z przerażeniem na ojca. Chciał się odsunąć, jego dotyk był obcy i zimny. Ręce mężczyzny paliły go przez spodnie, a on ponownie zaczął drżeć.
Nagle dostrzegł jak ramiona ojca dygoczą, a do jego uszu doleciał zdławiony szloch. Zerknął szybko w stronę wejścia, chcąc, by Anthony już wrócił, by jakoś mu pomógł, bo sam czuł się strasznie bezradny. Miał go odepchnąć, czy przytulić? Zacząć pocieszać po tym wszystkim, mówić mu, że nic się nie stało? Że wszystko jest okay między nimi? Miał kłamać?
– Nigdy sobie tego nie wybaczę, więc chociaż ty… mi wybacz… – jęknął ojciec.
Dopiero po kilku chwilach, walcząc ze sobą, Theo przeniósł drżącą dłoń na ramię mężczyzny i pogładził je lekko.
– No już… – westchnął, przesuwając nią nieco sztywno – To już przeszłość… – dodał, oblizując zeschnięte wargi.
Gilbert uniósł na niego mokrą twarz.
– Dziękuję… – powiedział cicho i przełknął ciężko ślinę – Przez te wszystkie lata myślałem o tobie. Naprawdę. Dziękuję, że przyjechałeś. Bałem się, że już ciebie nie spotkam…
Theo zmarszczył brwi, wpatrując się w twarz ojca. Co miał mu jeszcze powiedzieć, co zrobić? Kiedy dostrzegł, jak mężczyzna wychyla się, by objąć go ramionami, odsunął się panicznie.
– To jeszcze za wcześnie… – powiedział od razu Gilbert, jakby przekonując sam siebie, a chłopak tylko mruknął pod nosem przeprosiny.
Anthony zatrzymał się w wejściu, a widząc Gilberta u nóg chłopaka cofnął się z powrotem, opierając o ścianę. Słysząc te z trudem wyduszone słowa, poczuł aż pieczenie oczu. W pewnym sensie poczuł ulgę. Gilbert wydawał się żałować tego wszystkiego, a czasu i tak nie cofną, i trzeba iść dalej. Tylko co na to Theo? W końcu to jego to wszystko najbardziej dotknęło, wokół niego wszystko się kręciło.
Sam Theo czuł się strasznie niekomfortowo i chciał by ojciec w końcu się od niego odsunął. Jego obecność go przytłaczała. Nie wiedząc jak się ma do niego zwrócić jęknął w duchu.
– Um… – zaczął, odsuwając go lekko od siebie – W porządku. – powtórzył, mając nadzieję, że mężczyzna w końcu się odsunie. – Nic już nie zmienimy. – dodał, z ulgą dostrzegając jak ojciec odchodzi w końcu od niego.
Gilbert skulił się w fotelu.
– Każdej nocy śni mi się tamten telefon… – jęknął, nie patrząc na syna – Gdybym wtedy tylko coś zrobił…
Chłopak nie wiedział już co miałby odpowiedzieć mężczyźnie. Było mu go strasznie żal, tego był pewien. Wyglądał na strasznie udręczonego, jakby naprawdę tego wszystkiego żałował.
– Teraz naprawdę jestem szczęśliwy, z Anthonym… – powiedział, chcąc go jakoś uspokoić – Może to wszystko musiało się stać… Nie wiem. – dodał półgłosem – Z czasem wszyscy nauczymy się z tym żyć.
Anthony wszedł w końcu do salonu i postawił na stoliku talerz z ciasteczkami. I tak był pewien, że żaden z nich nie przełknie nic. Siadając przy Theo, ujął go za rękę.
– Niech pan będzie spokojny. Teraz ja dbam o Theo. – zwrócił się pewnie, w kierunku Gilberta, który spojrzał na niego wilgotnym wzrokiem.
– My nie umieliśmy… – szepnął, chowając twarz w dłoniach – Dziękuję ci… Mój syn na to zasługuje…
Anthony ścisnął dłoń chłopaka i odetchnął w duchu. Cieszył się, że Gilbert go widocznie akceptuje, że nie muszą walczyć jeszcze z tym, że miałby coś przeciwko temu, że są razem.
Po kilkunastu minutach Theo zerknął na Anthonego, posyłając mu błagalne spojrzenie. Sam bał się pytać o Sue, za każdym razem, gdy już otwierał po to usta, coś blokowało jego krtań.
Blondyn pokiwał lekko głową.
– Panie Gilbercie… – zaczął, pochylając się lekko w jego kierunku – Niech pan nam powie, gdzie jest Sue? – zapytał, czując jak Theo siedząc obok cały się spina, a jego ręka zaczyna się pocić.
Nauczyciel zsunął ręce na szyję i odetchnął.
– W Richmond, w więzieniu. – odparł – Jej obrońca cały czas cię szukał, Theo. – zaczął, ożywając – Jeżeli… jeżeli czegoś nie zrobimy, zabiją ją. – powiedział, zerkając błagalnie w oczy chłopaka.
Brunet przygryzł wargę.
– Jeżeli ty czegoś nie zrobisz… – westchnął – Wiem, że to… nie jest uczciwe z mojej strony, ale proszę cię jeszcze o jedno, uratuj ją… Ona dla ciebie…
– A co z dzieckiem jej i Thomasa…? – przerwał mu Theo.
– Oddała je do adopcji… – odparł ojciec, a Theo aż poderwał się z miejsca, oddychając ciężko.
Wbił spojrzenie w ojca.
– Jak to oddała? – dopytał.
Jak ona mogła to zrobić? Stracili jego i teraz drugie dziecko skazali na tułanie się po domach dziecka?
– Do adopcji ze wskazaniem. – wyjaśnił Gilbert – Spotkała się z tamtą rodziną, ośrodek adopcyjny pomógł jej wybrać odpowiednią…
Theo zacisnął wargi, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Najlepiej pozbyć się problemu, prawda? – wycedził, czując wzbierający w nim żal.
Gilbert poniósł na niego spojrzenie.
– A jak to sobie wyobrażasz…? Nawet jeżeli będziesz zeznawał, kilkadziesiąt lat spędzi w więzieniu. – powiedział, szukając w jego oczach zrozumienia – Jak miała je wychować?
Anthony widząc, że chłopak chce rzucić kolejną uwagę, złapał go za rękę.
– Theo… – szepnął, chcąc go uspokoić.
Chłopak obejrzał się na niego i westchnął głęboko.
– Wracajmy już… – jęknął, patrząc mu błagalnie w oczy.
– Nie, zostańcie… – zaczął ojciec również unosząc się z miejsca – Możecie nocować u mnie… Theo, twój pokój jest wolny…
Chłopak zadrżał. Wcale nie chciał tu zostawać. Nawet jeżeli do tej pory wierzył, że jakoś ułoży mu się z ojcem, teraz poczuł się okropnie. Może i ojciec miał rację, może i tak odebrano by Sue to dziecko, ale czy oni niczego się nie nauczyli? Czy znowu musieli to robić? Nie dość osób było już pokrzywdzonych?
– Wynajęliśmy pokój w hotelu. Nie będziemy sprawiać problemu. – powiedział, sztywnym tonem.
– Ależ to żaden problem…
– Myślę, że tak będzie lepiej. – odezwał się w końcu Anthony, widząc niechęć w oczach Theo – Pójdziemy już.
– A odwiedzicie mnie jeszcze, Theo…? – zapytał Gilbert.
Chłopak tylko zazgrzytał zębami.
– Tak… – szepnął, kierując się do korytarzyka i chcąc wyjść jak najszybciej.
Anthony ruszył zaraz za nim, lecz gdy Theo już wychodził z budynku, on został zatrzymany przez Gilberta.
Nauczyciel spojrzał na niego uciemiężonym wzrokiem i wepchnął do ręki kartonik.
– To wizytówka adwokata. – powiedział, patrząc mu głęboko w oczy – Proszę, przekonaj go… Przecież ona… ona to dla niego zrobiła… – dodał zdławionym szeptem.
Architekt wziął wizytówkę i poklepał mężczyznę po ramieniu.
– Spokojnie, jestem pewien, że się zgodzi. – powiedział – To dla niego dużo jak na jeden dzień…
– Rozumiem… – westchnął Gilbert – Dziękuję ci.
– Cieszę się, że pana poznałem. – uśmiechnął się pokrzepiająco blondyn – Do widzenia.- rzucił i wyszedł z mieszkania.
Theo czekał już oparty o samochód i gdy tylko Anthony go otworzył, wskoczył do środka.
Po kilku chwilach i Anthony zajął swoje miejsce.
– Nie było tak źle, prawda? – zapytał, poklepując go po udzie.
– Nie było… – westchnął chłopak.
– Może zatrzymamy się w jakiejś knajpce na obiad? – zagadnął Anthony ruszając z miejsca.
Westchnął w duchu widząc jak chłopak wzrusza ramionami. Nie chciał, by Theo znowu wpadł w jakaś depresję. W dodatku brunet zachowywał się tak… tak, jak dawniej, tak obojętnie i zimno. Widział jak myśli nad czymś intensywnie i czuł bijący od niego chłód.
– Twój ojciec dał mi wizytówkę tego adwokata. – zaczął powoli, manewrując autem – Będziesz zeznawał?
Theo zacisnął pięści. Nie chciał jeszcze raz przez to przechodzić, opowiadać obcym ludziom co robił mu Thomas. Miał wywlekać przed wszystkimi całe swoje upokorzenie, cały dawny ból? Ale z drugiej strony czego się spodziewał? Przecież wrócił tu po to, by skonfrontować się z przeszłością, by ją raz na zawsze zamknąć.
– Nie wiem… – jęknął.
– Myślę, że powinieneś… – dodał blondyn, zerkając na niego kątem oka. – W końcu to twoja matka…
Theo spiął się jeszcze bardziej.
– Moja matka… – dodał z goryczą w głosie.
Z przerażeniem zauważał, że ten powrót wcale nie działa na niego w żaden sposób oczyszczająco. Że zaczyna robić się okropnie zirytowany i wściekły.
– Jak ona mogła oddać to dziecko? – zapytał w końcu, zwracając się ku Anthonemu i mając nadzieję, że mężczyzna przyzna mu rację.
Ten tylko odetchnął i ujął jego rękę leżącą na udzie.
– Rozumiem co czujesz, ale Theo, przecież twój ojciec ma racje. Sue ponad dwadzieścia lat spędzi w więzieniu, i to tylko, jeżeli zechcesz zeznawać i jeżeli adwokat będzie na tyle elokwentny, by przekonać sąd o…
– A on? Nie mógł go adoptować? – przerwał mu chłopak – Czemu znowu wszystko psują, czemu rujnują życie kolejnej osobie? – rzucił – To takie w ich stylu…
– Chyba lepiej, by to dziecko miało normalną rodzinę, nie sądzisz? – zapytał blondyn zatrzymując się na światłach.
Chłopak wyrwał dłoń z jego uścisku.
– Czyli co? Ty też byś oddał swoje komuś innemu? – zapytał zdenerwowany.
– Gdybym był w sytuacji Sue, tak. – odparł pewnie architekt, przenosząc dłoń na kierownicę. – Myślisz, że dla niej to było łatwe? Że…
– A ty co myślisz? Czemu w ogóle jej bronisz?! – niemal krzyknął chłopak, unosząc się w fotelu – Nawet jej nie znasz…
Anthony odetchnął zdenerwowany.
– Dobrze, zostawmy ten temat… – westchnął, czując się okropnie z tym jak właśnie się kłócą – Pomyśl tylko o tym, że jesteś jej to winien i że powinieneś zeznawać.
Chłopak tylko prychnął pod nosem.
Był jej to winien? Naprawdę? Po tamtym, po tym jak ją błagał nieskończenie wiele razy by mu pomogła, by coś zrobiła? By przestała być widzem i COŚ zrobiła.
Ale w sumie w końcu zrobiła, tylko że teraz, Theo miał wrażenie, że podjęła najgorszą decyzję z możliwych. Nie mogli po prostu od niego odejść? Przecież było tyle alternatyw, a ona wybrała właśnie tę z morderstwem. I nie chciał myśleć, jak bardzo musiała być zdesperowana i nieszczęśliwa, by się tego dopuścić. Coraz bardziej żałował, że tu przyjechali. I może był zwykłym tchórzem, albo niewdzięcznym bachorem, ale w głębi ducha nie chciał zeznawać, nie chciał znowu o tym opowiadać.
Architekt, jadąc przez miasto, które o tej porze było nieco zatłoczone, rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś baru, gdzie mogliby się zatrzymać. W końcu zdecydował się zatrzymać przed ‘Sally’s”, barem, który był jakby żywcem wyjęty z lat osiemdziesiątych. Za dużą, przeszkloną witryną widać było jasne wnętrze, w którym, na skórzanych kanapach przy kwadratowych stolikach siedziało kilka osób.
– Może tu…? – zapytał, zatrzymując się na parkingu.
Theo ponownie wzruszył ramionami.
– Dobrze więc chodźmy. – zadecydował Anthony wysiadając z auta.
Chłopak podążył tuż za nim i po przejściu przez ulicę, weszli do baru mlecznego, który przywitał ich słodkim zapachem.
Anthony rozejrzał się i uśmiechnął lekko. Biała terakota i panele na ścianach, wyraźnie kontrastowały z ciemnymi meblami, a ściany zawieszone plastikowymi wachlarzami i sztucznymi motylami, poprawiły mu humor. Wszystko było tu takie tandetne, a jednak nadawało miejscu wiele klimatu.
Kiedy zajęli siedzenia przy stoliku stojącym przy ścianie prostopadłej do wejścia, zaraz podeszła do nich kelnerka w fioletowym uniformie i fartuszku, i podała im karty.
– Cześć, jestem Jenny i będę was obsługiwać. – rzuciła, wyciągając z kieszeni na przodzie fartuszka mały bloczek i długopis.
– Super… – wyszczerzył się do niej architekt – Co nam polecisz?
Theo znad karty obserwował jak Anthony zagaduje blondynkę, która śmiejąc się do niego kiwała żywo głową, wprawiając w ruch długi koński ogon. Cała ta scena wzbudziła w nim zazdrość, o którą nawet siebie nie podejrzewał. Ale czy Anthony taki nie był? Przecież zawsze był flirciarzem, od samego początku, pomyślał zirytowany, już nawet nie słuchając o czym oni rozmawiają.
Po chwili odłożył kartę na bok i uśmiechnął się wymuszenie do kelnerki.
– Ja poproszę kawę z mlekiem. – powiedział sztywno, obserwując jak dziewczyna zapisuje to na kartce.
– Coś jeszcze? – dopytała, zerkając na architekta, na co Theo zgrzytnął zębami.
– Nie. – burknął.
Anthony widząc zachowanie chłopaka, stracił nieco animuszu i zwrócił się do niego.
– Zamów coś do jedze…
– Nie chcę nic jeść, chcę tylko napić się kawy! – warknął na niego Theo.
Blondyn spojrzał na niego zaskoczony i zraniony.
– Ja poproszę szklankę wody w takim razie. – uśmiechnął się blado do Jenny, która zaraz odeszła od nich do baru.
Blondyn odchylił się na oparcie i przyjrzał chłopakowi. Nie rozumiał co się dzieje, ale jego zachowanie bardzo go bolało. Domyślał się, że mógł się zdenerwować tą wymianą zdań w samochodzie, ale czy musiał tak się zachowywać? Przecież powinni być razem, powinni się wspierać w tej sytuacji.
Theo czując na sobie palące spojrzenie, oparł łokcie na blacie stolika i objął rękoma szyję.
– Musisz to robić? – syknął do niego przez stolik.
– Co takiego, Theo? – zapytał mężczyzna, pochylając się w jego stronę.
Brunet zmełł coś w ustach i odetchnął.
– Niezależnie gdzie pójdziemy, zawsze musisz flirtować z kim popadnie, prawda? – rzucił, patrząc na niego wrogo.
W głębi duszy strasznie było mu wstyd, że w taki sposób zwraca się do mężczyzny, któremu zawdzięcza niemal wszystko. Ale to, co mówił, co teraz myślał było silniejsze od niego.
Anthony zmarszczył brwi i spojrzał mu w oczy.
– Co też opowiadasz…? – szepnął do niego.
W tym momencie do stolika wróciła kelnerka i postawiła przed nimi zamówienie. Oczywiście posłała blondynowi zalotne spojrzenie, na co Theo tylko bardziej się zdenerwował.
– Właśnie to! – warknął, gdy dziewczyna już odeszła.
– Przecież tylko zapytałem o menu… – bronił się architekt.
– Więc czemu zawsze tak wychodzi? Czemu one zawsze patrzą się na ciebie tak, jakbyś miał je zaraz… – wypluł, zacinając się na koniec.
Blondyn tylko odetchnął głębiej i sięgnął do jego ręki przez stolik.
– Jesteś zdenerwowany… – powiedział półgłosem, muskając palcami jego dłoń, nim chłopak zabrał ją ze stołu.
– Nie jestem! – niemal krzyknął chłopak – Czemu miałbym, w końcu ty tylko flirtujesz na moich oczach z innymi! – dodał posyłając mu zranione spojrzenie – Idę do łazienki – dodał zaraz, wzdychając i wstając od stolika.
Kiedy odszedł, Anthony podrapał się po głowie z jękiem. Czemu to się działo? Czy skoro Hampton działało na nich w jakikolwiek sposób nie mogło działać w inny? Przecież kochali się, mieli się wspierać.
W chwili gdy zaczynał się już martwic o chłopaka i chciał za nim pójść, do ich stolika podszedł chłopak, który jak zauważył wcześniej, stał za długą ladą na środku pomieszczenia.
– Przepraszam… – powiedział, zwracając jego uwagę.
Architekt przyjrzał mu się uważnie. Chłopak był w młodym wieku, a na jego twarzy malowały się dziwne emocje. Co chwila zakładał za ucho przydługie blond włosy, odsłaniając tym samym ucho z zaklejonym plastrami tunelem.
Dopiero po kilkunastosekundowym studiowaniu jego twarzy, Anthony jęknął w duchu. Czy ze wszystkich miejsc musieli wybrać akurat to, w którym pracował Paul?
– Jestem Paul, przepraszam, że panu przeszkadzam. – zaczął chłopak, widocznie zestresowanym głosem.
Widząc pytające spojrzenie siedzącego przy stoliku mężczyzny, otarł spocone ręce o długi biały fartuch.
– Wydaje mi się, że… że znam chłopaka, z którym pan przyszedł. – dodał powoli.
Ku jego zdziwieniu mężczyzna pokiwał głową i uśmiechnął się krzywo.
– Siadaj Paul. – westchnął – Theo powinien zaraz wrócić.
Paul osunął się na fotel i przełknął ciężko ślinę.
– Więc to naprawdę on…- powiedział półgłosem, ściskając drżące dłonie pod stolikiem. – A pan kim jest? – zapytał zaraz.
– Nazywam się Anthony Russel. – odparł architekt, odchylając się do tyłu – Jestem facetem Theo.
Paul spojrzał na niego w zaskoczeniu, lecz zaraz pokiwał głową.
– Nie myślałem, że tu wróci, po tym wszystkim… – dodał – Boże… Nawet nie wiem, co miałbym mu powiedzieć… – westchnął.
– Spokojnie…
Anthony nie wiedział, czy Theo miał ochotę się w ogóle z nim widzieć, ani jak to spotkanie wpłynie na niego. Może stanie się jeszcze bardziej zły i zirytowany?
Zerknął nad ramieniem Paula na wejście do łazienki.
Miał już dość tego całego Hampton.

16 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.17

  1. Witam,
    uuu Theo jest zazdrosny, a to spotkanie z ojcem Theo, obaj czuli się niepewni w swoim towarzystwie , ech Sue żyje jednak czeka ją śmierć, jeśli Theo nie będzie zeznawał… ciekawi mnie czy będzie chciał odnaleźć swojego brata czy siostrę…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. PS: Pokochałam Keitha oraz słodkiego i uległego lekarza oraz groźnego Latynosa!! <3

    A paniczyk… no cóż… wkurza mnie! =.=*

  3. Znalazłam opowiadanie przez przypadek oraz bloga :) szukałam czegoś z Snarry i jakoś tak… wbiłam. ;) Od razu mi się spodobało! Życie z problemami i w końcu jakiś uśmiech od losu… Pokazałaś Ingo historię jakby wyjętą z czyjegoś życiorysu ;) Cieszę się, że tutaj zajrzałam rano :) Wszystko zostało przeczytane i czekam z niecierpliwieniem an kolejny rozdział! <3

    Uwierz u mnie bardzo trudno się czymś wybić, ale mogę z czystym sercem powiedzieć, że Twój blog i to opowiadanie teraz przeskoczyło na 1 miejsce wraz z KatShiv, Luaną, Strega Bianca i jeszcze kilkoma autorkami ff, m/m, yaoi i zwykły slash. ;)

    Pozdrawiam i życzę weny!! <3 Z zapartym tchem czekam na kolejny rozdział. Teraz się ode mnie nie uwolnisz. ;P Szkoda tylko, że tak późno się tutaj znalazłam. Ale lepiej późno niż wcale. ;)

    Yaoistka^^

    1. Witaj Yaoistko!
      Uch~~~ Cieszę się, że piszesz. I że tak dobrze piszesz.. A to, że stawiasz mnie na równi z tak doborowym towarzystwem połaskotało moje ego, że… ooo… xDDD Mów mi tak!! xDDD

      Dokładnie, w tym wypadku lepiej późno niż wcale i rozgość się na moim blogu, bo nie mam zamiaru go prędko zamykać. C:
      I absolutnie nie mam zamiaru przed Tobą uciekać, jesteś mile widziana pod każdym postem. ^ ^
      Oooo… kolejna osoba, która nie lubi Ethana. Nie wiem czemu, ale bardzo mnie to cieszy. C:
      Podjudzam chorą rywalizację między Theo a Linwoodem, chociaż sama kocham obu… xDD

      Naprawdę, cały dzień siedzę nad sprawami do sesji i poprawiłaś mi dzień, stąd moja tak rozemocjonowana odpowiedź. C: Dziękuję!
      Pozdrawiam gorąco! C:

  4. Jakoś tak mimowolnie lubię Gilberta… ehh.
    A Theo mnie denerwuje tym zachowaniem. Ja rozumiem, że jest zdenerwowany, ale nie musi się tak zachowywać w stosunku do Anthonego… Y^Y

  5. „duża kanapa, stojąca na przeciw, wciąż przykryta była tym samym brązowym kocem.”- „naprzeciw”.
    „- Nie… – westchnął tylko, kręcą przecząco głową.”- „kręcąc”.
    ” Przecież zbyło tyle alternatyw, a ona wybrała właśnie tę z morderstwem.”- chyba „było”.
    „- Nie zależnie gdzie pójdziemy, zawsze musisz flirtować z kim popadnie, prawda?”- „Niezależnie”.
    „- Więc to naprawdę on…- powiedział półgłosem, ściskając drżące dłonie po stolikiem.”- „pod”.

    A więc tak… Przez pół rozdziału zastanawiałam się, czy przypadkiem w tym Hampton Theo nie spotka tego swojego byłego (o ile można go tak nazwać). A jak weszli już do tego baru, to po prostu czułam, że Paul się pojawi. Bo podczas tego mojego rozmyślania, jak potoczy się spotkanie z ojcem , przypomniało mi się, że przecież w Hampton mieszka ten chłopak, dzięki któremu Theo odkrył swoją prawdziwą naturę.
    Co do wizyty Theo u ojca… nie spodziewałam się, że będzie kolorowo. Wyszło jakoś smutno, niezręcznie i w ogóle. Ale czego się można spodziewać po wizycie u ojca, z którym nie miał kontaktu przez lata i olał go w momencie, kiedy Theo najbardziej go potrzebował. Jednak mogło być gorzej. Gilbert mógł udawać, że nie zna Theo i zamknąć mu drzwi przed nosem. A tu wyraźnie widać, że żałuje, że nie pomógł synowi w kryzysowej sytuacji i chce odzyskać jego zaufanie itp.
    Szczęście w nieszczęściu, że Sue żyje. Mam nadzieję, że Theo będzie zeznawać na korzyść matki, bo ta, mimo że zrobiła chyba największą głupotę, jaką tylko mogła zrobić, to jednak zrobiła to dla niego. Oczywiście, że lepszym rozwiązaniem byłaby ucieczka, ale co się stało, to się nie odstanie. Żyje się dalej. Gdyby nie ta tragedia, to Theo zapewne nigdy nie poznałby Anthony’ego. Rozumiem Theo, że się wścieka, że Sue oddała swoje dziecko do adopcji, ale muszę przyznać rację Anthony’emu. Kobieta zrobiła najlepsze, co była w stanie zrobić dla tego dziecka. Zapewniła mu dom i kochającą rodzinę. To, czego nie zaznałoby u jej boku ani u boku jego byłego męża, który rozpamiętuje błąd, który popełnił, nie udzielając synowi pomocy, Facet nie miałby chyba serca wychowywać tego dziecka, a temu należy się uwaga i pełna kochająca rodzina.
    Theo zazdrosny… Nie ma w sumie o co, bo architekt go kocha najbardziej na świecie, ale nie to jest tu najważniejsze. Okazuje swoje prawdziwe emocje, a nie tłumi ich w sobie. Widać, że mu zależy. Ale Anthony przecież jest gejem. Nie powinien być zazdrosny o kobietę, nawet jeśli jest ładna. Jednak nie zmienia to faktu, że architekt nie powinien z nią flirtować i to na oczach Theo. Przecież doskonale widział, jaki ten jest zdenerwowany. Theo potrzebował jego uwagi, pocieszenia… No, ale to Anthony. On zawsze chyba taki był, a przyzwyczajenia trudno zmienić. Martwi mnie jedynie ta jego oziębłość. Po tej wizycie u ojca zrobił się strasznie przygnębiony, wściekły i nie wiadomo co jeszcze. Mam nadzieję, że mu przejdzie, a nie wróci do stanu wyjściowego, czyli momentu, w którym dopiero poznawał Anthony’ego. I że ta wizyta w Hampton nie będzie najgorszym pomysłem na świecie, tylko wniesie ze sobą coś dobrego.
    Ciekawa jestem spotkania Theo i Paula (o ile do niego dojdzie. Dojdzie, prawda?).
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Coś czuję, że na Ethana jeszcze trochę sobie poczekam… No nic… Tęsknię za nim. Zapewne pojawi się w momencie, kiedy najmniej się będziemy go spodziewać XD No i też jestem ciekawa, co u Aarona i Danny’ego i oczywiście pana barmana XD
    To chyba tyle.
    A, jeszcze zastanawia mnie, czy Theo będzie próbował odnaleźć siostrę/brata czy da temu spokój.
    Ok., teraz to chyba wszystko :)

    Pozdrawiam i życzę weny :*
    No i powodzenia z potworem zwanym sesją :)

    1. Cóż. co to byłby za powrót do przeszłości gdyby zabrakło w nim pierwszej miłości. Ale jak się to spotkanie zakończy~~ ha! Przekonasz się sama. C:
      No wiesz, niby tak jest, że matka zrobiła to dla niego i że ojciec teraz żałuje. I niby lepiej późno niż wcale, i na pewno w jakiś sposób to działa na plus, ale… Nie wiem czy na miejscu Theo nie miałabym żalu o ten późny żal. Bo czy teraz tego właśnie potrzebuje chłopak? To ogólnie taka patowa sytuacja, w której chyba każda z opcji, jak mógłby zachować się Gilbert będzie wzbudzała w chłopaku raczej negatywne odczucia, bo mimo wszystko on nadal nie jest z tym pogodzony. I pytanie, czy z czymś takim można się pogodzić? Oczywiście że super byłoby, gdyby Theo wybaczył, ale nie oszukujmy się, jest tylko człowiekiem. Nie wiem jak szybko można wybaczyć ojcu decyzję, która zniszczyła życie niejednej osobie. Ale takie gdybanie…
      I tak samo teraz z tym dzieckiem. Sama też bym pewnie postąpiła jak Sue, zwłaszcza że wisi nad nią kara śmierci. No, ale dla Theo, który sam stracił rodzinę, wszystko jest inne. Ciekawe czy ta podróż do Hampton cokolwiek zmieni.
      Tak, Anthony to taki flirciarz, jednak myślę, że akurat w tym przypadku całą sytuacja została lekko wyolbrzymiona przez chłopaka, na którego cała wyprawa do Wirginii wpływa chyba tragicznie… Dx
      Oh, ten Ethan, wredna bestia, i się chyba na razie nie garnie do powrotu. xD

      Przyznaję, że zawsze muszę dojrzeć kilka dni, żeby Ci odpisać na komentarz, bo po jednokrotnym przeczytaniu, mam wrażanie, że wyczerpałaś wszystko co można już powiedzieć. xDDD Ale uwielbiam je czytać, serio. <333
      Dziękuję Ci za literówki, jesteś dobrym człowiekiem…. QuQ
      Pozdrawiam! C:

  6. Ojej O.O Bardzo ojej O.O Wiedziałam, że pomysł Theo jest zły… Boję się, że moje przeczucia znów będą trafne i chłopaki po raz kolejny będą musieli przechodzić przez to wszystko, co na początku .__.
    To spotkanie z ojcem było smutne… Współczuję mu, że musiał przez tyle lat żyć z poczuciem winy, chociaż po części, dużej części, to jego wina.
    Boję się trochę jak Theo zareaguje na Paula. Biorąc pod uwagę jego obecny stan, może być nieciekawie… :c
    Jejku, i jeszcze go czeka spotkanie z Sue, te zeznania… Biedaczek ; – ;

    Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie umrę z niecierpliwości xD
    Pozdrawiam <3

    1. no wiesz, z jednej strony właśnie po to wrócił do Hampton, by stawić czoła przeszłości. Nikt nie mówił, że będzie łatwo…. Ale oby jakoś sobie poradzili. No chyba że na każdym kroku będą spotykać kogoś z dawnego życia chłopaka, tak jak teraz Paula…

      No ja tez mam nadzieję, że nie umrzesz. xDD
      Trzymaj się ciepło!! C:

  7. ,,Chłopak uśmiechnął się blado i przytulił się lekko do niego.” ~ Mysle, ze bez jednego ,,się” byloby lepiej.
    ,,Że dopiero gdzieś na z dala od nich znalazł zrozumienie i dom.”~ Co oznacza te ,,na”?
    ,,- Nie… – westchnął tylko, kręcą przecząco głową.”~ ,,kręcąc”
    ,,- Teraz naprawdę jestem z szczęśliwy, z Anthonym… –…” ~ bez jednego z chyba.
    ,,…że nie muszą walczyć jeszcze z tym, że miałby cos przeciwko temu, że są razem.” ~ ,,coś”. Mala literowka. Nie czepiam sie, ale tylko po to pisze zebys wiedziala ;)
    ,,…zapytał, czując jak Theo siedząc obok niego cały się spina, a…” ~ Bez tego ,,niego” byloby lepiej, bo w tekscie kilka razy to sie powtorzylo.
    ,,- Rozumiem co czujesz, ale Theo, przecież twój ojciec ma racje, Sue ponad dwadzieścia lat spędzi…” ~ Powinna byc kropka po Sue chyba.
    ,,W końcu zdecydował się zatrzymać przed ‘Sally’s”, barem, który był jakby życem wyjęty z lat osiemdziesiątych.” ~ ,,żywcem”
    ,,- Jesteś zdenerwowany… – powiedział półgłosem, muskając palcami jego dłoń, nim chłopak zabrał ja ze stołu.” ~ ,,ją”
    ,,…który jak zauważył wcześniej, stał za długa ladą na środku pomieszczenia.” ~ ,,długą”
    ,,-Chyba lepiej, by to dziecko miało normalną rodzinę, nie sadzisz?” ~ ,,sądzisz”
    ,,Czy ze wszystkich miejsc musieli wybrać akurat to, w którym pracował Paul?” To oznacza, ze Anthony wie o Paul’u? Ale skad?
    Nareszcie doczekalem sie klotni miedzy architektem i Theo. Jestem taki szczesliwy :D
    Dobrze tak blondynowi. Trzeba bylo sie nie plaszczyc przed ta blondynka.
    Mam nadzieje, ze w nastepnym rozdziale bedzie cos o Dannym i Aaronie, bo cholernie sie za nimi stesknilem :<
    No moja droga! Wszystko dobrze, ale te bledy. Nastepnym razem cie pogonie tasakiem :D
    Pozdrawiam

    Damiann

    1. Jesteś wredny~~ xDD Anthony cierpi a on się cieszy~~~xDDD he he~~~<3
      Architekt wie o Paulu, przecież Theo mu wszystko opowiedział; odsyłam do drugiego i trzeciego rozdziału tej serii. C:
      Akurat za wskazanie mi literówek i takich tam dziękuję, mam jednak nadzieję, że kiedyś wpadniesz na pomysł pisania opowiadania i nie będziesz miał bety, by posmakować jak to jest sprawdzać po kilka razy własny tekst. Nawet w kilku zdaniowym komentarzu wpadają literówki,a co dopiero na ośmiu stronach tekstu~~ xDD

      Pozdrawiam. C:

      1. Btw. To patrzylem dzisiaj na szkic Ethana i ..Jezusiemaryja on jest piekny <3 Zdecydowanie seksowniejszy od Theo. A Keith jaki seksiak. Ma urodziny dzien przede mna :3
        ..kurcze wychodze na jakiegos niewyzytego zboczenca z tym seksiakiemxD

        1. Ha ha ha~~~Weee~~~ Nie krępuj się. Szkoda, że nie widziałeś nigdy mnie np oglądającej film czy jakieś zdjęcia, połowa panów i pań to uuuch~~ a już w ogóle cudnie, że nie można nikomu zajrzeć w myśli. QuQ więc jeżeli mowa o niewyżytych zboczeńcach, witaj w moim świecie. xDDD

  8. czemu mam wrażenie, że wszystko jeszcze bardziej się pieprzy? chyba jestem już za stara XD mam nadzieję, że Theo nie zrobi nic głupiego…

Dodaj komentarz