Till We Are Vol. 1 Ch.09

Theo mógł przypuszczać, że dom rodzinny Anthonego nie będzie należał go tych skromnych domków, jakie zwykł widywać w swoim życiu. Jednak kiedy wjechali na duże podwórze, ogrodzone metalowym płotkiem, co raz przerywanym ciemnymi słupkami, aż otworzył szerzej oczy ze zdumienia na widok piętrowego dworku, przed którym się zatrzymali. Ciemne okiennice, kontrastujące z bielą ścian były szeroko otwarte. Nad brązową werandą, porośniętą wyschniętymi teraz pnączami usytuowana była niewielka rozeta, przyozdobiona kolorowymi świecidełkami i wyciętymi z papieru, ażurowymi śnieżynkami. W podobny sposób przyozdobione było każde okno, a kolorowe lampki były niemal wszędzie. Splątane z liśćmi ostrokrzewu wiły się wokół słupów podpierających dach werandy i poręczy wokół niej. Były też na drzewkach rosnących przed domem i mimo wczesnej pory dnia świeciły wesoło.
Na werandzie stało kilku mężczyzn paląc papierosy i rozmawiając o czymś wesoło, a grupka dzieci bawiła się przed domem, próbując ulepić bałwana z sypkiego, białego puchu.
Kiedy Anthony zatrzymał się przy innych samochodach na podjeździe wszyscy zwrócili głowy w jego stronę.
– Nie reaguj na głupie zaczepki. – poinformował jeszcze Theo  z uśmiechem po czym wysiadł z samochodu by przywitać się z dzieciakami, które stały już przy samochodzie.
– Wujek!! – wolały wesoło przytulając się do mężczyzny.
Kiedy chłopak wysiadł na zewnątrz, ku swojemu zaskoczeniu też został ciepło przywitany.
– Mama mówiła, że przyjedziesz. – zaśmiała się Dorothy przytulając go w pasie.
Theo roześmiał się i pogładził ja po puchatej czapce, którą miała na głowie.
– No pewnie, mała. – rzucił, patrząc z czułością na dziewczynkę.
– Zaraz będziemy ubierać choinkę! – zawołała wesoło i złapała go za rękę ciągnąc w stronę domu.
– Chodźmy. – powiedział Anthony trzymając już w ręku niewielką walizkę.
Theo sięgnął po własną torbę i ruszył za mężczyzną. Dzieci biegały wokół nich pokrzykując wesoło o tym jaką to wielka choinkę przyniósł w tym roku dziadek.
– Wesołych Świąt! – rzucił Anthony wchodząc na werandę. – Przywiozłem gościa!
– No w końcu! – zaśmiał się barczysty brunet. – Jestem James! – powiedział ściskając rękę chłopaka.
– Theo. – przedstawił się chłopak.
– Już myśleliśmy, że nasz Tony nigdy nie przedstawi nam swojego chłopaka! – zaśmiał się jakiś brodaty mężczyzna, otaczając Theo ramionami.
– Tato! – Anthony zerknął zaniepokojony na bruneta, lecz ten tylko się roześmiał odwzajemniając niepewnie uścisk.
Przyjrzał się bardziej ojcu blondyna. Faktycznie byli do siebie podobni, ta sama szeroka szczęka i oczy. Stalowoszare, ale ciepłe i przyjazne.
– Co ‘tato’? – zaśmiał się mężczyzna tubalnie – Mówisz synu, jak Amber, gdy przyprowadziła do domu swojego pierwszego chłopaka. – dodał jakby z melancholią w głosie.
Wszyscy roześmiali się wesoło, po czym zaczęły się kolejne przywitania, uściski i życzenia, które nie ominęły też Theo.
Gwar na podwórzu sprawił, że drzwi wejściowe otworzyły się buchając na wszystkich domowym ciepłem.
Wyjrzała zza nich niska kobieta o kasztanowych włosach i dużych oczach okolonych zmarszczkami. Miała na sobie fartuszek, a przez ramię przewieszoną ściereczkę.
– Anthony! – powiedziała ciągnąc mężczyznę do pocałunku – W końcu jesteście!
– Och Mary! A to nasz przyszły zięć! – zaśmiał się ojciec Anthonego obejmując kobietę ramieniem i wskazując na Theo.
– Patrick!  – krzyknął kobieta uderzając go lekko ścierką – Mówiłam, że to wcale nie jest chłopak Tony’ego! Jestem Mary, mama tego obdartusa. – zaśmiała się kobieta podchodząc do Theo i całując w oba policzki – Wesołych Świąt, czuj się jak u siebie.
– Wesołych Świąt! – odpowiedział Theo przytulając ją do siebie nieco nieśmiało.
– No wchodźcie, wchodźcie! – ponagliła ich kobieta zapraszając do środka – Zaraz zrobię wam gorące kakao.
Tony, będziecie w twoim tajnym pokoju na poddaszu, dobrze? Niestety miałam problem z miejscami dla wszystkich.
– Nie wygłupiaj się mamo, to żaden problem. – odparł blondyn rozbierając się w przedsionku.
Theo uczynił to samo rozglądając się ciekawsko dookoła. Z przedsionka weszli od razu do wielkiego salonu, gdzie obok pianina, stało już zielone, sięgające niemal sufitu drzewko.  Wesołe świąteczne piosenki, zagłuszane przez wybuchy śmiechu podkreślały nastrój panujący w całym domu.
– Ojciec z chłopcami zawiesili już lampki, ale z resztą czekaliśmy na was. – powiedziała kobieta prowadząc ich dalej.
Na podłodze pomiędzy fotelami i kanapami obitymi kwiecistymi tapicerkami, a drzewkiem siedziało kilka osób, które słysząc głos Mary uniosło się znad pudełek z ozdobami.
– Anthony! – zawołała krępa, piegowata brunetka. – Wesołych Świąt! – powiedziała przytulając mężczyznę.
– Wesołych ciociu! To jest Theo.
-Tak, Mary mówiła, że się zjawisz. – Nancy zwróciła się do chłopaka – Jestem Nancy, ciocia Tony’ego.
Theo uśmiechnął się patrząc z podziwem na drzewko stojące przy starym pianinie.
– Wielka nie? – zapytała go szczupła rudowłosa dziewczyna ubrana na czarno.
– No… nigdy takiej nie widziałem. – Theo uśmiechnął się do niej
– W tym roku dziadek przeszedł samego siebie. Jestem Cleo. – wyciągnęła do niego rękę. – A tam siedzi Robert, Johnny i Janette. – wskazała na siedzących na podłodze nastolatków, którzy od razu zamachali do chłopaka.
– Miło mi. – uścisnął jej dłoń i uśmiechnął do pozostałych osób.
Na ścianach w salonie wisiało mnóstwo zdjęć i obrazów, tak samo jak na kominku, na którym wesoło palił się ogień. Theo uśmiechnął się na widok długiego rzędu świątecznych skarpet z imionami. Rozejrzał  się jeszcze po salonie.
Po lewej stronie stał długi drewniany stół zakryty białym obrusem, a na nim piętrzyły się stosy talerzy, błyszczały sztućce i szklanki. Zaraz kilka metrów za nim znajdowały się szerokie schody na górę, zasłane bordowym dywanem.
– No chłopcy! Zanieście rzeczy na górę i zaraz wracajcie. – pospieszyła ich Mary, która do tej pory gawędziła wesoło z Nancy – Ja pójdę sprawdzić jak prace w kuchni. I przygotuję kakao.
Theo zacisnął dłoń na szelce plecaka i ruszył za Anthonym.
– Przepraszam za ojca. – odezwał się Anthony gdy szli korytarzem w kierunku kolejnych schodów. – Mówiłem im, że nie jesteśmy parą.
Theo spojrzał na niego zaskoczony.
– Nie ma sprawy. – odpowiedział uśmiechając się radośnie – Nic się nie stało. Masz… naprawdę wielki dom i fajną rodzinę.
Mężczyzna odwrócił się w jego stronę i przez chwilę zagapił się na ten uśmiech, który tak rzadko widywał na twarzy Theo.
– Dzięki… – wydusił tylko i ruszył dalej.
– Tylko mam wrażenie, że połowy ich imion nie zapamiętałem.
– Nie przejmuj się…  Zaraz będziemy. To moja tajna baza, więc możesz czuć się zaszczycony, że będziesz tam spał. – powiedział Anthony gdy wchodzili po schodach.
Gdy otworzył drzwi na ich szczycie, weszli w wąski korytarzyk, który  po kilku metrach rozchodził się w obszerny pokój. Na podwyższeniu pod rozetą, na plecionym, okrągłym dywanie stało średniej wielkości łóżko. Zaraz obok niego ustawione było małe biurko zawalone papierami, a dalej przy ścianie wielkie lustro.
– To taka trochę rupieciarnia, ale jest ciepło i da się spać. – wytłumaczył mężczyzna stawiając walizkę przy łóżku.
Theo rozejrzał się po pokoju. Rzeczywiście, w dalszej, zaciemnionej części pomieszczenia rysowały się kontury  różnych mebli, pudeł, krzeseł i obrazów opartych o siebie.
Chłopak poprawił kucyk i podszedł do krzesła stojącego przy biurku, by odłożyć na nie plecak.
– Okay, chodźmy. Każdy musi zawiesić chociaż jedną bombkę na choince. – powiedział Anthony.
Kiedy zeszli na dół w salonie było już mnóstwo osób. Niektórych  z nich Theo jeszcze nie spotkał, wiec zaczęło się kolejne przedstawianie i uściski.  Dzieci biegały wesoło, starsi rozmawiali śmiejąc się głośno.  W całym domu panował rozgardiasz i gwar. Theo nawet nie zdążył poczuć się w żaden sposób wyobcowany, bo cały czas ktoś do niego zagadywał. To mama Anthonego kazała im nakryć do stołu, to przynieść drewna do kominka. Z jednej strony podsadzał jakieś dziecko, by mogło zawiesić ozdóbkę na choince, z drugiej został zaciągnięty przez Patricka do nakarmienia koni w stajniach. Ubrana choinka zapierała dech w piersiach, ale pociągnięty przez dzieci do zabawy nie miał czasu dłużej rozkoszować się jej widokiem. Zaczęto zastawianie stołu i nim zdążył się obejrzeć zapadł już zmrok i wszyscy rozeszli się do pokoi przebrać się do kolacji.
Kiedy wszedł na górę zastał tam przebierającego się Anthonego.  Mężczyzna kończył wiązać krawat przy lustrze.
– Jak tam? – uśmiechnął się do odbicia chłopaka.
Wiedział, że rodzina nie zawiedzie i nie da poczuć Theo, że jest obcy. Momentami nie poznawał chłopaka, bo nie wiedział jeszcze, żeby był taki szczęśliwy. Jego oczy błyszczały, a usta ciągle się uśmiechały, przyciągając spojrzenie blondyna.
Theo podszedł do łóżka i opadł na nie z uśmiechem. Po chwili uniósł się i spojrzał na mężczyznę.
– Anthony…. Dziękuję. – powiedział cicho.
Mężczyzna odwrócił się do niego i poczochrał po włosach.
– Nie masz za co. – zaśmiał się. – No przebieraj się, zaraz zacznie się kolacja. – rzucił do chłopaka i odwrócił ponownie do lustra.
Wiedział, że wygląda dobrze. Garnitury zawsze do niego pasowały i sam uważał, że wygląda w nich odpowiednio i przystojnie.
Wpatrywał się w gładką taflę lustra, starając się nie gapić na przebierającego się przy łóżku chłopaka. Lecz i tak po chwili obserwował jego jasne ciało, które wyglądało tak ponętnie w świetle lampki stojącej na biurku i kolorowych światełek zaczepionych na rozecie.
Przymknął oczy z westchnieniem. Nie miał pojęcia jak przetrwa dwie noce na jednym łóżku z Theo.
– No już, już… – usłyszał nagle blisko siebie – Świetnie wyglądasz. – zaśmiał się Theo chcąc samemu podejść do lustra.
Anthony przesunął po nim wzrokiem.  Wąskie, czarne spodnie, wypuszczona na nie biała koszula i kamizelka idealnie leżały na chłopaku. Kiedy tylko zobaczył je w sklepie, wiedział, że będą na niego pasowały, ale nie mógł przypuszczać, że będą kolejnym powodem, dla którego chciałby okazać się ostatnim skurwysynem i je z niego zedrzeć.
– Anthony, muszę się jeszcze poczesać. – usłyszał i ocknął się z zadumy.
Zobaczył przed sobą uśmiechniętą twarz chłopaka i aż zadrżał.  Usta Theo, jego błyszczące oczy…
– Siadaj. – powiedział obcym dla siebie głosem i wskazał chłopakowi stojące obok krzesło. – Pomogę ci.
Gdy chłopak siedział już na krześle, odebrał od niego szczotkę i zaczął rozczesywać mu włosy. Ich zapach odurzał go i mamił. Anthony nie wiedział skąd się brała ich woń, w końcu myli głowy tym samym szamponem, którego zapach nie miał nic wspólnego z zapachem włosów chłopaka.
–  Jak? – zapytał,  przeciągając je miedzy palcami.
Ile by dał by poczuć je na sobie…
– Może spleć w warkocz? – dobiegł do jego uszu spokojny głos chłopaka.
– A może, splotę je po bokach i upnę z tyłu? – zapytał pochylając się do niego – Tak jak wtedy w parku?
Theo tylko skinął głową potwierdzająco.
Cały ten dzień był jakby wyrwany z jakiegoś snu. Wszyscy ci ludzie, ten dom, nastrój, były jak bajka, którą nie raz czytywał małej Dorothy. Gdzieś w głębi jego serca, siedział jakiś cierń, który uparcie uświadamiał mu, że już po świętach ten sen się skończy, a on powróci do rzeczywistości. Do brudnych ulic, obdartych kamienic i śmierdzących, zatęchłych pokoi. Wiedział, że wszystko co teraz ma, zawdzięcza Anthonemu, ale nadal nie wiedział jaką cenę będzie musiał za to zapłacić. Może właśnie powrót do kamienicy nią był?
Westchnął czując we włosach palce blondyna. Przymknął aż oczy, nawet nie wiedział, że dotyk w tamtym miejscu jest taki przyjemny.
To było bardzo przyjemne uczucie. To jak architekt troszczył się o niego. Jednak mimo wszystko z każdą nową rzeczą, którą od niego dostawał, czuł się coraz bardziej zażenowany, bo sam nic nie dawał mu w zamian. Nawet te ciuchy, które wczoraj od niego dostał…
Niby podarował mu pamiątkę po ojcu, najcenniejszą rzecz jaką posiadał, lecz to także nie przyniosło mu żadnej ulgi. Gdzieś mimo woli, zakuło go wczorajsze oskarżenie o puszczenie się dla medalionu. Ale Anthony w swoich przypuszczeniach miał tyle racji… Theo był nikim, jak więc mógł zdobyć taką rzecz jak nie poprzez puszczenie się z jakimś bogatym, obrzydliwym staruchem?
Chłopak zmarszczył brwi, jednak czując delikatny dotyk we włosach otworzył powieki.
– Skończyłem. – powiedział w końcu Anthony gładząc chłopaka po barkach.
Warkoczyki wyszły mu idealnie, a zawdzięczał to opiece nad Dorothy. Zadowolony z siebie ustawił chłopaka przed lustrem.
– I jak? – zapytał czekając na pochwałę.
Nie chciał odrywać się od chłopaka, ale wiedział, że jeszcze chwila takiej intymności, a naprawdę źle to się skończy.  Chociaż właściwie już nie raz miał takie przeczucia, a okazywało się, że umie się oprzeć, prawda?
– Bardzo ładnie. – uśmiechnął się chłopak – Idziemy?
Anthony pokiwał głową i puścił chłopaka przodem. Oczywiście starał się nie gapić na opinające się na jego tyłku spodnie. Starał się.
Kiedy zeszli na dół, zastali już niemal wszystkich przy choince. Ktoś się śmiał, ktoś nucił wesołe melodie. Znad stołu unosił się  zapach potraw i kolorowych zapachowych świec. Dzieci stały przy oknach wyglądając pierwszej gwiazdki i już po chwili zauważywszy ją podbiegły z krzykiem do stołu zajmując wybrane przez siebie wcześniej miejsca. Dla dorosłych bardziej to niż pierwsza gwiazdka, był znakiem do rozpoczęcia wieczerzy.
Po kolacji towarzystwo przeniosło się przed choinkę, a gdy każdy miał już w ręce kubek gorącego kakao, Mary usiadła do pianina stojącego przy choince. Na fotelu obok usiadł Patrick, a gdy tylko to się stało w pokoju rozbrzmiał wesoły okrzyk:
– Jemioła!
Theo podążył wzrokiem do góry i spostrzegł gałązkę jemioły wiszącą pod sufitem. W tej samej chwili Patrick uniósł się i ucałował żonę w usta, przy ogólnym aplauzie reszty rodziny. Chłopak uśmiechnął się na ten widok. To były najlepsze święta w jego życiu.
Kiedy brawa i okrzyki umilkły, Mary zaczęła wygrywać pierwsze nuty znanej wszystkim świątecznej piosenki.
– Przystrójmy hol gałązkami ostrokrzewu – zaczęła śpiewać delikatnym głosem.
– Fa la la la la la la la la… – dokończyli wszyscy – To jest czas byśmy się radowali. Fa la la la la la la la la…
Anthony spojrzał na Theo, który śpiewał ze wszystkim piosenki. Wiedział, że każdy zauważał jego zainteresowanie chłopakiem, ale mało go to obchodziło. Nie mógł oderwać wzroku od jego roześmianej twarzy i roziskrzonych oczu.
– No, no, no, braciszku… – usłyszał chichot Amber – Nieładnie jest tak się gapić, wiesz? – zbeształa go jak małe dziecko.
Anthony przeniósł na nią roztargnione spojrzenie.
– Ale Theo przypadł do gustu Jamesowi, Olivierowi, a przede wszystkim rodzicom, więc chyba jest okay. – zaśmiała się jak chochlik.
Anthony przewrócił oczyma.
– Daruj sobie… – mruknął pod nosem, wracając spojrzeniem do chłopaka.
– Idziesz do świątyni? – zapytała kobieta.
– Jeżeli Theo zechce to tak. – odparł.
Nie chodził do kościoła od momentu, w który przekonał się co do swojej orientacji. Wiedział też, że Theo może chcieć tam iść, żeby posłuchać kolęd czy coś, a przecież nie puści go samego.
Zaraz. Samego?
Przecież dogaduje się ze wszystkimi tak dobrze, że pewnie ani razu by o nim nie pomyślał. Anthony był cholernie zazdrosny o każdą osobę, do której chłopak się uśmiechał, czy z którą rozmawiał…
– Theo powiedział, że jak ty pójdziesz to i on. – odpowiedziała Amber – Więc uświadomiłam go, że nie uczęszczasz. A skoro będziecie sami to…
– Sami…? – zapytał Anthony i rozejrzał się wokół.
Rzeczywiście. Jeszcze rok temu miał do pilnowania małego Iana, lecz teraz siedmiolatek spokojnie mógł iść ze wszystkimi, a kuzynka Grace, która miała dwuroczne bliźniaki pojechała w tym roku do rodziców męża na święta.
– Tak, SAMI, Tony. – ucieszyła się kobieta, mrugając do niego porozumiewawczo.
– Ile ty masz lat, co? – burknął zażenowany oczywistymi sugestiami siostry.
– A ty? – zaśmiała się niezrażona – Bo zachowujesz się gorzej niż zrzędliwa ciotka Matylda!
Anthony powiódł wzrokiem do wspominanej kobiety siedzącej na uboczu i patrzącej z niezadowoloną miną na brykające wokół choinki dzieci. O nie! Na pewno taki nie był!
Amber zakręciła się tylko i już była na drugim końcu pokoju.
Anthony w pierwszej chwili chciał namawiać chłopaka by poszedł z innymi, jeżeli chce, jednak zrezygnował z tego.  Przez cały dzień ktoś mu go zabierał, wiec nie zamierzał pozbywać się okazji, by pobyć z nim sam na sam. Wiedział, że raczej nie skończy się to, żadnym seksem pod choinką, ale chciał by i jemu  w końcu poświęcił trochę czasu.

– Zmęczony? – rzucił Anthony, gdy stali na werandzie odprowadzając wzrokiem rozbawianą gromadę zmierzającą do pobliskiej świątyni.
Echo niosło ich głosy, a światła lampionów, które nieśli ze sobą  niknęły za zakrętem.
Theo rzucił w tamtą stronę ostatnie spojrzenie i wbiegł do domu ze śmiechem.
– Trochę. – rzucił z przedsionka, gdzie zdejmował kurtkę. – Twoja mama mówiła coś o tym, że mamy posprzątać po kolacji, tak?
– Tak, ale nie przejmuj się, wpakujemy wszystko do zmywarek, a później możemy poszukać prezentów w  szafach. – zaśmiał się Anthony idąc za chłopakiem.
– Chyba żartujesz. – parsknął brunet – Myślisz, że Mikołaj jest tak bezmyślny, żeby chować prezenty w tak oczywistym miejscu? – zapytał podchodząc do stołu i zaczynając składać talerze.
Anthony, który poszedł po tacę na szklanki odkrzyknął mu z kuchni:
– Nie wiem czy jest bezmyślny, czy nie, ale do tej pory zawsze tak robił.
Theo roześmiał się mijając mężczyznę w drzwiach z pierwszą turą naczyń.
– Nie wierzę. Podglądałeś? – zaśmiał się beztrosko.
– Cóż, nie jestem taki grzeczny na jakiego wyglądam. – odparł mężczyzna ustawiając naczynia na tacy.
Sam nie wierzył, ale chyba właśnie zaczynał flirtować z Theo…
– No ja nie wątpię. – powiedział chłopak wracając uśmiechnięty do salonu – To co w tamtym roku dostałeś? – zapytał.
Blondyn zmarszczył brwi ładując do szklanek sztućce żeby było szybciej.
– To zależy… Bo na przykład Amber próbowała mi wmówić, że Mikołaj znając moje preferencje zmusił elfy do nagrania świątecznego, gejowskiego porno i napisania Kamasutry. – wypalił.
Theo zaczerwienił się lekko i  roześmiał głośno.
– No weź, poważnie?
Anthony uniósł na niego wzrok.
– Ta… Wiesz ile musiałem się nakombinować gdy podbiegła do mnie Dorothy z Linzy, żeby zobaczyć co dostałem? – rzucił idąc za chłopakiem niosącym kolejną górę talerzy.
– Współczuję… – zachichotał chłopak otwierając zmywarkę.
– Tak… Amber zachowuje się czasami jak głupawa nastolatka.. – podsumował Anthony wsadzając tabletki do zmywarek.
Kiedy skończyli sprzątać po wieczerzy, obładowani ciastkami i mlekiem ruszyli na poddasze.
Theo od razu rzucił się na łóżko i leżąc na brzuchu zaczął podjadać słodycze. Anthony odwiesił marynarkę na oparcie krzesła i położył się obok na plecach. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, w świetle zapalonej wcześniej lampki była jemioła zawieszona tuż nad łóżkiem. Był przekonany, że to sprawka tej małpy, Amber…! Błagał w myślach by Theo jej nie zauważył.
– Na pewno nie chciałeś iść na pastorałkę? – zapytał chłopaka.
Theo popił ciastko mlekiem.
– Nie. – odparł – Poza tym jak mogłem pozwolić, żebyś siedział sam w święta? – dodał ze śmiechem używając wcześniejszych słów mężczyzny.
Anthony podniósł się i poczochrał chłopaka po głowie.
– Głuptas. – zaśmiał się po czym sięgnął po ciastko.
– Ale choinka jest przepiękna. – kontynuował Theo – Największa i najpiękniejsza jaką w życiu widziałem.
– Mało widziałeś…  – prychnął żartobliwie blondyn przewracając się na brzuch i sięgając po kolejne ciastko.
– Odezwał się. – szturchnął go łokciem chłopak i odstawił pustą szklankę na biurko. – Jeszcze byś się zdziwił. –  zaśmiał się lekko.
Blondyn roześmiał  się i podparł głowę na ręce wbijając wzrok w chłopaka.
– Wiesz, że w tym pokoju jeden jedyny raz w życiu całowałem się z dziewczyną? – powiedział nagle.
Theo zmarszczył nos i spojrzał uważnie na mężczyznę.
– Serio? Myślałem, że ty od zawsze wiedziałeś, że jesteś gejem.
– Oj. Wtedy miałem jakieś dwanaście lat… – odpowiedział rozbawiony mężczyzna – Ale ona podstępną żmiją była i wkradła się tu jak spałem. Miała trzynaście lat i była u nas na wakacjach. Córka przyjaciółki mojej matki. Wlazła tu w nocy i się na mnie rzuciła.
– I co wtedy? – dopytał zaintrygowany chłopak.
– Jak to co? Zacząłem tak niemiłosiernie wyć, że obudziłem cały dom, zrzuciłem  ją z łóżka i zacząłem okładać pięściami. Niezbyt to chwalebne, że pobiłem dziewczynę, ale kilka minut upłynęło nim zorientowałem się, że to nie zamaskowany bandyta, a Clarie. Tak czy inaczej więcej się u nas nie zjawiła.
Theo roześmiał się cicho.
–  A ty? Kiedy doszedłeś do wniosku, że wolisz jednak chłopców? – zapytał Anthony.
Theo wypuścił ze świstem powietrze. Naprawdę, to była ostatnia rzecz, o której chciał teraz rozmawiać.
– Jak miałem czternaście lat. – odparł spuszczając wzrok.
– Co rodzice na to? – usłyszał kolejne pytanie.
– Mama… szybko przeszła z tym do porządku dziennego.
– A ojciec?
Chłopak zamyślił się przez chwilę.
– Ojca już wtedy nie miałem… – odpowiedział cicho przewracając się na plecy i wbijając wzrok w sufit.
Anthony poczuł, że zepsuł nastrój tymi beznadziejnymi pytaniami.
– Jemioła. – usłyszał, gdy otwierał usta by przeprosić bruneta.
Theo nawet nie pomyślał. Powiedział to odruchowo tak, jak wtedy w salonie.
Serce Anthonego zaczęło walić jak szalone. Jemioła znaczy pocałunek. Wiedziało to każde dziecko.
Powoli, z walącym sercem, pochylił się nad chłopakiem podpierając się prawą ręką o materac przy jego boku.
Sam nie wiedział już co robił. Liczyły się tylko usta chłopaka. W końcu pod jemiołą wszyscy się całują, prawda? Ma usprawiedliwienie. To wcale nie jego chore libido każe mu pocałować chłopaka. To zwyczaj, tradycja. Jemioła.
Theo zamarł i wbił zielone spojrzenie w wiszącego nad nim mężczyznę.  Jego twarz była coraz bliżej, tak, że po chwili poczuł na swojej skórze jego gorący oddech. Odjął rękę od czoła i oparł ją na klatce piersiowej mężczyzny. Od razu poczuł łomotanie jego serca.
Anthony nie wiedział czy tą ręką chłopak chciał go powstrzymać lecz nie czując żadnego oporu pochylił się niżej. Szukał niechęci w jego oczach, albo czegoś co kazałoby mu się zatrzymać, jednak one przyciągały go bliżej i bliżej… w końcu oparł drżące wargi o usta chłopaka.
Przymknął powieki wypuszczając powietrze przez nos i westchnął cicho. Złapał wargami za dolną wargę chłopaka. Jego usta były takie delikatne i drżąc  lekko doprowadzały go do szału. Ujął jego twarz w prawą dłoń i polizał językiem po wardze. Przez chwilę bawił się jego ustami łapiąc je między swoje wargi, skubiąc lekko zębami i przesuwając po nich językiem.
Czuł pod sobą drżące ciało. Zalany falą podniecenia wsunął język do ust chłopaka, by poczuć jego słodkawy smak. Trącił językiem język bruneta, chcąc zachęcić go do dalszych zabaw i pieszczot. Nie czując jednak żadnej reakcji zaczął się powoli wycofywać z pocałunku. Mimo woli jęknął cicho i żałośnie, muskając ustami wargi chłopaka jakby z nadzieją, że jednak odpowie mu na pocałunek.
Gdy tak się nie stało westchnął głośno trącając jego policzek nosem.
– Theo… – jęknął przesuwając drżącą dłonią po boku chłopaka.
Pocierał nosem o jego policzek oddychając ciężko i powtarzając bezmyślnie jego imię. Pocałował go jeszcze raz.
– Theo… – westchnął opierając się czołem o jego czoło.
Kiedy uchylił powieki dostrzegł wbite  niego wilgotne spojrzenie.
Widział już je. Wtedy w tamtej kamienicy.  Szybko odskoczył od chłopaka i usiadł na skraju lóżka. Jedyną myślą, jaka mu kołatała się w głowie była ta, że Theo go znienawidził. Że pomyślał, że chce go wykorzystać. Odebrać zapłatę za mieszkanie, ciuchy i ten wyjazd.
Boże… nie chciał tego! Bał się, że teraz Theo odejdzie. Nie wiedział czy kiedykolwiek myślał o tym by chociaż go pocałować. Myślał, że to mu wystarczy…? Zaśmiał się histerycznie w duchu. Doskonale wiedział, że ten pocałunek i smak ust chłopaka, będą go teraz prześladować tak, jak prześladuje go jego zapach… Tak jak chęć przytulania go i dotykania, po tym jak przytulił go po raz pierwszy…
Nie zauważył nawet kiedy stał się tak sentymentalny. Zawsze kołatała mu się po głowie myśl o znalezieniu stałego partnera, bo wierzył w coś takiego jak prawdziwa miłość pomiędzy dwoma mężczyznami, ale…
Miłość…?
– Anthony… – usłyszał cichy szept.
Bał się odwrócić.
Theo drżał. Uniósł chłodne dłonie do ust i przesunął po nich palcami.
Jego pierwszy pocałunek.
W wieku dwudziestu jeden lat przeżył swój pierwszy, prawdziwy pocałunek. Nawet Preston w kamienicy unikał jego ust, woląc raczej wpychać mu w  nie penisa.
Theo oblizał zeschnięte wargi.
Wbrew temu co mu wmawiano, nie czuł żadnej odrazy ani niczego niewłaściwego. Silne, męskie dłonie Anthonego ujmujące jego twarz, jego ziemisty zapach doprowadziły go do dreszczy. Nigdy nie doświadczył takiego uczucia. Teraz był już przekonany, że jeżeli blondyn chciałby jego ciała, oddałby mu je bez wahania.
W końcu  Anthony był tak inny niż tamten chuj Preston. Nie był nim. Nie był! Theo doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że powinien umieć oddzielić przeszłość od teraz. Powinien umieć dostrzec różnice między tym jak Anthony go traktuje, a tym jak był traktowany do tej pory. Zapomnieć o tamtych rękach, o tamtym bólu. I chciał tego, naprawdę  chciał. Chciał być normalny. Miał tyle czasu, by uporządkować wszystko w swojej głowie. By pogodzić się ze sobą. I dopóki Anthony go nie dotknął miał wrażenie, że tak się stało.
Ale nie wiedział co powinien czuć.
Znowu miał wrażenie, że nie powinien mu się podobać dotyk ust mężczyzny na jego własnych wargach. W końcu to powinno być takie obleśnie i złe. Ohydne. Dwaj mężczyźni nie powinni się całować. Ani przytulać. To nie powinno być tak miłe…
Ale przecież to tylko pocałunek, nic więcej.
Prawda?
– Chcesz seksu…? – zapytał drżącym głosem.
Czuł, że musiał mu coś dać. Chciał mu coś dać. Ale jak zawsze nie posiadał nic innego oprócz swojego brudnego ciała.
Anthony odwrócił się do niego natychmiast.
Tak! Przycisnąć go do pościeli, wsunąć rękę między jego gorące uda…  zmiażdżyć te delikatne wargi w brutalnym pocałunku… TEGO chciał. Słyszeć jak chłopak jęczy i zwija się z rozkoszy.
– To był zwykły pocałunek pod jemiołą. – powiedział schrypniętym głosem.
Nie spojrzał mu w oczy. Nie mógł.
– Ale chyba trochę przegiąłem. – zaśmiał się sztucznie – Przepraszam. Pójdę się umyć. Śpij. – dodał podnosząc się z łóżka.
Theo miał ochotę krzyknąć za nim. Chciał poczuć jego silne ramiona. Bo chyba to robili ludzie po pierwszym pocałunku. Przytulali się, prawda?
Nie zauważył nawet kiedy stał się tak romantyczny. Zawsze w głowie miał stereotyp puszczalskiego pedała, posuwającego wszystko co się rusza. Nigdy nie wierzył w coś takiego jak prawdziwa miłość pomiędzy dwoma mężczyznami… zaraz…
Miłość…?
Wsunął się powoli pod kołdrę.
Anthony wiedział o nim tyle okropnych rzeczy. Na pewno miał go za śmiecia, za małą, puszczalską kurwę…
Nie miał nawet siły określać się kolejnymi epitetami. A było ich niemało. Listę znał już na pamięć. Każdy coraz dosadniej podkreślał, że nie mógłby nigdy zasłużyć na szacunek mężczyzny.

Obudziły go dzieci wskakujące na łóżko.
– Theo! – krzyczały – Wstawaj! Theo, prezenty!!
– Już już… – odparł siadając i łapiąc się za głowę. – Zaraz zejdę, dobrze?
Linzy zaśmiała się głośno.
– Ale szybko, bo już wszyscy są!
Dorothy tylko pokiwała głową i zaraz obie wybiegły z pokoju.
Theo czuł się okropnie. Głowa bolała go jakby miał mega kaca po mega imprezie. Wymięte ciuchy kleiły się do niego. To zabawne, że jeszcze dwa tygodnie temu, spanie i chodzenie w tych samych rzeczach po kilka dni, nie sprawiało mu żadnego problemu.
Ale to było zanim…
Przesunął ręką po drugiej stronie łóżka. Nie wierzył w to, że Anthony tak wcześnie wstał, więc jedynym wytłumaczeniem dla zimnej pościeli była nieobecność mężczyzny przez całą noc.
Chcąc nie chcąc, uniósł się z łóżka i przebrał w jakiś ciemniejszy sweter i rurki kupione mu przez Anthonego.
Wszystko co miał było od Anthonego.
Tego pieprzonego paniczyka, który miał ciepłą rodzinę, zajebisty dom… luksusowe mieszkanie, nowoczesne auto i przystojnego kochanka. Tego Anthonego, który zostawił go wczoraj…
Pocałował go, a później zbył ten fakt  jednym prychnięciem!
Theo nie obchodziło to, że być może zaczyna myśleć jak rozemocjonowana nastolatka, przeżywająca swój pierwszy pocałunek, ale do cholery! Dla niego to było coś! Myślał już, że nic nie jest w stanie go wybudzić z letargu w jakim żył do tej pory, aż spotkał Anthonego.
Na początku owszem, miał go za kolejnego pedała, który tylko czekał na okazję by go wziąć. Ale teraz? Ufał mu przecież, lgnął do jego ciepłego dotyku, do jego obecności… zaczynał mieć nadzieję, że i jego może spotkać coś dobrego. Coś co nada sens jego życiu. W co będzie mógł  uwierzyć…
Potarł wierzchem dłoni o wargi,  jakby miał zamiar zedrzeć z nich odcisk ust mężczyzny.
Nie chciał o tym już myśleć. W końcu i tak musiał odejść.
Ale jak to teraz będzie? Będą udawali, że nic się nie stało? Że to był zwykły pocałunek pod jemiołą? Przecież nie był! Nie dla niego!  Dla niego był to pocałunek, przy którym serce wali jak młot, a krew dudni w żyłach! Coś jak w filmach, jak w bajkach… chyba.
Nie był już niczego pewien. Bolało go to,  że nawet nie zna podstawowych uczuć. Nie potrafi oddzielić tych dobrych od złych. Odczuwając chociaż mały impuls przyjemności, nie potrafi powstrzymać się przez falą złych skojarzeń i wspomnień. Nie potrafił być stały w swoich rozmyślaniach w uczuciach. Czuł się jak jakiś paranoik. Albo inwalida. A tak właściwie to wszystkim naraz.
Nienawidził siebie.
Chłopak odetchnął głębiej i szybko przeczesał włosy splatając je w luźny warkocz i ruszył na dół.
Schodząc schodami pomyślał, że przecież dla niego to nic nowego. Nie miał siły się szarpać. Zapomni. Tak jak wiele rzeczy już zapominał.

11 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 1 Ch.09

  1. Witam,
    radosny Theo to wspaniały widok, ten pocałunek niebo, ach nie odpowiedział na niego, nic nie powiedział to czego się spodziewał…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

  2. Opowiadanie, które czytam trzeci raz. Z ręką na sercu jedno z dwóch moich ulubionych. Bez bicia przyznaję, że za każdym razem czyta się równie cudownie.
    Tylko, na Boga, pastorałka to rodzaj piosenki na Boże Narodzenie. Msza o północy to Pasterka. Wybacz, ale to jedno mnie za każdym razem razi nieco…

    1. O losie. Ja bym się bała je teraz czytać. xDD Ale fajnie, że u Ciebie plasuje się tak wysoko. C:
      Nie mam czego wybaczać. Dziękuję za zwrócenie uwagi.
      Pozdrawiam ciepło!

  3. Piękny rozdział.

    Theo taki radosny, wesoły, z uśmiechem na ustach to niecodzienne zjawisko. Tak ciepło i przyjemnie w tą rodzinną atmosferę się wczytywało.

    A ich pocałunek – niebo. Motylki w brzuchu, latam w przestworzach i ubolewam, że tak się skończyło. Te wszystkie obawy jakie obu panów naszły to było takie głębokie, z sensem. Jakby zaszło coś więcej, to by było zdecydowanie za szybko. Ale taki rozwój akcji mi się podoba, bardzo. Chcę jeszcze~! I śmiało mówię, że się uzależniłam~!

    1. Cieszę się. Chociaż nie jestem mistrzem pisania i czytając moje opowiadanie możesz się nabyć złych nawyków w pisaniu i mówieniu, to cieszę się, że się uzależniłaś od czytania. Oby było więcej takich ludzi. xD
      Och, staram się, żeby było tak jak najbardziej prawdopodobnie i by chłopcy mogli dojść do ładu ze swoimi uczuciami. I super, że opis na pozór zwykłego pocałunku wzbudził w Tobie takie dobre emocje. Aż mam wyrzuty sumienia, że tak zostały zgaszone… Miejmy nadzieję, że niedługo wszytko się wyjaśni i Theo będzie częściej uśmiechnięty… Albo gdyby zaczął tak się mega głośno śmiać. Wyobrażasz sobie? Chyba fajnie by było przeczytać taką scenkę? ^ ^
      Po ‚jeszcze’ zapraszam już we wtorek.
      I miło było Cię znowu czytać! C:

      1. Jakby się to ciasteczko na dwóch nogach zaczęło śmiać w głos i płakać ze śmiechu to wykochałabym go po wsze czasy. Zrobiła zdjęcie i oprawiła w ramkę. A jakby Anthony go widział (myślę że to do niego by tak szczerzył ząbki, albo on byłby powodem tego śmiechu) to by dostał palpitacji serduch i wziąłby go na ręce i zaczął kręcić w okół własnej osi…tak romantycznie no~!

  4. Uh, początek świetny, chociaż ta idealna rodzina trochę mnie przeraża. Jest zbyt nierealna, przynajmniej w moim mniemaniu xD Chociaż może to Theo widzi ją tak idealną? Ponieważ wcześniej nawet o czymś takim nie marzył.
    Chłopcy powinni porozmawiać i to szczerze. Oby jeszcze przed końcem świąt, bo ja się nie zgadzam na powrót do Prestona! Uważaj Inga, mam kij bejsbolowy w piwnicy.
    Jeszcze jedną noc będą w domu rodziców, mam nadzieje, że jeszcze się coś zmieni. Na lepsze.
    Pierwszy pocałunek Theo, uhhh… Słodkie, ale szkoda, że z takim zakończeniem. No weź się Anthony… Trza było powiedzieć „Chcę seksu, ale nie mam zamiaru cię wykorzystywać. Daj mi się tylko przytulić”, o ile prościej by było? Tylko, że jeśli opowiadanie będzie się pisać tak by wszystkie problemy rozwiązywały się bez stresu, i szybko, to by nie było opowiadania xD
    Obydwoje chyba już się pogubili.
    Uwielbiam to, jak często piszesz np. przy jednym z chłopaków: „Nie zauważył nawet kiedy stał się tak sentymentalny. Zawsze kołatała mu się po głowie myśl o znalezieniu stałego partnera, bo wierzył w coś takiego jak prawdziwa miłość pomiędzy dwoma mężczyznami, ale…
    Miłość…?”,
    a potem przy drugim, po jakimś czasie: „Nie zauważył nawet kiedy stał się tak romantyczny. Zawsze w głowie miał stereotyp puszczalskiego pedała, posuwającego wszystko co się rusza. Nigdy nie wierzył w coś takiego jak prawdziwa miłość pomiędzy dwoma mężczyznami… zaraz…
    Miłość…?”
    Albo: „Przecież wszystko było okay.”, a na końcu rozdziału: „Może wszystko byłoby okay?”.
    Nie wiem jak fachowo się to nazywa, ale efekt mi się podoba :P Robisz to specjalnie, czy sam wychodzi?
    I ojciec Anthony`ego mnie przeraża… Taki tulaśny, tak jak syn xD
    Fajna by była scena z braćmi architekta, jak podpytują Theo o różne sprawy, tak jak robią to zwykle bracia gdy siostra ma nowego chłopaka xD
    Za 4 miesiące święta *,*
    Pozdrawiam ;)

    1. Och, scena świąteczna… pamiętam jak ją pisałam, tyle postaci do ogarnięcia, tyle ludu… i oddać to w tekście… Bałam się, że nie do końca mi wyszło. Ale jak piszesz że początek świetny to mi ulżyło.
      Moja droga, show must go on, a Preston wydaje się być czarną gwiazdą przyszłych wydarzeń.Co się z tego urodzi…? powinno być ciekawie. No i mogę zdradzić, że opanowany i miły Anthony pęknie już niebawem. xD
      Co do pogubienia. Staram się. Chyba nigdy nie jest tak, że człowiek jest w pełni pewny tego co czuje, nie w każdej sprawie przynajmniej i ma masę wątpliwości. I nawet jak mu się wydaje że jest już okej, to czasami mała rzecz może sprawić, że wątpliwości wracają.
      HA! Nie wiem czy to ma jakąś fachową nazwę, ale… Robię to z pełną premedytacją. xD

  5. Większość nieporozumień międzyludzkich bierze się z braku rozmowy. Tu mamy najlepszy tego przykład, a z drugiej strony nie dziwię się żadnemu z nich, że tej rozmowy się boją. Widać, że muszą najpierw dojść do ładu sami ze sobą, a już napewno Theo.
    A na horyzoncie już czai się Preston…
    Pozdrawiam***

    1. IVE, fajnie, że znowu Cię widzę. C:
      Niestety, obu chłopcom jakoś ciężko się zebrać na rozmowę, ale jest dokładnie tak jak mówisz. Najpierw sami muszą ogarnąć to co czują, a później spróbować o tym porozmawiać. O ile byłoby prościej gdyby któryś pękł i powiedział w końcu co czuje tak naprawdę…
      Tak, ja już czuję ten ‚specyficzny’ zapach Prestona….

Dodaj komentarz