Till We Are Vol. 1 Ch.10

Widział jak obskakują go dzieci, gdy tylko zszedł na dół. Ciągnęły go za ręce do choinki, do prezentów. Widział jego zaskoczoną minę na widok paczki, którą dostał. I jego uśmiech  na widok ciepłej puchatej czapki, szalika i rękawic, które dostał. Od razu założył je na siebie i zagadywał śmiejąc się do wszystkich.
Ale Anthony już go znał.
Uśmiechy były o wiele smutniejsze niż wczoraj, oczy o wiele bardziej przygaszone. A to wszystko przez niego i przez to, że nie mógł sobie darować pieprzonego pocałunku pod jemiołą!
– No, braciszku – usłyszał nagle przy uchu – Czyżbyś nic wczoraj nie zdziałał? – zaśmiała się Amber.
Anthony złapał ją za łokieć i odprowadził na bok.
– Co to miało być? Co?! – wysyczał jej w twarz. – Ta pieprzona jemioła nad łóżkiem!?
Amber spuściła wzrok czując, że coś poszło nie tak.
– No ale… – zaczęła.
– No ale co? – warknął mężczyzna – Wszystko zepsułaś!
Tak, bo to jej wina, prawda? Zaczął zbliżać się do chłopaka, a ona tym genialnym pomysłem zepsuła wszystko, co udało mu się osiągnąć!
Zdenerwowany odwrócił się od kobiety i wyszedł na dwór.
Mijali się przez cały dzień. Unikali siebie wzajemnie jak małe dzieci.
Nawet podczas kuligu po wsi siedzieli w oddzielnych saniach. Theo pierwszy raz uczestniczył w czymś takim i z zapartym tchem obserwował rząd sań, przyozdobionych lampionami, które jechały przed nimi. Podświadomie, próbował wyłapać śmiech Anthonego, pośród licznych głosów zagłuszanych przez dźwięk dzwoneczków, przypiętych do sań.
Dzień był podobny do wczorajszego, pełen śmiechu i przygotowań do wieczornego ogniska.
Theo uniósł głowę, patrząc w gwiazdy rozrzucone po granatowym niebie. Były takie piękne. Wszystko co przeżył tutaj, wszystko co zobaczył było po raz pierwszy. Prawdziwe, ciepłe święta, kulig i ten wczorajszy pocałunek. Nieszczęsny pocałunek, który na nowo rozbudził w nim bunt przeciw sobie.
Czemu do cholery musiał być tym Theo? Tym chłopakiem ze zniszczonym życiem, o które nigdy nie chciało mu się walczyć? Bo nie chciało się. Może kiedyś, kiedy był jeszcze małym dzieciakiem miał jakieś marzenia. W końcu nic nie kosztowały, pomyślał ironicznie i przymknął powieki.
Kiedy dojechali do leśniczówki przywitał ich już wielki płomień buchający z paleniska.
Pod daszą ciągnął się długi stół, na którym rozstawione było parujące jedzenie. Siedzący przy stole ludzie podeszli do przybyłych zaprzęgów z powitaniami i życzeniami, i już po chwili Theo utonął w ferworze żartów i rozmów.
Nie myślał, chciał się po prostu bawić. Tutaj był jednym ze świętujących ludzi, nikim więcej nikim mniej.
Stracił poczucie czasu, nie wiedział już jak długo wpatruje się w hipnotyzujące płomienie. Czując senność postanowił przejść się po okolicy.
– Dokąd to, Theo? – zawołał ktoś, kogo imienia nawet nie pamiętał
– Muszę się przejść. – rzucił tylko z uśmiechem i ruszył przed siebie.
Kiedy wszedł w las, nawet nie obejrzał się za siebie. Zagłębiał się dalej i dalej. Nawet nie zauważył, kiedy odszedł tak daleko, że spomiędzy drzew nie było widać palącego się ogniska.
Może to i dobrze, że tak się stało? Przecież już po jutrze miał odejść, a skoro i tak pokłócił się z Anthonym, powinno być łatwiej. Ale to nie była przecież kłótnia. Po prostu nie rozmawiali ze sobą.
– Zwariowałeś? – usłyszał nagle obok i poczuł jak ktoś go szarpie za rękaw.
Theo odwrócił się, poprawiając brązową, futrzaną czapkę, którą dostał pod choinkę.
W świetle świecącego jasno księżyca, dostrzegł surową twarz Anthonego.
– Chcesz się zgubić?! – rzucił mężczyzna marszcząc brwi.
Theo zmierzył go zimnym spojrzeniem.
– Odczep się, okay? – rzucił gniewnie, idąc dalej przed siebie.
Nie chciał być taki opryskliwy w stosunku do mężczyzny. Naprawdę. To samo jakoś tak się działo. Słowa same wylatywały z jego ust.
– Nie znasz tego lasu, jak masz zamiar później wrócić, co? – powtórzył blondyn łapiąc go za rękaw.
– Może nie mam takiego zamiaru! – prychnął bezmyślnie chłopak znowu się wyrywając.
– Taki ci ze mną źle? – zwołał za nim Anthony. – Czego ci brakuje?
Szedł szybkim krokiem za chłopakiem, który mijał pnie drzew nie oglądając się wcale za siebie.
– Powiedz, dam ci to. – dodał po chwili.
Wiedział, że zrobi wszystko, by zatrzymać przy sobie bruneta.
– Chcesz mnie kupić jak jakąś dziwkę? – odkrzyknął mu Theo zatrzymując się i odwracając do niego.
Oddychał ciężko, co raz unosił rękę by poprawić opadającą mu na oczy czapkę.
– To właśnie o mnie myślisz, tak?! – krzyczał chłopak – Że jestem brudną kurwą!? Dlatego mnie wczoraj zostawiłeś? Bo się mną brzydzisz?!
Anthony spojrzał zaskoczony na Theo.
Czy to oznaczało, że wczoraj… że tamto spojrzenie, nie było…
–  I dobrze! –  kontynuował brunet, nim Anthony zdążył odpowiedzieć – Bo ja sam się sobą brzydzę! – rzucił po czym odwrócił się i zaczął odchodzić szybkim krokiem.
Anthony podbiegł do niego szybko i objął go ramionami.
– Ani przez chwilę tak o tobie nie pomyślałem. – powiedział spokojnie, przyciskając do siebie chłopaka.
– Przestań! – warknął Theo wyrywając się – Myślisz…. Myślisz, że mnie przytulisz, a ja jak…  jak suka wrócę za tobą?!
Mężczyzna wzmocnił tylko uścisk i przycisnął swój podbródek do jego ramienia.
–  A ty myślisz, że pozwolę ci odejść? – wyszeptał stanowczo.
– Czego kurwa chcesz ode mnie!? – wrzasnął chłopak, opuszczając jednak ręce – Seksu? Dobrze, wyruchaj mnie i wywal! Albo zostaw u siebie, ale powiedz w końcu po co mnie przy sobie trzymasz?! Zrób ze mnie swoją dziwkę, tylko przestań już udawać, że ci kurwa zależy! Przestań w końcu się mną bawić… – powiedział z żalem w głosie.
Anthony odwrócił go w swoja stronę. Przesunął dłońmi po policzkach chłopaka i przytulił go do siebie tym razem już delikatnie.
– Zostaw mnie… – usłyszał po chwili, ale nie czując, by chłopak się wyrywał przygarnął go jeszcze mocniej.
– Wczoraj myślałem, że… krzywdzę cię tym pocałunkiem. – powiedział po chwili z wahaniem w głosie.
Nie wiedział co ma powiedzieć, ani do czego się odnieść. Tyle kwestii poruszył chłopak swoim wyrzutem.
– Dlatego spałem na dole, bo… Chcę cię Theo. Ale nie żebyś mi się oddał jako zapłata za to wszystko… – dodał masując plecy chłopka przez kurtkę. – Nie brzydzę się tobą, tylko… – nawet nie wiedział jak ma mu to powiedzieć, żeby nie brzmieć banalnie! – Ja po prostu pra… Nie mogę wytrzymać, kiedy jestem przy tobie, bo… bo jesteś moim marzeniem… – szepnął.
Pogłaskał go po głowie i odetchnął głęboko jego zapachem.
– Nie bawię się tobą… po prostu nie mogę się tobie oprzeć, a nie wiem w którym momencie mógłbym zrobić ci krzywdę… Tak bardzo mi na tobie zależy, Theo…
Odetchnął  z ulgą. Chciał, żeby chłopak go zrozumiał, a miał wrażenie, że bardziej zrozumiale nie umiałby już się wysłowić.
Nagle poczuł jak brunet przyciska go do siebie.
– Ja chciałem… żebyś został przy mnie… – Theo wymruczał w szyję mężczyzny.
Wiedział jak żałośnie musi brzmieć. Facet błagający o przytulenie.
– Bo to był pierwszy…. – dodał po chwili.
– Twój pierwszy pocałunek? – zapytał Anthony odrywając się od niego i łapiąc jego twarz w dłonie.
Theo widząc jego przenikliwe spojrzenie, odwrócił wzrok i pokiwał głową z rumieńcami na policzkach.
– Dziwne jak na kogoś kto daje dupy w zaśmierdłych norach. – prychnął po chwili zażenowany.
Chciał cofnąć swoje zachowanie sprzed chwili. Było mu dziwnie wstyd przed Anthonym, który patrzył na niego takim głębokim spojrzeniem.
Już otwierał usta, by rzucić kolejny wulgarny komentarz, kiedy nagle poczuł gorący dotyk warg mężczyzny. Tak jak wczoraj zaczęły się bawić jego ustami. Czuł jak palce blondyna pieszczą jego skórę, a język przesuwając się drażniąco po wardze, prosi o wpuszczenie go do środka.
– Zamknij oczy i obejmij mnie. – usłyszał szept.
Posłusznie wykonał polecenie. Przymknął powieki, a dłonie mocno zacisnął na ramionach całującego go mężczyzny. Poczuł jak skubie zębami jego wargi,  a po chwili liże je ponownie językiem.
– No wpuść mnie… – poprosił Anthony wzdychając głośno.
Theo uchylił nieco wargi i poczuł jak wilgotny język wślizguje się do jego wnętrza. Kiedy sam na próbę poruszył językiem, Anthony wzmocnił uścisk.
– Tak… – jęknął w usta chłopaka wcałowując się namiętniej.
Theo odetchnął przez nos. Z zaskoczeniem zauważył, że do tej pory praktycznie wstrzymywał oddech. Westchnął głośniej łapiąc powietrze. Starł się naśladować ruchy ust blondyna. Przeniósł ręce na poły jego płaszcza i przyciągnął go do siebie. Czuł jak język mężczyzny przesuwa się po jego podniebieniu, powoli pieści jego własny.
Kiedy w pewnym momencie poczuł jak wysuwa się z jego ust złapał zębami za wargę Anthonego.
– Och… Theo – jęknął drżąco mężczyzna przekręcając nieco głowę w bok.
Chłopak tknięty impulsem przesunął wargami po policzku mężczyzny. Nie myśląc zbyt wiele, zaczął zjeżdżać ustami w dół, znacząc na jego skórze mokry ślad. Zacisnął lekko zęby na linii szczęki Anthonego i już po chwili całował się w jego gorącą szyję. Poczuł jak drżące ręce mężczyzny odpychają jego głowę, by w tym samym momencie przyciągnąć go z powrotem.
– Theo… – jęczał blondyn ocierając się o niego. – Dobrze, ale…… – wysapał Anthony i jakby na przekór swoim słowom oderwał jego usta od swojego ciała.
Theo poczuł jak przyciąga ją do drugiej strony szyi, więc wznowił pocałunki. Oddychał ciężko, a jego serce automatycznie zaczęło bić szybciej. Było mu gorąco, cholernie gorąco.
Kiedy uniósł spojrzenie na twarz mężczyzny, zauważył jak ten patrzy na niego spod półprzymkniętych powiek.  Na widok jego rozchylonych, mokrych warg, Theo złapał go za policzki i polizał je. Przygryzł i spojrzał na nie z uwagą. Wyglądały bardzo dobrze, takie czerwone i nabrzmiałe. Przysunął do ich palce i już po chwili poczuł na nich język mężczyzny.
Szybko zabrał rękę i założył na nich, krótki pocałunek. Były tak niesamowicie gorące, że nie mógł się od nich oderwać. Z każdym muśnięciem warg, obiecywał sobie, że to będzie ostatnim, jednak westchnienia Anthonego tylko go prowokowały o więcej.
I wiedział, że nie powinny. Że to było złe. Chciał się odsunąć. W gruncie rzeczy to było obrzydliwe. Nie liczyło się to, że Anthony był bardzo przystojny, z boku to musiało wyglądać okropnie. I on też był okropny. Brudny.
Nie powinno mu się podobać.
Ale to tylko pocałunki, prawda?
– Theo… Poczekaj… – szepnął nagle blondyn kładąc mu rękę na klatce piersiowej.
Chłopak oderwał się od jego ust i spojrzał na niego zaskoczony.
W tej samej chwili poczuł jak mężczyzna przytula go mocno do siebie.
– Doprowadzasz mnie do szału. – zaśmiał się chrapliwie do jego ucha.
Prawdą było, że ledwie stał na nogach. Czuł jak sztywnieje w spodniach i jeszcze chwila, a zacząłby się o niego ocierać jak wariat. A przecież powinien być delikatny, czuły. By nie spłoszyć chłopaka, by nie poczuł żadnego zagrożenia.
– To źle? – zapytał Theo nieco niewinnym tonem.
Anthony spojrzał mu w oczy. Wyglądała z nich czysta niewinność i to chyba ona nakazała mu przyszpilić chłopaka do pnia pobliskiego drzewa.
– Anthony… przestań… – powiedział drżącym głosem Theo, rzucając mu wystraszone spojrzenie.
Ale Anthony nie chciał przestać.  Jedyne o czym myślał to to by wziąć tego chłopaka. Boże, przecież był tylko facetem. Słabym facetem, bardzo podatnym na uroki chłopaka. Wyobrażał sobie jak go bierze tu, w tym lesie. Nie wiedział, że potrafi być tak obsceniczny, i że może jeszcze mieć takie brudne myśli, ale w tamtej chwili wszystkie jego hamulce po prostu puściły. Nie wiedział już czego chce bardziej. Czy poddać mu się, czy go zdominować, ale po tych pocałunkach, które zdawały się go prowokować, było mu to już bez różnicy. Nie obchodził go mróz panujący na zewnątrz, liczyło się tylko drżące ciało, które miał przed sobą. Mógłby rozebrać się do naga i tarzać z nim w zaspach, a na pewno by nie zmarzł.
Był tylko człowiekiem, powtarzał sobie, chociaż w głębi serca czuł, że nie powinien tak się zachowywać.
Ale nie był żadnym pieprzonym świętym. Zwykłym gejem z Denver.
– Anthony! – warknął w końcu chłopak, odpychając go za ramiona.
Nie mógł, po prostu nie mógł.
Brutalność z jaką mężczyzna popchnął go na drzewo spuściła z niego nieco ciśnienia. To jak przesuwał po nim rękoma, w tak zaborczy sposób było zbyt sugestywne.
Zaskoczone spojrzenie, którym wpatrywał się w niego blondyn sprawiało, że czuł się niemal winny. Nie chciał robić mu przykrości, nie chciał kolejnych niedomówień teraz, kiedy się jakoś dogadali.
Po chropowatej korze osunął się na śnieg i ukrył głowę dłoniach.
Boże, co się właściwie z nim działo!?
Jezu, jeszcze przed chwilą… wczoraj, sam proponował mu seks, a teraz? Dobrze, on nie proponował mu seksu, on chciał dać mu się po prostu wyruchać, więc czemu teraz ma jakieś opory?
Szybko uniósł głowę bojąc się, że Anthony zaraz odejdzie. Widząc jego zdezorientowany wyraz twarzy, szybko wychylił się by objąć go za szyję.
– Przepraszam… – jęknął wciskając się bardziej w jego ramiona.
Po chwili z ulgą poczuł jak mężczyzna przytula go do siebie.
– Wszystko dobrze? – zapytał cicho Anthony głaszcząc go uspokajająco po głowie.
– Nie wiem… – padła krótka odpowiedź.
– Nie lubisz tego? – dopytał.
– Nie wiem…
Architekt domyślał się, że coś nie grało. Jak zauważył, Theo zawsze tak odpowiadał, gdy wchodzili na jakiś temat dotyczący jego seksualności.
– Zrobiłem coś nie tak…? – przycisnął go do siebie mocniej.
Chłopak nie odpowiedział.
– Jeżeli mi nie powiesz nie będę wiedział, Theo… – powiedział cierpliwie.
Theo po chwili ciszy, przemyślał wszystko i nabrał powietrza w płuca.
– To… to jak mnie popchnąłeś. – powiedział w jego płaszcz – Tego nie lubię…
Anthony zamrugał. W sumie, nawet nie zwrócił na to uwagi zaślepiony podnieceniem jakie go ogarnęło.
– Czego jeszcze nie lubisz? – zapytał.
– Nie wiem…
Anthony uniósł jego twarz i spojrzał mu głęboko w oczy.
– Theo, masz ze mną rozmawiać, rozumiesz? Nie chcę robić Ci krzywdy, a nie będę wiedział, co nią jest, jeżeli mi nie powiesz. –  powiedział wyraźnie.
Kiedy chłopak pokiwał głową w geście zrozumienia, pocałował go delikatnie.
Poczuł jak chłopak zadrżał i odetchnął cicho.
– Wolisz jak jestem taki? Delikatny, tak? – zapytał.
– Nie wwww…. tak. – Theo westchnął w jego usta.
Anthony przypomniał sobie scenę w tej starej kamienicy. Przymknął aż oczy. Był zły na siebie, że dał się zaślepić tej chorej żądzy, przez którą po raz kolejny mógł skrzywdzić chłopaka.
Pogładził Theo kciukiem po policzku i pocałował delikatnie.
– To był twój pierwszy pocałunek. – szepnął w jego usta.

Do domu wrócili długo po północy.
Ognisko było naprawdę wielką imprezą, na którą przyszli niemal wszyscy mieszkańcy miejscowości. Wszyscy bawili się świetnie, więc przedłużano tę okazję jak najdłużej.
Po powrocie do domu wszyscy szybko rozeszli się po sypialniach, by móc odpocząć po pełnym wrażeń dniu i wygrzać się w łóżkach, bo mimo wszystko dzień był bardzo zimny.
Anthony stojąc pod prysznicem uśmiechał się do siebie, zadowolony, że sprawa z Theo przybrała taki obrót.
Tak się cieszył, że wyjaśnili sobie wszystko, że mógł dotykać chłopaka, całować go. Oczywiście po powrocie do ogniska trzymał dystans, a przynajmniej się starał, bo wiedział, że chłopak nie jest aż tak out. Jeżeli w ogóle był.
Nadal był zły na siebie za to jurne zachowanie w lesie, ale postanowił, że będzie delikatny dla Theo. W końcu chłopak był bardzo wrażliwy i taki niewinny. Anthony chciał go chronić, sprawić by był szczęśliwy. By zapomniał o przeszłości.
Kiedy wyszedł spod prysznica szybko osuszył się ręcznikiem, chcąc jak najszybciej znaleźć się na górze, gdzie był chłopak. Szybko wciągnął na siebie spodnie od piżamy i ruszył na górę wycierając jeszcze włosy ręcznikiem.
Theo leżał już po jednej stronie łóżka. Wilgotne włosy miał rozrzucone na poduszce, a szeroko rozwartymi oczyma wpatrywał się w wejście do pomieszczenia.
Gdy  zauważył Anthonego, jego serce aż przyśpieszyło. Sam nie wiedział dlaczego.
Blondyn odwiesił ręcznik na krzesło i podszedł w uśmiechem do łóżka, by po chwili wślizgnąć się pod kołdrę.
– Wymarzłeś dzisiaj pewnie. – powiedział naciągając kołdrę bardziej na chłopaka.
– Może trochę… – mruknął Theo, uważnie obserwując mężczyznę.
Anthony widząc spojrzenie chłopaka uśmiechnął się tylko i położył zaraz obok.
– A jak podobało ci się na ognisku? – zapytał, szukając pod pościelą ręki bruneta.
Theo uśmiechnął się lekko.
– Było fajnie…
– Fajnie… – zaśmiał się blondyn – Dużo mi to mówi. – dodał znajdując dłoń chłopaka i splatając z nią palce.
Theo zerknął w dół i wypuścił cicho powietrze z ust. Jego policzki lekko pociemniały, co tylko podnieciło Anthonego.
– Co ci się najbardziej podobało? – zapytał, przysuwając się do chłopaka i bawiąc się jego palcami.
Theo przełknął ślinę i spojrzał roztargniony na mężczyznę.
Teraz jak myślał o tym co się wydarzyło w lesie było mu bardzo wstyd. Przełknął gulę podchodzącą mu do gardła. On naprawdę to robił. Całował tego mężczyznę? Jak to w ogóle się stało…?
– Chyba… chyba jazda saniami. – odpowiedział powoli, przypominając sobie jak podczas podróży powrotnej Anthony złapał go za rękę leżącą między ich udami. I to było bardzo przyjemne. Dłonie mężczyzny był tak ciepłe…
– Tak? – zapytał blondyn chcąc by chłopak powiedział coś więcej. – Opowiedz…
Theo zmarszczył brwi w zastanowieniu. Nie był zbyt dobry w takich rozmowach.
– No ogólnie… nigdy nie brałem w  czymś takim udziału. – powiedział wolno, patrząc cały czas na Anthonego – Dzwonki… Przy saniach. Były zabawne. – dodał – I hm… niebo było… piękne. – wydusił z siebie spuszczając wzrok.
Anthony ścisnął trzymaną w rękach dłoń.
–  Tak, było wyjątkowo pogodne, ale to dlatego, że był dzisiaj duży mróz. – potwierdził przysuwając się bardzo, bardzo blisko chłopaka. – Od teraz zawsze będę cię tu zabierał, jeżeli zechcesz… na każde święta. – dodał wpatrując się w oczy chłopaka i przesuwając rękę na jego bok.
Theo zdrętwiał cały i wstrzymał oddech. Czując to, Anthony odetchnął ciężej i wbił rozogniony wzrok w twarz chłopaka. Chwilę wpatrywali tak się w siebie w milczeniu, aż w końcu blondyn złożył na czole chłopaka krótki pocałunek.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię, Theo… – powiedział spokojnym głosem, chociaż krew w jego żyłach aż się burzyła.
Theo odetchnął bezgłośnie, lecz jego ciało nadal było spięte.
– Wiem… – mruknął cicho chłopak i przymknął oczy. W końcu Anthony jeszcze nigdy go nie skrzywdził.
Cholernie się cieszył, że poznał tego mężczyznę. Dzięki niemu miał wrażenie, że nawet jemu należy się trochę szczęścia. Nawet jeżeli to tylko na kilka dni, na kilka krótkich chwil . Był tu szczęśliwy. Obcy ludzie, okazali mu tyle ciepła, tyle wyrozumiałości… Theo nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuł się tak dobrze, nawet jeżeli to tylko na teraz.
Chłopak obrócił się na plecy i wpatrzył w ciemny sufit. Przez cienki materiał podkoszulka czuł gorącą dłoń Anthonego, która teraz leżała na jego brzuchu. Obok słyszał równomierny, spokojny oddech drugiego mężczyzny.
– Wiesz… – zaczął po kilku minutach, mając nadzieję, że Anthony jednak już śpi.
Anthony przesunął kciukiem po napiętym brzuchu bruneta.
– Mmmm…?
Theo odetchnął i pod kołdrą położył chłodną dłoń na ręce mężczyzny.
– To są naprawdę najlepsze święta z moim życiu. – powiedział cicho.
– Cieszę się. – odparł blondyn uśmiechając się w mroku do chłopaka. – Mmm… A jak święta u ciebie wyglądały w domu? – zapytał, chcąc podtrzymać rozmowę z Theo. Lubił z nim rozmawiać, lubił barwę jego głosu i cieszył się, że dzięki lampkom na rozecie nie było zbyt ciemno by widzieć mimikę na twarzy chłopaka.
– Normalnie chyba… – odparł szybko – Zwyczajnie. Jak jeszcze mieszkaliśmy z ojcem. – dodał, wracając wspomnieniami do ostatnich takich świąt.
Nie pamiętał, czy wtedy już między jego rodzicami było źle, czy może jak to mieli w zwyczaju udawali jeszcze wtedy by sprawić wrażenie normalnej rodziny. Teraz nawet nie pamiętał już ich twarzy. Ojciec, miał brodę jak ojciec Anthonego? A może był typowym, wątłym, zasuszonym nauczycielem muzyki w liceum? Bo tylko tyle o nim pamiętał, że uczył muzyki, a jego samego gry na skrzypcach. A matka? Matka… Jej twarzy też dokładnie nie pamiętał, pamiętał tylko jej oczy, przerażone, pełne łez, wpatrujące się w niego w poszukiwaniu zrozumienia, przebaczenia…
Theo przełknął ciężej ślinę.
Chyba wolał o nich nie myśleć.
– Opowiesz mi? – powtórzył jeszcze raz Anthony, widząc, że Theo zamyślił się na chwilę.
– O czym? – zapytał chłopak mrugając.
– O twojej rodzinie. Oczywiście tylko jeżeli chcesz. – dodał podpierając głowę na dłoni i gładząc Theo ręką po policzku – Chciałbym wiedzieć coś więcej o tobie…
Chłopak zmarszczył brwi.
– A co chcesz wiedzieć? – zapytał.
W  zasadzie mógł mu trochę poopowiadać, pozmyślać. Przecież i tak jutro już musi wrócić do Prestona.
Właśnie, do cholery, Preston.Theo poczuł się zagubiony. Nie dość, że jego ciało i rozum robiły z nim co chciały, to jeszcze problem z Prestonem. Miał wrażanie, że nigdy nie uda mu się poukładać tego wszystkiego.
Anthony zastanowił się chwilę.
– Mówiłeś raz, że nie masz żadnej rodziny… – zaczął – Co się z nimi stało…? – zapytał łagodnie, nie przestając gładzić chłopaka po policzku. Chciał by czuł, że on, Anthony jest obok, że może mu powiedzieć wszystko.
Theo milczał przez chwilę.
– Po prostu odeszli. – odparł – Wszystko się rozpadło, a oni odeszli. – dodał, jakby to miało wszystko wytłumaczyć.
Anthony położył głowę na ramieniu.
– Może chcesz jechać na cmentarz… są pochowani w Denver? – zapytał.
Theo pokręcił głową przecząco. Cmentarz? Nawet jeżeli faktycznie nie żyją on nie miał pojęcia, gdzie są pochowani.
–  I odkąd zmarli, żyłeś na ulicy? – kontynuował Anthony. – Ile to już lat?
– Sześć. – odpowiedział krótko i zgodnie z prawdą Theo.
– Musiało być ci ciężko. – usłyszał pełen współczucia głos mężczyzny, na co wzruszył ramionami.
– Było jak było… – uciął zamykając oczy.
Chyba jednak nie mógł spokojnie okłamywać Anthonego.
– Jesteś pewnie zmęczony, po całym dniu. – rzekł blondyn, patrząc na chłopaka z niegasnącym zafascynowaniem.
– Nie, ja… po prostu to nie jest tak jak myślisz… – wyrzucił z siebie Theo, zasłaniając oczy ramieniem.
Anthony zamrugał.
– A co ja myślę…? – zapytał i nic nie rozumiejąc spojrzał na chłopaka uważniej.
– Bo ty masz wszystko: dom, ojca, rodzinę, pracę, pieniądze, przyszłość… Jesteś kimś Anthony. A ja jestem zakłamanym dzieciakiem z ulicy.  – wyrzucił z siebie chłopak i usiadł na łóżku.
– A jakie to ma znaczenie? – zapytał mężczyzna również siadając.
– Ciebie ludzie szanują, mnie popychają. Ty jesteś gejem, ja pedałem. – kontynuował chłopak – Mieszkałem na ulicy, przez sześć lat, myślisz pewnie, że jestem taki biedny, współczujesz mi, ale ja na tej ulicy czułem się najbezpieczniej na świecie, bo wiedziałem, że tam jest moje miejsce. Że na takie miejsce zasłużyłem. Nie na ciebie, nie na to… – dodał zrezygnowany, zataczając ręką przed sobą – Nie chcę cię zniszczyć, twojego życia.
– Nie zniszczysz, Theo, proszę… – zaczął Anthony, lecz chłopak uniósł się z łóżka.
– Naprawdę nie wierzę, bym mógł cokolwiek naprawić w swoim życiu. W nim nie ma nic do naprawienia. A ty… Nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale ja nie mam nic, absolutnie nic, czym mógłbym ci się odwdzięczyć, wiesz… ?
Theo pochylił się do Anthonego i pocałował go krótko w usta. I znowu poczuł przyjemne uczucie, które zaraz zostało zgaszone przez ten odruch, nakazujący mu odskoczyć od mężczyzny.
Ale skoro jutro ma odejść, to i tak bez znaczenia.
Anthony patrzył zaskoczony na Theo. Myślał, że wszystko już będzie dobrze, przecież miało być.
Chłopak wyprostował się i przyjrzał się blondynowi smutnymi oczyma.
– Zejdę na dół się napić, śpij już. – powiedział.
– Poczekaj pójdę z…
– Przecież niczego nie ukradnę. – odparł i zniknął w korytarzyku.
Anthony zastygł w bezruchu.
Przecież zupełnie nie o to mu chodziło.

W kuchni nie było nikogo, jednak zainstalowane pod szafkami halogeny rozświetlały kuchnię ciepłym blaskiem.
Theo pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia i skierował się z stronę dużej lodówki. Kiedy do niej doszedł zatrzymał się z ręką na drzwiczkach.
„Cholera, cholera, cholera jasna!” – pomyślał zaciskając mocno powieki by zatrzymać za nimi wzbierające łzy.
Nie wiedział już czego chce, nie wiedział gdzie jest jego miejsce. „Na ulicy!’ – pomyślał sarkastycznie, wspominając przed chwilą wypowiedziane do Anthonego słowa. Łgał jak pies i jeżeli architekt pozwoli mu jutro odejść, nie będzie miał prawa mieć do niego żadnego żalu.
Zaraz, przecież chodziło mu o to, by odejść bez żadnych scen, prawda? Ale w sumie o co mu chodziło, tak naprawdę? Przed czym uciekał, zasłaniając się pseudo-szantażem tego obrzydliwego chuja? Czego się tak bardzo bał do cholery, że nie mógł po prostu zawierzyć Anthonemu i żyć normalnie? NORMALNIE!
Normalnie? Jako kto? Jako kochanek Anthonego? Jako jego chłopak? Naprawdę wierzył, że tacy jak on mogą mieć normalne, NORMALNE życie?  Nawet jeżeli miałby jakąś rolę w życiu blondyna i zaczęliby się bawić w ten niby-dom, to jak on mógł ją dobrze rozegrać? Nie umiał. Nie miał rodziny, żadnych wzorców nie wyniósł ani od ojca, ani od ojczyma tym bardziej…
Właściwie wyniósł kilka tak zwanych wartości i posiadł pewne umiejętności, ale raczej nie takie jakie powinien był. Kombinowanie, udawanie, milczenie, zaciskanie zębów, zamykanie oczu, wbijanie paznokci we wnętrza dłoni tak mocno, by na drugi dzień sine półksiężyce  uparcie sprowadzały go na ziemię, przypominały, że nie, to nie był żaden koszmar. I to były te najlepsze.
Matka też nie nauczyła go zbyt wiele, dla niej nie istniał, aż do momentu, w którym zapragnęła odpokutować za to, co mu zrobiła. Pamiętał jak klęczała przed nim, zostawiając ślady swoich brudnych dłoni na jego jasnych dżinsach.
I te sprzeczne uczucia, myśli, które naraz wypełniały jego głowę. Nie umiał sobie z nimi poradzić. Zbyt łatwo wpadał z przyjemności w obrzydzenie i nie umiał tego powstrzymać,
Po chwili Theo zgiął się w pół i przycisnął wierzch dłoni do ust by stłumić szloch.
Nie miał pojęcia czemu to się działo, czemu ostatnio tak często pękał. ‘Jak baba, ciota!’ – zabrzmiało mu w głowie, na co zagryzł żeby na delikatnej skórze.
Chciał zniknąć. Przez zalane łzami oczy widział równo złożoną ścierkę, leżącą na granitowym, wypolerowanym blacie. Co on tutaj do cholery robił?
– Theo? – usłyszał nagle za sobą głęboki, ciepły głos.
Szybko otarł oczy wierzchem dłoni i pociągnął cicho nosem, zanim odwrócił się od lodówki.
– Zszedłem tylko się napić. – odparł cicho z zamiarem powrotu na górę.
Patrick spojrzał na niego podejrzliwie. Nawet w słabym świetle małych lampek widział zapuchnięte oczy chłopaka, oraz to jak mocno ten zaciskał wargi.
– Dobrze się składa, też coś nie mogę spać. –  powiedział ciepło – Ale znam świetny przepis na kakao, które sprawi, że zaśniesz natychmiast po powrocie do łóżka. Podaj no mleko z lodówki.
Theo spojrzał krótko na pierś mężczyzny zasłoniętą czerwonym szlafrokiem i  sięgnął do lodówki. Nie miał odwagi podnieść wzroku. Nie chciał pytań, nie chciał współczucia. Nie wierzył, że znowu pozwolił sobie na łzy.
Kiedy zamknął drzwiczki lodówki, Patrick już stawiał na kuchenkę mały rondelek, a obok, na blacie stały dwa duże, białe kubki.
– Siadaj. – skinął głową w kierunku niewielkiego, dębowego stołu stojącego pod wychodzącym na zalane księżycowym światłem podwórze.
Nawet jeżeli Theo, chciał już wrócić, nie miał odwagi odmówić, czy sprzeciwić się ojcu Anthonego. Nie miał do tego żadnego prawa, po tych dwóch cudownych dniach jakie tu spędził.
– Tony, już śpi? – zapytał Patrick chcąc mniej więcej rozeznać się w sytuacji.
W między czasie rozsypał kakao do kubków i wyciągnął po drodze miód z jednej z górnych szafek.
– Tak, chyba tak… – odparł brunet, garbiąc się przy stole.
– Zawsze był strasznym śpiochem. – zaśmiał się mężczyzna –  Kiedyś, prawie zaspał na egzaminy do college’u.  Miałem nadzieję, że z tego wyrośnie.
– Chyba wyrósł, teraz zawsze wstaje przede mną. – dodał cicho Theo, zakładając włosy za ucho.
– Dobry z niego dzieciak nam wyszedł, mm? – rzucił z lekką nostalgią w głosie i zalał kubki gorącym mlekiem.
Zaraz też, szurając kapciami podszedł do stołu i postawił przed chłopakiem kubek, po czym sam zasiadł za stołem.
– Tak… tak myślę. – odpowiedział szybko chłopak i spuścił wzrok na kubek, z którego dolatywała go przepyszna woń kakao. Upił łyk, w uśmiechnął się w duchu. Było zupełnie takie samo, jak te, które serwował mu Anthony.
– Więc nie wiem, czemu pozawala swojemu chłopakowi siedzieć samemu w nocy w kuchni i…
– Ja naprawdę zszedłem tylko się napić. – przerwał mu szybko chłopak. Poczuł się w obowiązku by bronić blondyna.
Patrick posłał mu wymowne spojrzenie.
– Naprawdę. – powtórzył Theo opuszczając się na krześle – Anthony jest najlepszym człowiekiem jakiego spotkałem w życiu. – dodał cicho.
Mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko miło się zrobiło na te słowa. Zawsze starał się jak najlepiej wychować swoje dzieci. A z Anthonym…
– Wiesz Theo, – zaczął Patrick i pochylił się nad stołem w  kierunku bruneta – cieszę się, że przyjechałeś, że mogę w końcu poznać chłopaka mojego syna.
Theo zarumienił się na policzkach i uniósł niepewny wzrok.
– To ja powinienem dziękować, że znaleźliście państwo dla mnie miejsce.
Patrick machnął ręką zbywająco.
– Nie wygłupiaj się Theo! – zawołał – Teraz jesteś częścią naszej rodziny.
Chłopak poczuł znajome dławienie w gardle i przygryzł dolną wargę.
– Dlatego zawsze możesz na mnie liczyć, i na Mary, na Amber, wiesz o tym.
Theo pokiwał głową. Ciężko było odnaleźć mu się z zewsząd otaczającym go wsparciem. Czasami miał wrażenie, gdy przebywał  w otoczeniu rodziny Anthonego, że tylko on nie umiał siebie zaakceptować.
Patrick uśmiechnął się do niego nad stołem. Wiedział od syna, że chłopak stracił swoją rodzinę, więc to może to było powodem stanu w jakim go zastał? W końcu mimo wszystko, każdy wolał spędzać święta z własną rodziną.
Napił się kakao, które zdążyło już przestygnąć i przyjrzał się uważniej brunetowi.
Nie jemu było oceniać urodę chłopaka, ale faktycznie miał on w sobie to coś, coś w spojrzeniu, w postawie. Był tylko strasznie wychudzony, ale może po prostu już tak miał?
Podobnie jak emanująca od niego powściągliwość. Nie zauważył w ciągu tych dwóch dni, by specjalnie spoufalał się z Anthonym, a przecież byli parą. To Anthony latał za nim rozkochanym wzrokiem jak zakochany małolat. Theo nie, on był zdystansowany i małomówny. Trochę zamyślony i roztargniony.
Mężczyzna zastanowił się chwilę. To, że miał syna geja dało mu porządną lekcję życia, o ile nie największą. Ale był dumny. Dumny z niego, ze swojej rodziny, z siebie. Mary zawsze była bardzo wrażliwa i ciepła, i on wszystkiego  co najlepsze nauczył się od niej. Później też od swoich dzieci, każdego z osobna. A kiedy myślał, że z najmłodszym pójdzie już z górki, dostał kolejną lekcję. Kolejny test.
Patrick uśmiechnął się do swoich myśli.
– Wiesz,  długo nie mogłem pogodzić się z tym, że Anthony jest gejem. – wyznał nagle chłopakowi.
Theo wzdrygnął się i zarumienił ponownie.
– Naprawdę się bałem. Bałem się o niego, jak sobie w życiu poradzi, jak odbiorą go ludzie. Bałem się nawet, że zarazi się AIDS, że napadną go chuligani i po prostu go zamordują za jego ‘inność’.   Że nie dostanie się na studia, że będzie cierpiał. Nawet miałem nadzieję, że to tylko nastoletnie fanaberie. – ciągnął mężczyzna. – Tak, Bóg mi świadkiem tak pomyślałem, gdy wrócił raz z wesołego miasteczka ciągnąc za sobą wychudzonego, piegowatego dzieciaka. Miał chyba na imię Bobby… Albo Billy? – zastanowił się chwilę – I powiedział nam, że od dzisiaj to jego chłopak, że wszystko przemyślał, i że jest gejem. – Patrick popił kakao z kubka przerywając opowiadanie.
Theo autentycznie zainteresowany podniósł na mężczyznę spojrzenie zaczerwienionych oczu.
– Ile miał lat? – zapytał.
– Piętnaście. – odparł z uśmiechem mężczyzna – Ale ja pomyślałem: przejdzie mu… Wyrośnie z tego. No i przeszło, ale Billy’emu. A Tony cierpiał, i wtedy dopiero zrozumiałem, po trzech miesiącach, że to nie są żadne fanaberie. Bo mały miał złamane serducho, jak każde z nich po pierwszej miłości.
Theo przełknął ślinę i zapytał z wahaniem:
– Nie był pan zły na niego? Rozczarowany, że jest gejem?
Patrick spojrzał zdumiony na chłopaka i zamilkł na kilka chwil.
– Rozczarowany byłem sobą, że dopiero jak mój dzieciak cierpiał, to zrozumiałem, że to co czuje jest prawdziwe. – wyznał w końcu – Pomyślałem sobie: ty stary pryku,  twój syn przeżywa pierwszy zawód miłosny, a ty siedzisz i czytasz gazetę? W czym jest gorsze złamane serce Tonego, od serca Jamesa czy Oliviera? Tak myślałem, Bóg mi świadkiem Theo, że wstyd mi było stanąć przed nim tam na strychu. – powiedział wracając myślami do tamtego popołudnia – I przed Mary było mi wstyd, bo to ona od zawsze uczyła mnie uczuć, otwartości, i wrażliwości, i gdyby nie ona pewnie teraz nie umiałbym się do tego przyznać przed tobą. –  dodał z błąkającym się na ustach uśmiechem.
Widać było, że bezgranicznie kocha żonę. Theo przełknął kolejną porcję żółci. Tak bardzo im tego zazdrościł.
– A wiesz co mi ten mały robak wtedy powiedział na tym strychu? – Theo podniósł spojrzenie  na Patricka – Powiedział, że  przeprasza, że jest inny niż bracia, ale zrobi wszystko żebym kiedyś  mógł być z niego dumny.
Chłopak spojrzał na wilgotne oczy mężczyzny, który nie przerywał jednak swojej opowieści.
– I ja pomyślałem wtedy, jak ten mój dzieciak musi się czuć z przekonaniem, że jest inny, że nawet ja, jego ojciec go nie akceptuję. Nie myślałem wcześniej wcale o tym, że może sam czuje się zagubiony, może nie wie kim jest, skoro nie jest jak inni chłopcy. A kto jak nie jego rodzice mieli pomoc mu się odnaleźć?
Mężczyzna zamilkł ponownie pogrążony we wspomnieniach.
– I co pan wtedy zrobił? – zapytał nieśmiało Theo.
– Przygarnąłem go do siebie  i przepraszałem… Chciałem żeby zrozumiał, że to bez znaczenia czy zwiąże się z mężczyzną czy kobietą, ludzie są ludźmi, każdy chce być kochany i potrzebny. Każdy jest inny, ale każdy z nas ma serce, i powinien żyć tak jak ono mu bije. I jestem z niego dumny, bo jest dobrym człowiekiem z żyje tak by być szczęśliwym. Jest moim synem. – podkreślił jeszcze raz z dumą Patrick.
Theo zasłonił się kubkiem. Chciałby mieć takiego ojca jakiego miał Anthony.
– A ty co o tym myślisz, hm? – zapytał pogodnie mężczyzna, ocierając spracowaną dłonią oczy.
Theo drgnął.
– Myślę… – przełknął głośno ślinę – Myślę, że wspaniale go państwo wychowali, Anthony jest porządnym mężczyzną. – powiedział.
Patrick zamyślił się na chwilę. Chciał by chłopak otworzył się przed nim, nie musiał być taki powściągliwy.
– Od tamtego czasu nie przedstawił  nam żadnego ze swoich chłopaków, więc bardzo się cieszę, że zgodziłeś się przyjechać. – dodał – Mary też zresztą.
Theo uśmiechnął się blado. Czuł się bardzo zmęczony i po raz kolejny bezsilny. Dlaczego jego rodzina, gdy jeszcze ją miał, nie mogła być taka? Ciepła i kochająca?
Ale może mógłby należeć do tej? Oni go akceptują, na pewno by go nie skrzywdzili. Oni byli inni. Dobrzy, kochający, wrażliwi. Nie powiedzieli nic złego, nie patrzyli na niego krzywo. I Anthony był prawie taki jak on. Też kiedyś czuł się zagubiony i niezrozumiany. Może i Theo miałby szanse stać się takim człowiekiem jak architekt?
Chciał spróbować, pomyślał zaciskając pięści. Będzie silny, zawalczy ten ostatni raz o siebie. A później niech się dzieje co chce.
– Theo? – usłyszeli nagle stłumiony głos, a do kuchni wpadł nie kto inny jak Anthony.
Blondyn zatrzymał się we drzwiach i spojrzał po siedzących przy stole mężczyznach.
– Tato, Theo… co wy tu robicie o tej porze…? – zapytał podchodząc – Miałeś zaraz wracać – zwrócił się do Theo, przyglądając mu się uważnie.
Zaczerwienione, podpuchnięte oczy, zaciśnięte usta… Znowu, pomyślał z bólem. Dlaczego nie potrafił uszczęśliwić tego chłopaka? Nie ważne co robił, po prostu nie umiał. Nie umiał do niego dotrzeć, pocieszyć go, dowartościować.
– Moja wina. – zaśmiał się Patrick unosząc ręce – Ja go zatrzymałem. – dodał, zadowolony, że i Anthony do nich dołączył, powinien tu być z Theo. Po raz kolejny poczuł się dumny z syna.
Skończył dobrą szkołę, był współwłaścicielem firmy architektonicznej i był dobrym, wrażliwym, szczerym mężczyzną. Z perspektywy czasu śmiał się, ze swoich wcześniejszych obaw.
Anthony westchnął i zabrał sprzed nich puste kubki po czym wstawił je do zmywarki.
– Jest już w pół do czwartej, najwyższa pora chyba spać, co? – zapytał podchodząc z powrotem do stołu – Tato, ty też powinieneś wypocząć. – ojciec zawsze się przepracowywał, nawet w święta, przygotowywał wszystko praktycznie sam na ognisko, a nie był już najmłodszy przecież.
– Oj synu, przecież czym ja mogłem się zmęczyć w święta. – zbył go Patrick – Idźcie dzieci na górę już, ja też zaraz pójdę.
Anthony westchnął tylko i wyciągnął rękę do Theo.
Brunet spojrzał w oczy Anthonemu i ujął jego dłoń wstając.
– Dobranoc panu. – rzucił jeszcze nim w wyszli z kuchni, i posłał uśmiech siedzącemu przy stole mężczyźnie.
– Dobranoc. – odpowiedział Patrick za znikającymi w drzwiach mężczyznami.
Theo idąc za blondynem ścisnął mocno jego dłoń. Naprawdę mocno, jak nigdy wcześniej i oczy znowu go zapiekły, gdy Anthony bez słowa odwzajemnił silny uścisk.

7 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 1 Ch.10

  1. Witam,
    wyjaśnili sobie wszystko, Theo sam siebie nie akceptuje, więc może być ciężko, może ta rozmowa z ojcem Anthoniego coś wskóra, już widać, ze sam postanowił jeszcze raz o siebie zawalczyć, powinien powiedzieć Anthoniego, ze spotkał Prestona, i ten chce aby wrócił do kamienicy, wręcz mu grozi…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. OhJunie, uwielbiam tego tatuśka 8D. Kiedy rozmawiał z Theo to było naprawdę takie rozczulające i takie ‚aww’ (problemy z wyrażaniem się – SĄ). Akcja w lesie była przyjemna >D. Iiii kiedy Tony na końcu zszedł na dół i wziął ze sobą Theo na górę *U*. Tyle słodyyyyczy *A*. Rodzinka Anthoneg mnie też trochę przeraża, ale z drugiej strony tak dobrze uwydatnia kontrast pomiędzy samym Anthonym a Theo. Czatuję na kolejny rozdział *U* <3.

    1. Ha ha ha! Widzę, że wyszła mi niezła rodzinka Adamsów… W następnym rozdziale dużo akcji i dramatyzmu Juniś. Mam nadzieję, że się spodoba również. C:

  3. Emocjonalna rozgrywka nie ma co. Raz cudownie, później deprecha, melancholia etc. Ale, ale rozdział bardzo miły, taki od serca. Mówi co naszym panom w duszy gra i strasznie mi się to podoba. Rodzina Anthony’ego jest zbyt idealna, cukierkowa normalnie jak z obrazka i to mnie przeraża. Niemniej ojciec jest spoko gościem xD Fajnie by było jakby Theo nie polazł do tego gniota, tylko poprosił Pana A. o pomoc. I omg panowie pokochajcie się~!

    1. Już niedługo i Theo chyba dojdzie do siebie. Na szczęście Anthony nie ma żadnych schiz i z każdym dniem jest pewniejszy swoich uczuć. Sama mam nadzieje, że pisanie tego opka nie wpłynęło zbyt destrukcyjnie na moją psychikę. xD
      Tak, rodzina Anthonego jest przerażająco idealna. szczególnie jak się stawia obok Theo. xD
      Dołączam się do apelu: POKOCHAJCIE SIĘ! <3

  4. Uh, nie no. Jeden rozdział a tyle emocji. Kurde, Theo jest jak kobieta w ciąży! xD Zmienny, ma straszne wahania nastrojów.
    W lesie było, uh ^^, fajnie. Piękny pocałunek, a raczej wiele pocałunków. I Theo trochę się jednak otworzył. Nadal kłamie i kręci, ukrywa wiele przed blondynem, jednak idzie dobrą drogą. No i dzięki Ci za tego ojca, bo już myślałam, że tak to się skończy… Myślę, że ojciec Anyhony`ego dużo zmienił w myśleniu Theo. I oby do wpłynęło na sprawę z Prestonem. Oj, oby.
    Ciekawe czy Amber będzie zła na brata. Niby chciała dobrze, ale ja bym się wkurzyła. Nie lubię jak ktoś się wtrąca w moje życie.
    W ogóle dobrze, że Theo trochę powrzeszczał w tym lesie, powiedział Anthony`emu co myśli o samym sobie. Architekt powinien to zapamiętać i bardziej uważać, bo każdy głupi tekst Theo rozumie po swojemu… Jak z tym, żeby Anthony szedł z nim do kuchni. Od razu pomyślał, że ten nie chce by czegoś ukradł. No i blondyn powiedział mu wreszcie co czuje, że mu zależy.
    Następny rozdział pewnie będzie tym bardzo ważnym… Bo Theo musi zdecydować na 100% co z tym cholernym Prestonem… Niech go ktoś zastrzeli, no cholera. Powinien zapłacić za to wszystko słono.
    Pociąć go i sól z cytryną n jego rany, a co.
    Dobra, rozkręcam się za bardzo xD
    Czekam na koleny rozdział! :D

    1. Nie wiem czy to Cię zachęci,a le w kolejnym rodziale emocji będzie jeszcze więcej. Bardzo, bardzo dużo~~ xD
      Niestety, Theo tak już ma, ale mam wrażenie, ze już niebawem dojdzie do ładu ze swoimi uczuciami i będzie potrafił się jakoś określić. Pisząc go można dostać niezłych schiz, naprawdę. Z jednej strony jest taki obojętny, później histeryczny~~ Ach, ale mam nadzieję, ze po poznaniu jego historii jego zachowania staną się bardziej zrozumiałe. C:
      Ja się dołączam. Nienawidzę Prestona. D:

Dodaj komentarz