Till We Are Vol. 1 Ch.12

Na osiedle wjechał tak szybko, że aż zaspany strażnik  wyszedł ze swojej budki i spojrzał za nim zaskoczony. Połowy drogi jaką przebył przez miasto, nawet nie pamiętał. Kolorowe neony barów i klubów zlały się w jedno, podobnie jak świąteczne dekoracje , w które sezonowo przyozdabiano ulice. Jak w amoku, wysiadł z auta, podszedł do windy i wjechał na górę, modląc się w duchu o to by chłopak był w mieszkaniu.
W czasie drogi myślał jedynie o chłopaku, o tym, że teraz nie może się poddać. Nie może okazać mu swojej słabości. Tego, że się bał, że znowu będzie jak przedtem.
Drzwi były otwarte, więc szybko wbiegł do środka zatrzaskując je za sobą. W środku było ciemno i pusto.
– Theo!? – zawołał w biegu zaglądając do pustej kuchni.
Nie zastał go również  w salonie. Zwrócił więc i wbiegł do pokoju chłopaka. Tam na łóżku znalazł spakowany plecak i gitarę w futerale. W świetle latarni padającym zza okna, dostrzegł na podłodze pełną butelkę whisky. Serce mu stanęło gdy obok niej ujrzał porzucony, kuchenny nóż i ubrania chłopaka zrzucone w widocznym pośpiechu.
– Boże, Theo… – szepnął cofając się do korytarza.
W głowie po kolejny tego dnia miał pustkę. Nóż…? NÓŻ?
Na nogach jak z waty przeszedł do łazienki, lecz tam też nie znalazł Theo.
Dokąd teraz miał pójść? Gdzie go szukać? I przede wszystkim czy znajdzie go martwego? Wyobraźnia podsuwała mu chore, drastyczne wizje, od których aż go zemdliło.
Odgonił czarne myśli już miał wyjść na zewnątrz, gdy jego wzrok padł na drzwi od własnej sypialni.
Wątpił by chłopak tam był, w końcu rzadko kiedy tam bywał, w żadnym wypadku nie wychodził bez pytania… ale może jednak?
Podszedł szybko i otworzył drzwi jednym ruchem.
Jego wzrok padł na chłopaka, który siedział w bezruchu, skulony u wezgłowia łóżka na poduszce.
Bez słowa podbiegł do łóżka i przyciągnął do siebie bruneta. Wielki kamień spadł z jego serca.
Theo wtulił się w niego mocno, wchodząc mu aż na kolana.
– Tak się bałem. – rozpłakał się w poły płaszcza mężczyzny.
Nie chciał być twardy, nie chciał być silny. Chciał się wypłakać, pozbyć się tego wszystkiego.
Wrócił do mieszkania Anthonego jak zombie. Ruszył do kuchni i jakoś automatycznie sięgnął po nóż, przeszedł do salonu by wyciągnąć butelkę whisky po czym zaszedł do swojej sypialni. Wyciągnął spod łóżka stary plecak i wyjął z niego stare ciuchy, które Anthony kazał mu wyrzucić. Kiedy się przebrał rozejrzał  się panicznie po pokoju. Nic nie było jego, pomyślał, to wszystko kłamstwo, wszystko nic, po czym osunął się po ścianie na podłodze. Wszystko skończy się jak zwykle. Kolejną kompromitacją, rozczarowaniem i ucieczką.
Jego wzrok przykuł leżący na dywanie nóż.
Nigdy się nie ciął, nigdy w żaden sposób siebie nie krzywdził, ale wtedy… Wtedy wszystko było takie czarne. Nie wiedział już czy on to on, czy to jego ręka sięga po ostrze. Chciał żeby to wszystko się skończyło.
Ale nie chciał bólu, bał się bólu, nienawidził go. Wiedział, że gdy tylko go poczuje to odpłynie. A chciał coś czuć.
Spojrzał na leżącą obok butelkę i postawił ją przed sobą.
Jego życie ciągnęło jedno pasmo upokorzeń za drugim, kolejne rozczarowanie, kolejny ból. Miał dosyć. Naprawdę był bezsilny. Wmawiał sobie, że nie zależało mu na niczym, więc dlaczego teraz czuje się jeszcze gorzej? Tak źle, że mógłby się chyba nawet zabić. Nie umiał już myśleć inaczej. Nie w tej chwili, nie po tym co się stało.
A tak bardzo chciał żyć.
Dlaczego nie mógł być kimś innym, dlaczego nie mógł spotkać Anthonego wcześniej? Kiedy jeszcze miał wrażenie, że wystarczy mały impuls, mała iskierka nadziei by wstać i iść dalej? Nadziei, którą poczuł również dzisiaj rano? Przecież miało być już dobrze. Miał zacząć żyć.
Chowając twarz w dłoniach poczuł na nich zaschniętą krew, która przypominała mu widok zalanej krwią twarzy Prestona. Czując do siebie obrzydzenie zrzucił z siebie ubrania i pobiegł do łazienki, by zmyć to wszystko z siebie. Przebrał się w szorty i podkoszulek Anthonego, w których sypiał i wszedł do sypialni architekta. Była cieplejsza, bardziej przytulna, bardziej bezpieczna. Prysznic pomógł mu ochłonąć. Myślał tylko o tym, że obiecał sobie, że już wszystko będzie okay. O tym, że Anthonemu zależało na nim, że tyle razy obiecał mu pomoc. TEGO powinien się trzymać. Razem powinno im się udać. Jego życie nie mogło się tak skończyć. Nie po tym wszystkim co przeszedł. Na pewno zasługiwał na coś dobrego, powtarzał jak mantrę.
Kiedy po kilku minutach usłyszał głos Anthonego, zamarł wołając go bezgłośnie. Niemal błagał by w końcu do niego przyszedł. Chciał by w końcu wszystko się wyjaśniło, by go przytulił, by go nawet zganił za ten nóż, w sposób w jaki beształ go, gdy spóźniał się do domu.
Szybciej, szybciej! – łkał w myślach, nie biorąc pod uwagę, że gdyby sam wyszedł z pokoju, już prawdopodobnie utonąłby w jego gorących ramionach.
Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach, drzwi otworzyły się i Anthony przypadł do łóżka.
Theo nie wiele myśląc wgramolił mu się na kolana, wypuszczając z siebie głośne westchnienie i łzy ulgi.
– Tak cholernie się bałem, Anthony. – zakwilił jeszcze raz.
– Ciii… – szepnął mężczyzna i otoczył go mocno ramionami – Już jestem. Jestem… Spokojnie Theo. – powiedział, łamiącym się szeptem.
– Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. – zapłakał mu w ramię Theo.
Blondyn przełknął ciężko ślinę.
– Przestań, nie przepraszaj, cieszę się, że nic ci nie jest. – odpowiedział i poczuł jak szczupłe ramiona chłopaka zaciskają się jeszcze mocniej.
Oddał uścisk, delikatniej, bojąc się, że jeszcze chwila i usłyszy trzask kruchych kości Theo.
Siedzieli tak prze długą chwilę, wsłuchani w swoje ciężkie oddechy i uspokajające się serca. Ich głowy pełne były niespokojnych myśli: co byłoby gdyby…? Co byłoby gdyby Theo naprawdę coś sobie zrobił? Pewnie już nigdy nie mieliby okazji by…
– Co z nim? – zapytał w końcu chłopak.
– Nic mu nie będzie, ale myślę, że już więcej nie będzie cię niepokoił. – powiedział Anthony i odchylił się do tyłu, by spojrzeć mu w twarz.
Zapuchnięta i zapłakana. Znowu.
Zmarszczył brwi w wyrazie bólu. Tak bardzo chciał go uchronić od łez, od bólu, a znowu nie potrafił.
Wiedział już, że musi go zapisać do lekarza. Sam chyba nigdy mu nie pomoże, ale z pomocą specjalisty na pewno im się uda. Amber miała dużo racji. Chyba powinien  przestać się w końcu bawić i liczyć na cud.
– Przyjdzie tu jutro Amber. – powiedział cicho, w środku aż się buntując. Nie chciał, by chłopak odchodził. – Chce cię zabrać do siebie.
Theo otworzył usta.
– Po… po co? – nie chciał, bałby się i wstydził spojrzeć jej w oczy.
Nie po tym co dzisiaj widziała.
– Żeby ci pomóc. – wyjaśnił łagodnie, wyciągając rękę i odgarniając włosy z jego twarzy.
Theo nie wiele myśląc, pocałował go mocno w usta, przyciskając jego głowę z tyłu dłońmi.
– Nie oddawaj mnie, proszę… – zapłakał znowu jak małe dziecko. – Zrobię co zechcesz, proszę… – zawołał i pocałował go jeszcze raz.
Zaskoczony Anthony, odsunął go od siebie.
– Nie ‘oddam’ cię. Chcemy ci tylko pomóc. Może u niej będzie lepiej ci zapomnieć o tym wszystkim… – powiedział, błądząc wzrokiem od jego oczu do ust.
– Ty mi pomagasz, u ciebie jest mi najlepiej. Nie oddawaj mnie. – powtórzył zrezygnowany chłopak i  zsunął się z jego kolan. – Zrobię co zechcesz. – dodał ponownie, przybierając poważny ton głosu.
Anthony wstał, zdjął płaszcz i zsunął z nóg buty.
– Tu chodzi o ciebie. O twoje życie, ty podejmujesz decyzję, Theo. – powiedział siadając z powrotem na łóżku.
– Nie chcę być dla ciebie ciężarem…
Anthony odetchnął głęboko.
– Nigdy nim nie byłeś i nie będziesz. – powiedział i pogładził go po ramieniu.
– Mówiłeś… mówiłeś, że tu jest mój dom… przy tobie… – dodał cicho chłopak.
Anthony przełknął ciężko ślinę. Pamiętał, to były jego słowa.
– Bo jest… – potwierdził – Theo… Kocham cię…– wyznał cicho.
Theo spojrzał dużymi oczyma na pościel przed sobą.
Nadzieja znowu rozpaliła w nim wielki płomień, buchający gdzieś we wnętrzu klatki piersiowej. Zupełnie jak rano.
– Zostań ze mną, – kontynuował szeptem Anthony – a ja zrobię wszystko. Wszystko, byś poczuł się lepiej. Ze mną. Nigdy cię nie skrzywdzę. – szeptał, wyczuwając pod palcami gęsią skórkę pokrywającą ramię chłopaka. – To ja dam ci wszystko co zechcesz, bylebyś ze mną został. Jeżeli zechcesz, wyjedziemy stąd, byś mógł zapomnieć, bez mrugnięcia oka wszystko zostawię.
Serce chłopaka zaczęło bić szybko. Ton głosu blondyna, słowa, które mu szeptał schrypniętym głosem… Nigdy tak się nie czuł, nigdy nawet nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji.
Zadrżał czując jak drugą ręką Anthony odwraca jego twarz w swoim kierunku i unosi ją, by spojrzeć mu w oczy.
– Obiecuję ci, że teraz, dopóki tu jestem, nikt cię nie zrani. – wyszeptał mu w usta, hipnotyzując swoim stanowczym, twardym spojrzeniem.
Anthony odetchnął i zamarł w oczekiwaniu. Czuł jak z ust Theo przeskakują na jego usta małe iskierki, jakby przyciągały go bliżej i bliżej, tak jak ostatnio.
– Theo. – szepnął wpatrzony w błyszczące w mroku oczy bruneta, a drugą ręką nadal gładził go po ramieniu. – Tylko zostań…
Theo zadrżał  po raz kolejny.
Nagle istniały tylko te usta  szepczące wszystko to, co od zawsze chyba potrzebował usłyszeć.  Że jest potrzebny. Kochany. Ważny. Nie było już Prestona, nie było jego przeszłości, tylko ręka blondyna, powoli przesuwająca się po jego skórze. I to palące uczucie we wnętrzu. Wydawało mu się że minęły wieki od wczoraj, gdy smakował jego ust. Nawet nie wiedział już co się właściwie dzisiaj stało. Przeszłość? Nie było żadnej przeszłości, było tylko teraz i te usta, te słowa. Chciał ich więcej, więcej tych pięknych słów, więcej dotyku tych rozpalonych dłoni.
‘Niech pochyli się, niech mnie pocałuje’ – myślał gorączkowo.
Anthony przesunął dłoń na bark chłopaka i  z powrotem, po drodze niechcący zahaczając o ramiączko bokserki, w którą ubrany był chłopak i zsuwając ją lekko, podążając wzrokiem za jego wystającym obojczykiem okrytym jasną skórą. Po chwili ponownie podniósł wzrok ku oczom chłopaka, czując jak tętno zaczyna mu przyśpieszać.
– Theo. – szepnął, owiewając jego usta niesamowicie gorącym powietrzem. – Zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko…
Theo przełknął ślinę i wyciągnął drżącą dłoń w kierunku mężczyzny. Po chwili oparł ją na piersi blondyna i zacisnął na jego jasnej koszuli. Oczy nadal go piekły, ale czy to się teraz liczyło? Naprawdę chciał mu wierzyć, poznać jak to jest gdy ktoś cię kocha, pomyślał i zarumienił się lekko.
Widząc jak ciemnieją mu policzki, Anthony westchnął głośno i wpatrując się w niego jak w obrazek, przysunął się bliżej jego ust. Teraz dosłownie się o nie ocierał, doprowadzając tym samych chłopaka do wrzenia.
Theo nigdy nie czuł czegoś takiego, ale musiał coś z tym zrobić. Tylko jedno kołatało mu się w głowie. I nie obchodziło go już jak bardzo to jest obrzydliwe. Mógł być obrzydliwy i ohydny. Mógł być pedałem,  byleby mógł poczuć jeszcze raz te wargi na swoich. Pociągnął więc Anthonego, aż  rozpalone usta blondyna oparły się o jego wyschnięte z podekscytowania wargi.
Anthony jęknął i wplótł rękę we włosy chłopaka.
– Tak bardzo cię kocham… – zamruczał i pocałował go delikatnie, oblizując uprzednio wargi.
Theo objął go za szyję i już po chwili splótł z nim gorący język, który wraz z westchnieniem architekta wdarł się do jego ust.
To tylko pocałunki, tylko pocałunki, powtarzał w myślach.
Mężczyzna badał językiem poznane kilka dni temu wnętrze ust chłopaka, było idealne, smakowało idealnie, a nieśmiały sposób w jaki brunet oddawał pocałunki jeszcze bardziej go pobudzał.
Chciał być delikatny, ale ręce jakoś same powędrowały w dół ciała chłopak,  masując je drażniąco po żebrach i brzuchu. Palce same podwinęły mu lekko cienki materiał koszulki, by dotknąć aksamitnej skóry Theo.
Chłopak odetchnął głośniej śledząc wędrówkę dłoni Anthonego. Pragnął by ich ciepło zmyło z  niego cały brud, który na nim zaległ przez te wszystkie lata. Wbił się ze stłumionym jękiem w usta mężczyzny.
– Dotykaj mnie… – westchnął drżąco i natychmiast poczuł jak ręce blondyna przesuwają się po jego skórze, w stronę jego karku. W pierwszej chwili wzdrygnął się i obciągnął ręką podwijająca mu się do góry koszulkę. Zaraz pożałował tego, że nie potrafił powstrzymać tego odruchu, który nie uszedł uwadze drugiego mężczyzny. Architekt cofnął rękę i położył ją na materiale opinającym plecy chłopaka.
– Proszę, dotykaj… – jęknął błagalnie chłopak, przysuwając się bliżej mężczyzny i nie przestając go całować.
Anthony masował go po plecach, ugniatając je na przemian.
– Tak? – zapytał, zasysając się na górnej wardze chłopaka.
Theo pokiwał głową szybko  i sam zsunął ręce na ramiona mężczyzny. Poczuł jak blondyn przygryza jego język, a zaraz potem odsuwa się od jego ust, by zejść pocałunkami na jego szczupłe ramię.
– Jesteś taki piękny… – westchnął blondyn, czując pod językiem jak mięśnie pod całowaną skóra napinają się i drżą,
Całe ciało Theo drżało pod jego palcami i ustami, i pachniało tak obłędnie, że niemal tracił zmysły. Był już bardzo rozpalony i podniecony, aż poruszył niespokojnie biodrami, opiętymi w ciasne spodnie. Zbyt ciasne na jego aktualny stan.
Przesunął ustami wzdłuż obojczyka chłopaka, a ręce spuścił na jego biodra. Chciał go dotykać, chciał go znowu zobaczyć, pocałować każdy najmniejszy fragment jego skóry. Nauczyć się na pamięć jej faktury, każdego znamienia, każdego, pojedynczego włoska.
Zdecydowanie był chory, nie wyobrażał sobie życia bez chłopaka. Chciał się z nim kochać, tylko to miał w głowie – obraz jasnego ciała prężącego się w mroku jego sypialni.
– Mogę, spać dzisiaj z tobą? – zapytał nagle Theo, odsuwając się od blondyna.
Chwila minęła nim Anthony wrócił do siebie i skupił zamglone, rozbiegane spojrzenie na oczach chłopaka.
– Zawsze możesz. – jęknął cicho, wpatrzony w chłopaka.
Theo przytulił się do gorącego ciała przed sobą.
– Tylko dzięki tobie… – zaczął chłopak. – Znaczy… dziękuję ci.
Anthony wychylił się i ponownie pocałował bruneta w usta.
– Jesteś zmęczony… – bardziej stwierdził niż zapytał, wpatrując się w jego podpuchnięte oczy – Połóż się wygodnie. – dodał odsuwając się by Theo mógł wejść pod kołdrę.
Theo ułożył się wygodnie i spojrzał wyczekująco na mężczyznę.
Ten pogłaskał  go po policzku, uspokajając się powoli.
– Pójdę pod prysznic.
– Zostań, proszę… – szepnął Theo, łapiąc go za rękę nim się odwrócił.
– Zaraz wrócę, przecież.. – zaśmiał się delikatnie.
– Wiem, ale…
Anthony spojrzał we wypatrzone w niego oczy i jak zahipnotyzowany położył się obok chłopaka.
Theo ostrożnie ujął jego rękę i przysunął nieco bliżej.
Chciał w końcu zacząć żyć. Przestać myśleć o przeszłości, o bólu, o nożu, który tego wieczoru był tak blisko. Teraz wydawało mu się to snem. Jak mógł nie widzieć pomocy, którą cały czas otaczał go Anthony?  Jak mógł myśleć o śmierci, rozpamiętywać przeszłość? Przecież mógł się od niej z łatwością uwolnić. Dzięki Anthonemu.
Wypatrzone w niego oczy wlały w niego kolejna porcję nadziei.
Przysunął się jeszcze bliżej i powoli oparł głowę na klatce piersiowej Anthonego.
Mocny, zdrowy rytm kochającego go serca ukołysał go do snu.

*

Od momentu gdy się obudzili, z niecierpliwością oczekiwali przyjścia Amber.
Jakby była ich matką, czy kuratorką, a oni nie byli dorosłymi mężczyznami, którzy sami przecież decydują o sobie.
– Nie denerwuj się. – zaśmiał się Anthony do chłopaka siedzącego na kanapie, jakby sam nie był wcale zestresowany i nie chodził po mieszkaniu w tę i we w tę, obchodząc wszystkie pomieszczenia.
Usiadł w  końcu obok Theo i pogłaskał go odruchowo po włosach.
Theo westchnął na gest mężczyzny.
– Ten film wczoraj… – zaczął, czerwieniejąc na twarzy – Widziała go i…
Anthony uniósł się  z oparcia kanapy i złapał chłopaka za rękę.
– Od razu zakryła oczy. – powiedział powoli, wiedząc jak głupie są jego słowa, ale sam nie wiedział co miałby na to powiedzieć. – Spokojnie. – dodał – To nic nie zmienia. Ten film. – przyciągnął chłopaka do siebie i pocałował w skroń.
– Tak mówisz? – zapytał cicho chłopak, zerkając mu szczerze w oczy.
Musi mu wierzyć, musi mu ufać, wtedy wszystko się jakoś ułoży – powtarzał w myślach.
– Oczywiście. – potwierdził mężczyzna uśmiechając się pokrzepiająco i wpatrując się z uwielbieniem w Theo.
Pomimo okropieństw wczorajszego dnia, dzisiejszy dzień zaczął się bardzo dobrze, już od momentu gdy obudził się z wtulonym w jego ramiona brunetem.
Pochylił się i musnął ustami wargi Theo. Były tak wspaniale delikatne i miękkie.
Theo natomiast zarumienił się lekko oddając pocałunek. Zacisnął pięść leżącą na oparciu kanapy. Liczyło się tylko teraz, tylko teraz, teraz… Chce żyć, chce być szczęśliwy.
Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi.
Theo odskoczył od Anthonego i odwrócił się w stronę korytarza.
– Spokojnie. – powtórzył Anthony bardziej do siebie niż chłopaka i poszedł otworzyć drzwi.
Za nimi była oczywiście Amber.
Z surową mina przestąpiła próg mieszkania brata.
– Nie myśl, że zmieniłam zdanie. – powiedziała wyniośle, z czego łatwo wywnioskował, że jest na niego obrażona.
– Ależ oczywiście, że tak nie myślę. – odpowiedział zamykając drzwi i  wyciągając ręce, by pomóc jej zdjąć elegancki płaszczyk.
Blondynka jednak uniosła wyżej podbródek i wmaszerowała ubrana do salonu.
– Theo!- zawołała i złapała chłopaka w ramiona.
Theo sztywno oddał uścisk. Nie był przyzwyczajony do takich czułości i czuł się nimi zażenowany. I jeszcze ten film z wczoraj. Jak miał jej spojrzeć w oczy? Widziała to… Zerknął kątem oka na Anthonego, który stał w wejściu salonu.
– Witaj Amber. – powiedział nie spuszczając wzroku z oczu blondyna.
– Jak się czujesz? – zapytała kobieta, odsuwając go na długość ramion.
– W porządku. – odparł chłopak nie potrafiąc  spojrzeć kobiecie w oczy.
Amber zrobiła zatroskaną minę.
– Chciałam z tobą poważnie porozmawiać. – powiedziała i usiadła na kanapie. – Siadaj. – poleciła chłopakowi.
– Może chcesz herbatę? – rzucił Anthony, starając się opanować drżenie rąk.
Mimo wszystko. A co jeżeli zmienił zdanie? Jeżeli lepiej będzie mu z Dorothy?
– Nie, dziękuję. – odparła wyniosłym tonem i skupiła wzrok na bladej twarzy chłopaka. Wierzyła, że postępuje słusznie, chciała pomóc chłopakowi, był dla niej jak rodzina.
– Pewnie Anthony  już ci mówił, – zaczęła – ale chciałabym, żebyś zamieszkał u nas, hm?
Theo odetchnął i zerknął krótko na kobietę.
– Naprawdę. Przyszykowałam pokój dla ciebie. Pomożemy ci, razem z Georgiem rozwiążemy twoje problemy. – powiedziała zgniatając w dłoniach rękawiczki.
Mimo wszystko, nieco się krępowała. Ten obrzydliwy film ciągle stawał jej przed oczyma. Nie miała pojęcia, że Theo mógł być wplątany w  coś takiego… coś tak brudnego i obscenicznego. I naprawdę starała się zachowywać normalnie.
Theo zmarszczył brwi i zerknął na Anthonego.
– Przecież Anthony ciągle mi pomaga. – powiedział cicho.
Amber przysunęła się do chłopaka.
– Tak, ale… Może mógłbyś zamieszkać trochę u nas, zobaczyłbyś  jak to jest. – zaśmiała się ciepło – Poszłabym z tobą do psychologa, mógłbyś porozmawiać o tym wszystkim…
Theo zmarszczył brwi.
– Nie muszę iść do żadnego psychologa, wszystko jest w porządku. – powiedział.
Anthony z bijącym sercem słuchał rozmowy. Nie chciał się wtrącać przynajmniej na  razie.
Potarł dłonią szorstki policzek i wbił spojrzenie w Theo. Chłopak był taki piękny. To jak wczoraj  przytulił go wchodząc mu na kolana, to musi coś znaczyć. Jak prosił, by go dotykać. Anthony zastanawiał się, czy Theo zdawał sobie w ogóle sprawę jak bardzo był podniecający w tamtym momencie. Jak bardzo mu ulżyło, że znalazł go w  swojej sypialni, w łóżku… nie w wannie pełnej gorącej, zmieszanej z krwią wody.  Przymknął aż oczy i odetchnął, by usunąć sprzed oczu to wyobrażenie.
– Dorothy bardzo się ucieszyła i nie może się doczekać aż wrócimy do domu.  – usłyszał i zerknął uważnie na bruneta.
Ciśnienie mu podskoczyło, gdy dojrzał na jego twarzy wahanie.
Podszedł szybko do kanapy i ujął kobietę pod ramię.
– Pozwól na chwilę. – powiedział i pociągnął ją do kuchni. – Co ty robisz? – wysyczał jej w twarz – Skończyły ci się argumenty? Po co wciągasz w to Dorothy?
– Tylko mówię. – odparła butnie blondynka, a jej mina sugerowała wyraźnie, że wszystko co mówiła było dokładnie zaplanowane. Zresztą zawsze taka była: zorganizowana i czasami perfidna. – Boisz się, że przegrasz?
Anthony spojrzał na nią zaskoczony i widocznie zdenerwowany.
– To według ciebie jest gra? – zapytał zdenerwowany.
Zupełnie nie poznawał siostry. Wcześniej zdarzało im się kłócić, ale o głupstwa i zazwyczaj szybko się godzili.
– Zależy mi tylko na dobru Theo! – odparła.
– Mi również i dlatego może posłuchaj co on ma do powodzenia, zamiast  używać tych swoich dziwnych, psychologicznych zagrywek! Dobrze wiesz, jak mu zależy na małej…
Amber uśmiechnęła się wymuszenie.
– Wiem, i to jest kolejny powód, by zamieszkał u nas. Dorothy.
– Przecież ja nie bronię mu kontaktu, ani z nią, ani z wami. – jęknął Anthony.
Nie miał pojęcia od kiedy on i Amber stali się dla  siebie wrogami.
– Właśnie: ty. – zakpiła kobieta – Jesteś pewien, że tobie nadal chodzi o Theo, a nie o siebie?  – rzuciła i korzystając z efektu jaki udało się jej osiągnąć wyszła z kuchni zostawiając Anthonego sam na sam z ogarniającymi go wątpliwościami.
A co jeżeli taka była prawda? Jeżeli w całym tym zakochaniu nie dostrzegał, że wcale nie pomaga chłopakowi? Jeżeli dbał o siebie, o to, że pragnął chłopaka w ten chory sposób i tylko dlatego tak bardzo zależało mu na tym, by brunet został? Nie dlatego, by mu pomóc, a dlatego, by pomóc sobie?

Theo drżąc przysłuchiwał się dobiegającej do z kuchni rozmowie.
Nie mógł uciec od zalewających go wspomnień i głupich porównań. Ale nie był już przecież trzynastoletnim dzieciakiem, prawda? Nie musiał siedzieć zamknięty w pokoju i udawać, że nie słyszy skrzętnie ukrywanych przez rodziców kłótni. Żadne z nich zresztą specjalnie się nie hamowało, ze ściszaniem głosu i wyciąganiem coraz to nowych i bardziej przygniatających brudów.
Tylko dlaczego tak się czuł? Jak ten mały dzieciak?
Czasami miał wrażenie, że po drodze umknęło mu coś ważnego, a on nie potrafi wyzbyć się tych dziecięcych zachowań. Życie na ulicy, śmierć ojczyma, powinny sprawić, że dojrzał, że właśnie stracił dzieciństwo, że nie umiał być beztroskim, zagubionym chłopcem.
Miał ochotę wbiec do kuchni i krzyknąć ze łzami w oczach, by przestali się w końcu kłócić. Czy nie ostrzegał Anthonego, że bycie  z nim może mu tylko zaszkodzić? Tak właśnie czuł, gdy przysłuchiwał się kłótni rodzeństwa.
Z trudem zwalczył napływające mu do głowy pomysły o kolejnej ucieczce. Przecież nie chciał uciekać. Już nie.
Po chwili do salonu wróciła Amber.
Piękna i dumna, jak zwykle, roztaczała wokół siebie aurę, która zmusiła go do natychmiastowego podniesienia się i wyprostowania jak struna.
– Spakuj się, dobrze? – poleciła mu swoim ciepłym głosem.
Theo spojrzał za nią, czy przypadkiem nie nadchodzi Anthony.
Dostrzegając wyczekujące spojrzenie kobiety, nabrał głęboko powietrza i wydusił z siebie.
– Ja nie chcę nigdzie iść, Amber. – zacisnął mocno pięści.
Kobieta zamrugała i po chwili z uśmiechem podeszła do chłopaka. W kozakach na wysokim obcasie niemal dorównywała mu wzrostem. Pogłaskała go po ramionach.
– Myślę, że naprawdę…
– Amber. – przerwał jej Theo i ujął ją za nadgarstki – Ja naprawdę nie jestem już małym dzieckiem. – powiedział poważnym tonem i spojrzał jej głęboko w oczy – Naprawdę. To co wczoraj się wydarzyło, to tylko nękający mnie duch z przeszłości.
Kobieta wpatrywała się w zaskoczeniu w bruneta.
Nie był dzieckiem, ale… Jakoś tak chyba przywykła do traktowania go jak małego chłopca. Może to przez to, że wiecznie zajęty był zabawą z małą?
–  Nic mi nie jest, nie potrzebuję psychologów, psychiatrów, lekarstw. – kontynuował ściszonym głosem – Ja potrzebuję Anthonego… – wyszeptał ledwo słyszalnie, a jego policzki pokrył rumieniec, gdy w pełni dotarło do niego co przed chwilą powiedział. – Mam dwadzieścia jeden lat, umiem zdecydować samemu czego chcę. – dodał.
Amber nieprzekonana przyjrzała się chłopakowi. Nie wiedziała, czy to brat tak zmanipulował chłopaka, ale prawdą było, że nigdy nie wiedziała go tak poważnym i stanowczym.
– Zastanów się jeszcze nad tym. – powiedziała w końcu – W każdej chwili, możesz zadzwonić i przyjadę po ciebie. – ruszyła do drzwi. Theo szedł za nią.
– To do zobaczenia. – rzuciła mu z lekkim uśmiechem, chociaż tak naprawdę była bardzo zawiedziona.
Theo zamknął za nią drzwi i odetchnął. Po chwili podszedł do wejścia do kuchni i oparł się o framugę.
Anthony stał, opierając się tyłem o szafkę przy oknie i myślał nad czymś intensywnie. Na pewno nad tym co mówiła mu Amber.
Theo przygryzł wargę i podszedł do niego.
– Hej… – zaczął – Poszła już.
Anthony pokiwał głową i uśmiechnął się blado do chłopaka.
– Powiedziałem jej, że chcę zostać z tobą. – powiedział Theo stojąc sztywno przed mężczyzną.
W środku, aż krzyczał, że bez znaczenia, czy chce z nim być dla siebie, czy nie, – jak sugerowała Amber – on z nim zostanie, bo widocznie obaj siebie potrzebowali nawzajem.
Anthony stał nadal nieruchomo.
– Myślisz, że jestem zaborczy Theo? Że jestem egoistycznym dupkiem, który chce cię wykorzystać? – zapytał nagle.
Nigdy nie myślał o tym w ten sposób, ale może…
Potrzebował zapewnienia, że postępuje dobrze, a jak na razie, zarówno Amber jak i niedawne wydarzenia nie przynosiły dobrych rezultatów. A nawet on potrzebował czasami jakiegoś zastrzyku motywacji.
Teraz czuł się z tym  źle, bo przecież on miał być tym silnym i nie wolno mu było się załamywać, a po raz kolejny w ostatnim czasie zaczynał wątpić.
Theo nieświadom myśli architekta przełknął ślinę i zbliżył się do mężczyzny.
– Przytul mnie. – rzucił na wydechu i wpasował się między ramiona blondyna.
Anthony przytulił go z całą czułością na jaką było go stać.
– Dzięki… dzięki tobie chciałbym jeszcze raz spróbować żyć. – powiedział cicho Theo – Więc możesz zrobić… ze mną co zechcesz… – wyszeptał, zaciskając pięści na koszuli mężczyzny.
Wtulił się w niego mocno, by ukryć rumieniec palący mu policzki.
– Więc proszę, pomóż mi… naucz mnie. – szepnął nieśmiało i przymknął oczy wsłuchany w szybkie bicie serca blondyna.
Anthony drgnął w wciągnął słodki zapach włosów chłopaka.
– Nauczę cię wszystkiego, czego zechcesz. – westchnął, wplątując dłoń we włosy Theo i odchylając jego głowę do tyłu.
Zgarbił się nieco i przywarł na nowo spragnionymi wargami do ust bruneta.
Theo zadrżał i zacisnął mocniej pięści, przyciskając się mocniej do ciała Anthonego. Oddał powoli pocałunek.
Lubił to robić z Anthonym. Lubił jak mężczyzna bawi się jego ustami, jak drażni się z nim językiem.  Jak powoli rozsmakowuje się w jego ustach, jakby miały najlepszy smak jaki czuł w życiu. Gdy poczuł jak usta Anthonego zjeżdżają po policzku na jego szyję, aż zadrżał. Blondyn odchylił bardziej głowę Theo i polizał go przeciągle przy uchu, na co chłopak mimowolnie jęknął. Zaczerwienił się nieco. Nie myślał nigdy, że ktoś mógłby go do tego doprowadzić…
Uchylił drżące powieki.
Kiedy napotkał jego rozpalone spojrzenie zadrżał ponownie. To dziwne jak jego ciało często drgało po wpływem dłoni  i ust mężczyzny. Ale to były przyjemne dreszcze. Takie, które wspinają się po kręgosłupie i kłują skórę tysiącami drobnych igiełek, które zmuszają usta do przeciągłych jęków i westchnień.
Po chwili dopiero zorientował się, że gorące dłonie mężczyzny wsunęły się pod jego koszulkę i przesuwając powoli po brzuchu, zmierzają w kierunku jego klatki piersiowej.
Przymknął oczy ponownie i wcisnął bardziej w ciało mężczyzny. Gdy wyczuł na udzie twardy wzwód Anthonego kolana aż się pod nim ugięły, a serce zabiło szybciej. Kolejne dawno zapominane uczucie zalało jego umysł, a on sam odsunął się od mężczyzny zdyszany.
Czyżby sam był podniecony?
Zupełnie zapomniał jakie to uczucie i naprawdę nie sądził by jeszcze kiedykolwiek w życiu mógł mieć wzwód, który teraz wraz z rozmyślaniem o tym zdawał się rosnąć mu w spodniach. Spłonił się cały i jęknął cichutko.
– Przepraszam… – usłyszał chrapliwy głos Anthonego, więc zwrócił ku niemu rozbudzone spojrzenie.
Oblizał powoli spierzchnięte wargi i pochylił się samym tułowiem w kierunku blondyna.
– To nic… – szepnął i pocałował go lekko. – Pójdziemy na spacer? – zapytał cicho.
Anthony pokiwał twierdząco głową, starając się ochłonąć, lecz wygląd widocznie rozpalonego bruneta, wcale mu w tym nie pomagał.

18 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 1 Ch.12

  1. Witam,
    dobrze, że Theo był w domu, to jego zachowanie bardzo mi się podobało, tak Amber wydaje się, że jest lepsza, Theo dosadnie powiedział gdzie chce być…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Ok, trochę mnie tu nie było. Ale czytam. Fragmentami co prawda, albo jak nie mogę zasnąć. Więc wszystko na komórce. To nie sprzyja komentowaniu.
    I hahaha, w sumie nie wiem co powiedzieć. Akcja szybko się dzieje. To dobrze bo cały czas coś jest, czytelnik się nie nudzi. W kilku momentach się tylko zastanawiałam czy przemyślałaś dobrze sprawę, chociażby z tymi świętami. Ale tu za dużo by główkować, zresztą oni mogą inaczej je spędzać ;)
    W ogóle miła atmosfera w domu, szkoda, że nie pokazałaś więcej osób. Bo tylko zostały wspomniane. Dom przez to miał tylko wymiar drących się dzieciaków, zamyślonego Anthonego i… nocnej rozmowy. W ogóle, ta była sympatyczna. Czekałam tylko na ten moment kiedy Anthony się pojawi XD
    Dobrze też dla chłopaka, że nic durnego nie zrobił i że robi drugie podejście. Dobrze dla niego, a Anthonemu życzę cierpliwości.
    Amber, zachowuje się egoistycznie. Jakby myślała, że jest leeeepsza i lepiej umie pomóc. No ale…
    Ok, szczerze nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. Na razie spoko się czyta. Uważaj tylko na powtórzenia. W trzech zdaniach pod rząd miałaś chłopak, chłopaka albo jeszcze jakaś inną odmianę tego słowa. Spokojnie, można tego uniknąć. Tam samo jak nadmiaru blondynów, brunetów i takich tam.
    Niemniej, twoje pisania, twa wola ;)
    Weny życzę. Na razie utknęłam w połowie kolejnego rozdziału XD

    1. Hah, czekałam tylko aż ktoś to zauważy. Tak, mam świadomość, że święta w Ameryce spędza się inaczej, bez Wigilii i takie tam, ale… ‚moje pisanie, moja wola’? Długo się zastanawiałam i stanęło na tym na czym stanęło. Zapewniam, że co jak co ale akcję mam przemyślaną. xD Z powtórzeniami walczę, ale gdy sprawdzam rozdziały po lub przed pracą nie zawsze wszytko mi się wyłapie.
      No, ja z barku czasy cierpię na niedobór ATCL i nie mam kiedy się zebrać by przeczytać dwa ostatnie rozdziały. :C
      Dzięki!

      1. Wiesz… Opcją że wszystko jest twoją wolą jest zupełnie twój świat. Albo stworzony na podstawie czegoś. Bo inaczej co bardziej czepliwi będą ci wypominać podobne niedociągnięcia. Bo zasada jest raczej taka żeby w miarę możliwości trzymać się realiów jak się chce pisać w realnym świecie. Nie wszystko się wyłapie ale aby chociaż się starać. Chociażby ATCL, niby świat mocno modyfikowany a i tak sprawdzamy i staramy sie trzymać takich faktów jak od kiedy sa jakieś rzeczy. Czy już je wymyślono. Bo wiesz, twoje pisanie twoja wola ale możesz usłyszeć, że jak nie wiesz jak to jest w usa, to czemu nie piszesz akcji w polsce?

        1. Nie wiem dlaczego to urosło do rangi takiego problemu, ale okej.
          Naprawdę tak bardzo przeszkadza to, że rodzina Anthonego spotyka się na kolacji świątecznej, dzień przed rozpoczęciem świąt w USA? Które też swoją drogą wszyscy tam obchodzą (albo i nie) bardzo różnorodnie, ze względu na ilość zmieszanych tam kultur i które trwają bardzo krótko. I że mają takie zwyczaje w domu, jak chociażby późniejsze przejście przez miejscowość, zebranie wszystkich i pójście do świątyni na pasterkę? Co też zdarza się amerykańskim katolikom, 24 grudnia mniej więcej około dziesiątej wieczorem. Swoją drogą w Boże Narodzenie organizują kolację dla całej miejscowości. Zresztą pisałam to w oparciu o zwyczaje mojej rodziny będącej w Stanach, która ma naprawdę różne tradycje związane ze Świętami – z jednaj strony śmieją się do pierwszej gwiazdki,a z drugiej wpieprzają indyka. xD
          Chyba wbijam na poziom złośliwości, bo podobnie jak Ty raczej nie czuję się fajnie…. ech, nieważne.
          Ale staram się zachowywać zimną krew. C:
          W każdym razie, uwierz, że sprawdzam jeżeli nie jestem czegoś pewna. I nikogo nie zmuszam do czytania, ani komentowania.
          Nie wiem, czy tylko ja wychodzę z założenia, że jeżeli coś mi się nie podoba, to nie komentuję?
          Niemniej dzięki za taką wrażliwość przy czytaniu. Przynajmniej wiem, że uważnie czytasz. C:

          1. Czyli mamy cię tylko chwali? Bo piszesz jakbym nie mogła wyrazić swojego zdania. I faktycznie, mogę nie komentować.
            I tak, wiem, że są różne tradycje, różnie ludzie obchodzą święta. Ale z założenia (bo nigdzie w tekście nie ma, że jest inaczej) przedstawiasz standardową amerykańską rodzinę. Bez polskich, portugalskich, francuskich czy jeszcze innych korzeni.
            Ja z dobroci serca tylko mówię abyś uważała jak piszesz. Sama piszę. Lubie pisać akcje w USA a nie lubię jak ktoś mi mówi, że jak się nie znasz to pisz w Polsce.
            Trochę luzu bo tekst, że jak się nie podoba to nie komentuj nie działa dobrze na czytelnika. Ludzie są różni. Ja chciałam pomóc, doradzić, przypomnieć na co zwracać uwagę. A czym więcej będziesz pisać i mniej uważać tym znajdą się tacy co nie będą chcieli doradzić, a zjechać. Bo w końcu jest wolność słowa.

            1. Spokojnie. Ja nigdzie nie napisałam, że trzeba mnie tylko chwalić, i wcale tego nie oczekuję. Nie rozumiem dlaczego od razu tak się unosisz. Czy kiedykolwiek napisałam coś niemiłego w odpowiedzi na Twoje rady? Raczej nie. Staram się zawsze odpisywać uprzejmie na wszelkie komentarze i uwagi o błędach które popełniam, bo mam świadomość ze na pewno trochę ich jest. Nie potrzebuję z Tobą kłótni i wcale do niej nie dążę. Po prostu napisałam, co myślę i dlaczego w opowiadaniu poszłam w tę a nie inną stronę.
              Sama pisałaś, że nie lubisz krytyki i odbierasz ja jako atak na swoją osobę i jeżeli mój wcześniejszy komentarz tak odebrałaś, to sory, wcale nie miałam zamiaru po Tobie jechać czy Ciebie atakować. Myślę, jednak, ze to chyba oczywiste. że staram się bronic swojego opowiadania i zareagować jakoś na komentarze, a nie bezosobowo przyjmować wszytko co ludzie piszą. Twoje komentarze jak i innych osób są zawsze mile widziane i rady również. Wcześniej już chyba pisałam, że je cenię bo macie dużo więcej doświadczenia w pisaniu i blogowaniu.
              Moje stwierdzenie by nie komentować, jezeli sie nie podoba nie odnosiło sie do Ciebie, tylko Twojego stwierdzenia, ze sż ludzie ktorzy będą sie czepiać, ze jak się nie znam to po co piszę. Sama bym tak nie robiła, bo zupelnie nie rozumiem po co komentować coś co tak bardzo nas razi w oczy. A oczekiwanie od innych czegos, co samemu sie im daje nie jest chyba tak bardzo złe, mm?
              Tak czy inaczej, naprawdę nie mam zamiaru się kłócić, ani nie chciałam Cię w żaden sposób urazić.

              1. Może dlatego Kat pisze komentarze częściej niż ja….
                Nieważne. Pewnie obie się nie zrozumiałyśmy.
                I hahaha, taa… daleko mi jeszcze od unoszenia się. To ja jestem tą ciemną stroną ShiKattales XDDD
                No ale spoko. I wiesz, nikt nie lubi krytyki, ale witamy w internecie ;/
                Niemniej, jakby to powiedziało jedno z moich alter-ego „peace and love”

                1. Moje, już od dawna krzyczy: ‚pax! pax! pax!’ xD nie lubię się kłócić, a jak już to sie stanie, to niestety, za szybko zapominam, tak na marginesie. Ale na szczęscie z większością ludzi da się wytłumczyć drobne nieporozumeinia. xD
                  Nie no, myślę, że jakoś przełknę krytykę. Naiwna czasami jeszcze jestem. xD

                  A wspominałaś o tym. Niestety ktoś musi. Ja za to, skoro piszę sama jestem ciemną i jasną stroną w jednym, co niesamowicie ‚ryje banię’. xD

  3. Dobra, teraz normalny komentarz xD
    Piękny rozdział, a do tego bardzo entuzjastyczny. Szczególnie w porównaniu do wcześniejszych. Daje tą nadzieję, ze będzie lepiej.
    Amber zaskoczyła. Słodka mamusia i siostra potrafi być żmiją. Ciężko mi opisać co o niej myślę… Bo chce dobrze, chce dobra dla Theo. Ale czy może nie jest trochę hipokrytką? Bo mam nieodparte wrażenie, że ona też robi to w dużej mierze dla siebie. Żeby wygrać z bratem i postawić na swoim i może mieć czyste sumienie. Można powiedzieć, że jakaś mała cząstka niej nawet brzydzi się Theo. Albo ja tam t odebrałam. Kocha go, ale źle się zabiera za pomoc. To takie: „Wyślemy Cię do psychologa, dostaniesz prochy i będziesz szczęśliwy. Pokażemy Ci też jak wygląda prawdziwa, kochająca się rodzina”. Tak, ale czy ona zastanawiała się czy on tego chce? Według niej potrzebuje, ale czy chce?
    W zasadzie, to pisząc Amber może myślałaś o czymś innym i całkiem odbiegam od prawdy, ale lubię takie spekulacje xD Fajnie tak rozkminiać.
    Ah, napięcie seksualne rośnie. Temperatura się podwyższa, a porównaniu do tej za oknem. To dobrze, rozgrzeje mnie xD
    Theo czeka pewnie duża przemiana jeśli chodzi o te sfery życia. Wcześniej się tym brzydził. Zresztą, nie dziwne, po takich przeżyciach. A i domyślam się, że może być w tym jeszcze głębszy podtekst, coś z jego dalszą przeszłością, którą za jakiś czas przed nami odkryjesz.
    No i od teraz mają spać razem xD I chcę opis poranku! Całus na powitanie czy śniadanko do łóżka. Oj tak…
    No i mam nadzieje, że Amber okaże się ok na końcu jednak. Chociaż w zasadzie, wisi mi ona xD Chodzi mi o Dorothy, bo Theo jest z nią zżyty. A i głupio by było, jakby przez Theo kontakt rodzeństwa się popsuł.
    Ile rozdziałów będzie mieć pierwsza tura opowiadania?
    Pozdrawiam ;)

    1. Jeeeee~~! W końcu!
      Wiesz ja się cieszę, że tak o niej myślisz. Jak najbardziej. Bo tak samo jak Amber tak i Anthony wcale nie są tacy idealni. Poszła fama, że rodzinka jest taka super bo tolerancyjna i kochana, ale nikt nie jest idealny. Super. Ucieszyłam się tak samo jak ostatnio, gdy jedna dziewczyna po przeczytaniu pierwszego rozdziału zauważyła, ze Anthony to taki flirciarz, ze trzeba go ukarać. xDD
      Przeszłość chłopaka będzie w drugiej części. A pierwsza ma dziewiętnaście rozdziałów. Mówiłam,z e długie nie będzie. C:
      Myślę, że Theo nie wybaczyłby sobie, gdyby skłócił na poważnie rodzeństwo… co mu się jak na razie udaje…
      Okej. Lecę do Nieba w piekle. C:

  4. To było takie kochane… Anthony powiedział mu, że go kocha :) Teraz czekam na wyznanie Theo. Amber się chyba trochę zgasiła, jak jej się Theo postawił… znaczy, że powiedział, że zostaje z Anthonym. Theo coraz bardziej otwiera się na architekta. Nie mogę się doczekać, jak dojdzie między nimi do czegoś więcej. Czekam na next.

    1. Obawiam się, że na wyznanie Theo trzeba będzie troszkę poczeka. Mmmm… Ale myślę, że czyny mu łatwiej przychodzą niż słowa. xD

  5. Ok, ogarnęłam trochę, więc zapraszam tutaj. Musiałam całe konto stworzyć, bo tam ciągle coś się psuło. Przeczytam ten rozdział gdy tylko uporam się z ustawieniami i wyglądem u mnie.

Dodaj komentarz