Till We Are Vol. 2 Ch.01

Wiosna nadeszła szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Naprawdę rzadkością było, by już na początku kwietnia  w Denver, zniknął z ulic śnieg. Z każdym dniem robiło się coraz cieplej, a meteorolodzy już teraz zapowiadali kolejne, upalne lato, które miało dać się we znaki ludności miasta.
Ethan, oślepiany słońcem wpadającym zza okna, wpatrywał się w sylwetkę matki stojącej przed nim. Słońce za nią biło tak mocno, że musiał aż odwrócić oczy, które zaczynały mu łzawić. Nie był jednak pewien, czy te łzy były spowodowane do końca słońcem, czy też tym, co przed chwilą usłyszał.
– Tato… to chyba żart… – szepnął zdrętwiały i skierował spojrzenie ku ojcu.
– Doszliśmy z matką do wniosku, że tak będzie lepiej. – odparł opanowanym tonem Leonard.
– Syneczku, to dla twojego dobra… – dodała matka, siadając przy nim i ujmując go za dłonie.
Ethan czuł walące w nim serce i nagły atak duszności.
– Więc Keith miał wtedy rację… – szepnął zdezorientowany.
Catherine zacisnęła mocniej palce na rękach chłopaka.
– Nie powiesz mi, że nadal utrzymujesz kontakt z tym mężczyzną!? – rzuciła oburzony tonem.
– Nie, skąd… – wydusił z siebie Ethan. – Nie utrzymuję. – skłamał.
Przecież nie mógł im powiedzieć prawdy. Że od trzech miesięcy spotykają się regularnie i pieprzą się tak, jakby mieli okazję robić to po raz ostatni w życiu.
Szatyn obciągnął bardziej rękawy koszuli, by ukryć siniaki wokół nadgarstków, których nabawił się dwa dni temu, gdy Keith przywiązał go do łóżka.
Nigdy wcześniej z nikim tego nie robił i choć wydawało mu się, że jest doświadczony z facetami, Keith zawsze potrafił odkryć przed nim jakieś nowe tajniki seksu. Zaskakiwał go ilością zabawek, które posiadał i pomysłów na to gdzie i jak go przerżnąć. I Ethanowi to się podobało. Bardzo.
Kiedy kochali się tak brutalnie, nawet nie miał głowy, by pomyśleć chwilę o Anthonym. Nie miał szansy rozkojarzyć się na najmniejszą chwilkę, by zacząć porównywać obu mężczyzn. Zresztą Keith, taki agresywny w łóżku, w żaden sposób nie mógł mu się skojarzyć z architektem, który niezmiennie przywodził mu na myśl takie doznania jak czułość i delikatność, nie perwersja i wyuzdany ból, posiadające jedno imię: Keith.
Ich kontakty ograniczały się tylko do seksu i krótkich rozmów po, gdy rzeźbiarz zajmował się jego siniakami czy kolejnymi otarciami. Żaden z nich nigdy nie wyszedł z inicjatywą, by spotkać się w innym celu. Dobrze znali swoje role i nawet jeżeli, któryś z nich myślał o czymś więcej, nigdy nie dał tego po sobie poznać. Nie śmiał zerwać niemej umowy, którą zawiązali kilka miesięcy temu.
Ethan otrząsnął się z rozmyślań. To naprawdę nie był odpowiedni moment, by rozmyślać o Keithcie.
– Całe szczęście, to nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie. – westchnęła z niesmakiem matka.
Ethan nic już nie powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę, że to absurdalne, by matka dobierała mu znajomych.
– Ale… dlaczego mam iść na terapię…? Przecież… – zaczął, nie wiedząc w sumie  co miałby powiedzieć.
Nie miał odwagi zrobić awantury. Krzyknąć, że nie pójdzie na żadną pieprzoną terapię reparatywną, że to oni mają coś nie tak ze sobą, że on jest szczęśliwy taki, jaki jest.
Ale chyba problem tkwił w tym, że nie był.
– Kochanie, ta choroba… przesłania ci wartości, którymi powinien kierować się tak młody człowiek. – zaczęła matka łagodnym tonem – To jakaś bzdurna moda, próba manipulacji młodymi, zdolnymi ludźmi jak ty.
– Ale…
– Jesteś takim rozsądnym chłopcem i jesteśmy z ciebie z ojcem bardzo dumni i bardzo cię kochamy. – dodała, a Ethan spojrzał na nią w napięciu.
Zawsze był łakomy tych słów. Że go kochają, że są dumni. Rodzice, którzy nigdy nie mieli dla niego czasu, zawsze znajdowali go, gdy był w  czymś najlepszy. Byli przy nim, by go pochwalić i by chwalić się nim przed znajomymi. Zabierali go ze sobą, gdy dorósł i osiągnął coś, czym mogliby się poszczycić przed innymi.
Kiedy zaczął studia,  zaczął żyć swoim życiem, ale zawsze pragnął tych pustych słów i zapewnień, że zrobił coś dobrego. Dlatego rozpoczął naukę na tym konkretnym kierunku, postarał się o stypendium.
Naprawdę myślał, że nie potrzebuje ich zainteresowania i poparcia?
Dzisiaj przekonał się, że tak nie jest.
Matka była tak blisko niego jak nigdy. Siedziała obok niemal otaczając go ramionami. Nawet gdy był mały ,zbyt często go nie przytulała.
– Po prostu gdzieś się zagubiłeś. – powiedziała Catherine.
– Znaleźliśmy najlepszego lekarza. – powiedział ojciec, siadając z drugiej strony chłopaka – Nie musisz się bać, nie zrobi niczego, czego nie będziesz chciał. – zapewnił go, kładąc mu rękę na ramieniu – Ale jeżeli chcesz wyzdrowieć, to nie będzie  z tym problemu.  W końcu jesteś moim synem i na pewno sobie poradzisz. – dodał, poklepując go lekko.
Ethan spojrzał na nich z nadzieją w oczach. W tej chwili miał wrażenie, że są normalną rodziną, bez wielkiej rezydencji, bez imperium finansowego i lokaja, czekającego za drzwiami na rozkazy.
Przełknął ciężko ślinę.
– Na pewno nie zrobią mi nic złego? – zapytał naiwnie, jak małe dziecko.
– Na pewno. – potwierdziła Catherine – To wszystko co wypisują ludzie w internecie to kłamstwo. Nie sugeruj się tym. To tak, jak sesja u psychologa. – zapewniła go, głaszcząc lekko po plecach. – Nie pozwolilibyśmy cię skrzywdzić. Jesteś naszym jedynym synkiem. – dodała i pochyliła się całując go w skroń.
Ethanowi serce zabiło mocniej.
Chciał im wierzyć.
Zapewnili go przecież, że nie stanie się mu nic złego. Nic, czego by nie chciał.
– A jak się nie uda..? – zapytał cicho.
– Najpierw spróbuj.  – powiedział ciepło Leonard – Tylko spróbuj.
Chłopak odetchnął. Mógł spróbować, co mu szkodziło pochodzić na sesje do psychologa i pogadać? Nic. Zrobi to dla nich, bo są jego rodzicami. Nie chciał ich zawieść jeszcze bardziej, niż zawodzi będąc gejem.
Nie był głupi i naiwny. Nie oczekiwał, że wyleczy się z homoseksualizmu, ale mógł pochodzić na terapię. Nic się przecież nie stanie.
– Co to za lekarz? – zapytał po chwili.
Catherine uśmiechnęła się do męża nad głową chłopaka.
– Będziesz musiał pojechać do kliniki w Colorado Springs. Tylko tam przyjmuje. – wytłumaczyła – Przerwą na uczelni się nie martw. Na pewno wszystko nadgonisz z twoim talentem, a jeżeli terapia się przedłuży weźmiesz najwyżej urlop. Dobrze, kochanie?
Ethan pokiwał twierdząco głową.
– Kiedy miałbym jechać? – zapytał.
– Pojutrze. – odparł ojciec, patrząc na niego ciepłym wzrokiem i poklepując po ramieniu – No, i to mi się podoba. Jesteś prawdziwym dziedzicem Linwoodów.
Ethan uśmiechnął się blado.
Był naiwny? Być może, ale tak bardzo potrzebował ich pustych zapewnień o swojej wartości. To dla nich chciał być najlepszy.
– To nie twoja wina. – zapewniła go matka, ocierając mu dłońmi policzki. – Wszytko będzie dobrze. – powiedziała, przyciągając go do swojej piersi i przytulając.
Ethan zesztywniał, ale już po chwili oddał się uściskowi i przymknął ponownie oczy.
To tylko kilka godzin pieprzenia faceta w białym kitlu, pomyślał. Nic mu od tego raczej nie ubędzie.
Wsłuchiwał się z bijącym sercem w to, co mówili. A mówili dużo, jacy są z niego dumni, jak bardzo zadowoleni. I nawet jeżeli czuł w sercu żal, że chcą go zmienić na siłę, że go nie akceptują, on nie potrafił im powiedzieć ‘nie’. Potrzebował ich i nawet jeżeli mieliby go faktycznie ‘leczyć’ prądem, był gotów się na to  zgodzić.
Bo może oni mieli rację?
Tutaj, nie trzymało go nic. A życie, którym żył też nie było do końca jego, mógł zostawić studia, skoro tak mu kazali, nie chciał nigdy studiować finansów. Przyjaciół też nie miał takich prawdziwych, którzy mogliby za nim tęsknić. Wszyscy żyli z nim dobrze, tylko ze względu na jego nazwisko. Chłopaka też by nie zostawił, bo Anthony nie jest jego.
Nagle poczuł, że nic go już tu nie trzyma, a on nawet nie ma sił by protestować i się buntować. Zrobi co zechcą, bo miał jakąś małą nadzieję, że chcą dla niego dobrze, bo są jego rodzicami. Wiedzą lepiej czego potrzebuje ich syn.
Nie miał na nic siły ostatnio, może tylko podczas spotkań z Keithem ożywał na chwilę, kiedy rzeźbiarz rżnął go tak mocno jak wcześniej nikt. Ale czy to dawało mu szczęście?
Nie, Ethan stanowczo nie był szczęśliwy.
Żył jak swój własny cień i doskonale zdawał sobie  z tego sprawę. Oczywiście na uczelni, gdzie musiał, nadal był roześmiany i zadowolony, błyszczał w  towarzystwie tak, jak zawsze. Przy Keithcie nadal był arogancki i bezczelny, prowokował go, by dostać więcej razów, które   budziły go z letargu.
Czasami wmawiał sobie, że to wszystko, przez ten zawód miłosny, ale czy rzeczywiście? Może to była tylko ta kropelka goryczy, która przelała czarę? Nie wierzył już w siebie. Żył jak robot i robił to, co powinien. A skoro rodzice uważają, że powinien iść na terapię, to w porządku. Pójdzie.
I tak przecież, żyjąc tak, jak do tej pory, nie był szczęśliwy.

*
Theo odstawił tacę z kolacją na stolik przed kanapą i pochylił się nad Anthonym, muskając jego szorstki policzek wargami.
– Anthony… wstawaj. – powiedział półgłosem i pocałował go krótko w  usta.
Mężczyzna zamruczał i po chwili otworzył zaspane oczy.
Tak mógłby być budzony zawsze.
– Theo… – westchnął, patrząc zafascynowany na jasną twarz chłopaka.
Brunet pochylił się i pocałował Anthonego w usta.
– Zrobiłem ci kolację. – powiedział chłopak, siadając obok architekta na kanapie.
Anthony uniósł się do siadu i już po chwili na jego kolanach wylądowała taca z jedzeniem.
– Boże… jesteś taki kochany. – powiedział, pochylając się do pocałunku.
Theo zarumienił się na policzkach. Starał się jak mógł, by okazać mężczyźnie swoje uczucie, którego nie potrafił wyrazić słowami.
Anthony ostatnio często się zaziębiał i Theo wychodził ze skóry, by mu jakoś pomóc i ulżyć. Martwił się o niego, ale cieszył się, że chociaż tak może pomóc blondynowi. Zresztą lubił się nim opiekować. Naprawdę cały aż rósł w sobie, gdy dochodziła do niego świadomość, że teraz  to on może otoczyć mężczyznę opieką i że jest potrzebny. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że architekt jest tak podatny na choroby, ale mieli przynajmniej pretekst by być częściej razem, bo Anthony wziął kilka dni wolnego. I teraz Theo wracał do domu jak na skrzydłach, bo wiedział, że ktoś tam na niego czeka. Ktoś, kto go kocha.
– To nic takiego… – szepnął i złapał za własny kubek z kawą – Jedz.
– A ty? – zapytał Anthony, patrząc podejrzliwie na chłopaka.
– Najadłem się przygotowując to wszystko. – odparł chłopak, na co Anthony wręczył mu jedną ze stosiku małych zapiekanek
– Jasne, jasne. Masz zjeść razem ze mną. – rozkazał mu żartobliwym tonem – Już tyle jesteśmy razem, a mi nadal nie udało się ciebie podtuczyć.  – dodał ze śmiechem.
Theo spojrzał na niego zmrużonym wzrokiem i w końcu przyjął zapiekankę.
– Niech ci będzie… – mruknął i zjadł ją powoli – Żebyś później nie narzekał, że ci się roztyłem. – zaśmiał się lekko. – Tak w ogóle, zjedz najpierw zupę i powiedz, czy dobra…
–  Och, pyszna. Jak zwykle.– zapewnił go blondyn, zabierając się z werwą za jedzenie. – Nawet jakbyś stał się małym grubaskiem i tak bym cię kochał. – dodał.
Theo zaczerwienił się i zasłonił kubkiem. To zabawne, że Anthony nadal potrafił go tak bardzo zawstydzić.
– Ale to raczej niemożliwe. – powiedział po kilku minutach Anthony – Chyba, że za paręnaście lat. Wyobraź to sobie. – zaśmiał się lekko, zajadając goracą zupę.
– Nie potrafię. – zaśmiał się lekko chłopak po chwili zastanowienia i oparł o próg kanapy – Dobra, już, przestań. – prychnął, widząc rozbawionego mężczyznę – Wolę nie wiedzieć, co już tam sobie wyobrażasz.
– Ja ci zaraz powiem. – zapewnił go Anthony, popijając jedzenie sokiem i odstawiając tacę na stolik stojący przed kanapą.
Po chwili pochylił się nad chłopakiem i uśmiechnął przebiegle.
Theo wpatrzył się w jego oczy z napięciem i wypuścił powoli powietrz z płuc. Architekt odebrał mu z ręki kubek i odstawił na stolik, po czym ponownie zawisł nad brunetem.
– Wyobrażałem sobie jak jesteśmy już starzy i pomarszczeni. Twoje włosy są całe bialutkie, a ja jestem taki mały i zgarbiony. – zaśmiał się lekko –  Leżymy sobie w łóżku, w domku, który postawimy na obrzeżach miasta, i przesuwamy trzęsącymi się dłońmi po naszych pomarszczonych  ramionach. – ciągnął, wpatrując się z uśmiechem w chłopaka – Bardzo powoli się całujemy i rozbieramy z jasnych koszul i szortów… wiesz… tych takich, w których chodzą starsi turyści. – sprostował – Przesuwam dłonią po twoim zapadniętym brzuchu… – powiedział blondyn, zsuwając dłoń na brzuch chłopaka.
– Miałem być gruby. – rzucił rozbawiony.
– Ach… no tak. – zaśmiał się Anthony – Po twoim brzuszysku, – podkreślił – później zsuwam rękę niżej, niżej… niżej… – westchnął dotykając już podbrzusza chłopaka i zsuwając palce na jego pachwinę – Ujmuję w dłoń twojego…
Theo zaczerwienił się cały.
– Anthony przestań,   to jest… – zaczął ze śmiechem i poczuł jak mężczyzna wbija się pocałunkami w jego szyję. Zadrżał i skulił się nieco przyciskając jego głowę do swojej szyi.
– Pomyśl tylko, że musielibyśmy łykać viagrę… – zaczął Anthony, lecz chłopak uciszył go szybko pocałunkiem.
– Już, już… Kończ lepiej jeść… – powiedział czerwony Theo.
– Właśnie zaczynam. – szepnął blondyn i siadając chłopakowi na udach, ściągnął z niego koszulkę. Od razu przesunął łapczywie dłońmi po jego gładkiej klatce piersiowej, po czym złapał go za kark i pocałował mocno w usta.
Theo zadrżał i oddal pocałunek, kładąc dłonie na udach mężczyzny.
Anthony zszedł pocałunkami na szyję chłopaka, później na jego szczupłą pierś i polizał go po sutku.
– Anthony… – jęknął Theo i zatopił palce w jego włosach. – Powinieneś odpoczywać…
Jego mięśnie napinały się pod ustami blondyna, a serce zaczęło walić mu jak dzwon. Uwielbiał to. Oddychając ciężko patrzył jak głowa architekta zsuwa się coraz niżej, aż w końcu poczuł gorący język wsuwający się za pas jego spodni. Mężczyzna wsunął się, między uda chłopaka i zgarbił się. Theo poczuł silne dłonie wpełzające pod jego nogi i unoszące go do góry.
Wiedział już co chce zrobić Anthony.
Pamiętał jak robili to pierwszy raz. Cały drżał i serce waliło mu jakby miało zaraz wyskoczyć  z piersi, krew dudniła mu w uszach. Usta architekta, takie gorące i ten mokry język, który uprawiał czary na jego ciele, wszystko to było tak bardzo uzależniające i tak bardzo dobre.
– Przestać..? – zapytał mężczyzna, skubiąc go ustami po napiętym brzuchu.
– Nie…! – jęknął rozpalony chłopak.
Anthony zaśmiał się i rozpiął mu spodnie. Przesunął po nim gorącym spojrzeniem i pochylił się, by pocałować Theo. Oczywiście nie zapomniał, by otrzeć się przy tym kroczem o sztywnego penisa chłopaka.
Theo jęknął i wypiął biodra w jego kierunku. Anthony całując go głęboko, pomasował twardego kutasa chłopaka, wsuwając mu rękę w bieliznę. Zaraz pochylił się i liznął go powoli po torsie, dostrzegając, jak chłopak wypręża się i zaciska dłonie na leżącym pod nim kocu.
Theo zwariował. Oddychał urywanie i wiedział, że znowu skończy szybko. Zbyt szybko według niego. Czuł już drżenie ud i miał wrażenie, że jest na nich cały mokry. Dlaczego Anthony jeszcze go nie rozebrał?
– Ach… Anthony… – jęknął.
Tkwił w nim gdzieś jakiś wstyd, jednak nie umiał się powstrzymać. Poza tym jak mógłby się sprzeciwić?
Anthony robił z nim co chciał i to było faktem. Niezbitym dowodem na to, że teraz należał już tylko do niego.
Przyjemność, jaką odczuwał z każdym ruchem ust i dłoni architekta, tłumiła jego zmysły, świadomość i rzeczywistość odpływały na dalszy plan, a on mógł tylko pojękiwać cicho. Nie miał już nawet władzy nad własnym ciałem, które drżało i napinało się, w rytm narzucany przez język jego kochanka.
Pomasował twarde ramiona blondyna i zadarł mu koszulkę do góry. Chciał na niego patrzeć. Uwielbiał widok jego nagiego ciała, chociaż pewnie nigdy nie umiałby mu tego wyznać.
Nagle Anthony zatrzymał się i uniósł baczne spojrzenie na Theo.
– A… zapomniałem zupełnie. – rzucił rozczarowanym tonem i przygryzł wargę, siadając obok bruneta.
Chłopak uniósł się i przygładził włosy.
– O czym? – odchrząknął i sięgnął po leżącą na ziemi koszulkę. Cały aż pulsował, ale przecież umie się powstrzymać.
– Ethan… Ethan dzwonił, że wpadnie na chwilę. – wyjaśnił mężczyzna, zerkając kątem oka na podnieconego Theo. Sam też już był zupełnie twardy i bardzo chciał, by chłopak go dotykał, jak miał w zwyczaju. Od kiedy Theo pozwolił mu na seks oralny, sam zaczął go również dotykać. To był dla nich wielki krok. Ręce chłopaka zawsze były takie delikatne i nieśmiałe, co niesamowicie go podniecało. Na pewno nie specjalnie, ale Theo umiał tak wszystko przedłużać, robić to tak powoli i z rozmysłem, że Anthony aż kipiał z podniecenia.
Pamiętał jak zrobili to pierwszy raz. Jak ciało Theo drgało przeraźliwie, gdy po raz pierwszy wziął go do ust. Jego tłumione jęki, gdy lizał go przeciągle po prężącym się penisie lub zasysał na jądrach. I ten słodkawy zapach chłopaka, uwielbiał w nim wszystko. Jak odpychał go chaotycznie rękoma, gdy dochodził, jak zwijał się i zaciskał mocno zęby, by próbować zatamować głośny jęk. I jego słodko – słony smak, który wypełniał jego usta, był niewątpliwie najlepszym, jaki czuł w swoim życiu. Później, gdy się uspokoił, cały rozpalony, dotknął go drżącą dłonią, rzucając mu niepewne spojrzenie. Mimo zapewnień, że wcale nie musi się rewanżować, pocałował go mocno i zaczął masturbować. Wtedy też pierwszy raz, Theo doprowadził go do końca i może to było tylko złudzenie, ale Anthony był niemal pewien, że w jakiś sposób podobało się to chłopakowi.
– O czym myślisz? – zapytał Theo.
Blondyn przygryzł wargę i przesunął ręką po udzie chłopaka.
– O seksie z tobą. – powiedział prosto, dostrzegając zmieszanie na twarzy bruneta – Uwielbiam to robić. – dodał.
Speszony Theo odwrócił spojrzenie. On też to uwielbiał. Gdy sam zaczął dotykać Anthonego, po raz kolejny przekonał się, że on też jest coś wart. Poza tym, architekt dochodził w taki sposób, że mógłby patrzeć na to bez końca. Na jego napinające się mięśnie i ciało, które zdawało się przed nim otwierać, gdy blondyn odrzucał głowę na kark i wzdychał takim  przeciągłym, głębokim pomrukiem.
– Kocham cię… – szepnął jeszcze Anthony i spojrzał jakby wyczekująco w jego oczy.
A może to się tylko mu wydawało? Serce znowu zaczęło bić mu szybciej, ale jak zwykle, nim zdążył się w sobie zebrać i mu wyznać to samo, mężczyzna odsunął się od niego.
– Ogarnę się, nim przyjdzie Ethan. – rzucił, znikając w korytarzu.
Theo starał się nie wnikać  w głupie myśli, zalewające jego głowę. Nie potrzebował nowych problemów. Zwłaszcza tych urojonych. Zabrał tacę ze stolika i zniknął w kuchni.

Kiedy pojawił się Ethan, Theo zaproponował mu kawę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że o ile do Anthonego chłopak odnosi się luźno i serdecznie, do niego zachowuje taki zimny dystans. Zagadywał do niego, owszem, nawet uśmiechał się  często. Ale robił to w taki dziwny, twardy sposób. Prawda, że nie znali się zbyt dobrze ani zbyt długo, ale spotkali się już kilka razy, a Ethan zdawał się być tak samo niedostępny,jak na początku.
Gdy siedzieli w salonie przy kawie, Theo mógł spokojnie obserwować chłopaka. Dzisiaj nawet w stosunku do Anthonego, szatyn wydawał się być inny.
Rozmowa od początku przebiegała nieco sztywno. Ethan odpowiadał pół-zdaniami na pytania Anthonego, a Theo niemal całkowicie ignorował, posyłając mu czasami wmuszony uśmiech.
– Ja właściwie przyszedłem, – powiedział nagle Ethan, patrząc gdzieś w bok – żeby się pożegnać. Wyjeżdżam na jakiś czas.
Anthony popił z filiżanki i usiadł wygodniej w fotelu.
– Wakacje w ciągu roku akademickiego? – zaśmiał się – Ale może to i dobry pomysł. Może i my powinniśmy gdzieś pojechać, Theo? – zwrócił się do chłopaka.
Student przełknął kolejną porcję goryczy. Po co własciwie tutaj przyszedł? To bez sensu. Anthony nadal nie widział świata poza Theo, nie było szans, by go dostrzegł. Każdą myśl zaczynał i kończył na chłopaku.
Ten uśmiechnął się delikatnie i spojrzał z uwagą na Ethana.
– A dokąd jedziesz? – zapytał.
– Colorado Springs – odparł szatyn, posyłając mu krótkie spojrzenie.
– To niedaleko. – zauważył architekt – Do jakiegoś ośrodka wypoczynkowego?
– Do ośrodka. – potwierdził chłopak – Ale nie wypoczynkowego. Rodzice chcą mnie wysłać na terapię reparatywną. – powiedział spokojnym, bezbarwnym głosem.
Kiedy tylko skończył zdanie, w pokoju zapadła cisza, którą przerwał brzęk filiżanki uderzającej o szklany blat stolika.
– Przepraszam.. – Theo poderwał się do góry i z bijącym sercem popędził do kuchni po ścierkę. Kiedy wrócił obaj mężczyźni nadal milczeli. Dygoczącymi rękoma zaczął wycierać resztki kawy ze stolika.
– Theo… – rzucił tylko Anthony, tężejąc na twarzy i obserwując, jak chłopak cały roztrzęsiony sprząta po sobie. Po chwili pochylił się do niego i złapał uspokajająco za rękę.
Chłopak odetchnął ciężko i spojrzał po wpatrujących się w niego, zaskoczonych spojrzeniach. Odchrząknął speszony i odetchnął głęboko.
– Przepraszam. – powtórzył, nie ważąc się unieść ponownie spojrzenia.
– Nie jedź tam… – powiedział Anthony.
Ethan spojrzał na niego zaskoczony i zaraz uśmiechnął się krzywo.
– Już podjęliśmy decyzję. Wyjeżdżam  jutro. – powiedział lekkim tonem.
Anthony oderwał zaniepokojone spojrzenie od Theo i zwrócił je ku Ethanowi.
– Ale Ethan. Po co masz tam jechać…? Przecież jesteś gejem. – powiedział.
– Jestem. – potwierdził i zaraz uśmiechnął się pewnie – po prostu zrobię, co chcą i wrócę. Nic się nie stanie. To tylko jakaś denna pogadanka…
– Pogadanka? Może i tak, – zaczął architekt – ale  co oni mogą ci powiedzieć? Zaczną doszukiwać się jakichś urazów z przeszłości… Ukrytego cierpienia, które chcesz zmazać poprzez swoją orientację. Albo stwierdzą, że brakowało ci czegoś w dzieciństwie i skutkiem tego jest homoseksualizm. – powiedział – Takie terapie raczej są dla tych, którzy siebie nie akceptują, hm?
Student strapił się nieco.
Nie odważył się powiedzieć, że czegoś mu jednak brakowało. Nie umiałby zwierzyć się mężczyźnie ze swoich prawdziwych uczuć. I chociaż akceptował swoją seksualność, czasami ostatnio myślał, że może faktycznie jest ona skutkiem tego, że rodzice mało poświęcali mu czasu, i przyczyną jego pustego życia. Później śmiał się z tego, bo w końcu dla niego to było naturalne i normalne. Dobre i podniecające.
– Nic mi się nie stanie jak trochę popieprzą… – prychnął zbywczo.
– Mylisz się Ethan… oni… oni… – zaczął Theo, oddychając ciężko – Oni cię zniszczą. Nie jedź tam. – powiedział niemal płaczliwie.
Anthony spojrzał na niego nic nierozumiejącym spojrzeniem. Ciało Theo drżało, a na czoło wystąpiły kropelki potu. Chociaż starał się ukrywać swoje  odruchy, chowając dłonie pod stolikiem, on widział wyraźnie, że coś jest nie tak. Po chwili aż zrobiło mu się niedobrze, gdy pomyślał o tym, że chłopak mógł kiedyś uczestniczyć w czymś takim.
– Co ty możesz o tym wiedzieć? – prychnął Ethan, na co brunet jeszcze bardziej się napiął.
– Ja… ja… byłem na takiej terapii.. – wyznał cicho Theo, cały zieleniejąc na buzi. – Dlatego…
– W Colorado Springs?
– Nie, ale…
– Moi rodzice nigdy by mnie nie skrzywdzili. To najlepsza klinika.  – zbył go student.
Theo pokiwał tylko głową.
– Dla własnego dobra Ethan… zostań w domu. Skoro chcą cię wysłać na taką terapię, lepiej zerwij z nimi kontakty. To nie będzie zwykła pogadanka.
– Theo… ty… – zaczął Anthony, wpatrując się w swojego chłopaka w niemym szoku.
– Co ty do cholery sobie wyobrażasz? – rzucił rozgniewany szatyn – Wiesz kim są moi rodzice? Wiesz do czego mnie namawiasz? Mam z nimi zerwać kontakty? Jesteś śmieszny! – uniósł się  z fotela i omiótł go pogardliwym spojrzeniem.  – Ty ze swoimi zerwałeś? – zapytał.
On wiedział doskonale, że jego rodzice nie pozwoliliby, by tak po prosu zniknął. By przestał być Linwoodem.
– Ja… to inna historia. – odparł niepewnie chłopak.
– Ty nie masz rodziny! Mam niby skończyć tak, jak ty? – zakpił, patrząc na niego z góry. – Jak żałosny, zastraszony dzieciak, żerujący na dobroci Anthonego?
Był coraz bardziej wściekły. Wiedział, że Theo nie miał żadnej rodziny. A jeżeli był na takiej terapii, to na pewno w jakiejś podrzędnej klinice, gdzie robili z nim to, co chcieli. Rodzice Ethana, wysyłali go do najlepszej kliniki w Colorado, gdzie nikt nie zrobi mu nic złego, a wykwalifikowany personel będzie mu jadł z ręki ze względu na jego ojca. Był tego pewien.
– Ethan, przeginasz! – zawołał Anthony, również wstając. – Wyobraź sobie, że Theo ma kochającą rodzinę, którą jestem ja! – dodał, czując wzbierającą w nim złość.
On wiedział doskonale, jak Theo zależało na tym, by do kogoś należeć, by mieć swój dom i kogoś, kto by go kochał. Nie podejrzewał nigdy Ethana o to, że może być tak nieczuły i zimny. Zupełnie go nie poznawał.
– Tak… oczywiście. – zaśmiał się student – Nie wiedziałem, że zajmujesz się przygarnianiem bezdomnych kundli. – rzucił ironicznie. Wiedział niemal wszystko o Theo, a dokładniej to, że pojawił się w tym mieście znikąd i przez jakiś czas mieszkał na ulicy. Był nikim. Kimś, kto zupełnie nie pasował do jego świata. Do ICH świata.
– Ethan! – krzyknął Anthony – Jak w ogóle możesz…?!
– Obaj jesteście śmieszni. – wypluł student, chociaż bolało go to, że kłóci się z Anthonym.
Gdyby nie ten Theo! Wszystko potoczyłoby się inaczej. Anthony byłby z nim, byliby szczęśliwi, nie myślałby nawet by zgadzać się na wyjazd do kliniki. Ale odkąd pojawił się ON, wszystko legło w  gruzach. Ethan nigdy nie pomyślałby nawet, że architekt mógłby zakochać się w kimś takim, jak Theo.
–  A ty… – zaczął wbijając nienawistne spojrzenie w bruneta – Jesteś żałosny… Nie wstyd ci tak wykorzystywać…?
– Ethan, proszę cię, wyjdź już! – warknął zdenerwowany architekt – Wyjdź, póki jeszcze mam do ciebie cierpliwość!
Chłopak posłał mu pełne żalu spojrzenie. Wyrzucał go? Przecież jedyną osobą, której nie powinno tu być, to Theo.
– Ja chcę tylko cię ostrzec… – rzucił cicho brunet.
– Obejdzie się! – prychnął Ethan i unosząc wyżej głowę wymaszerował z salonu.
Już gdy wychodził z mieszkania, żałował swojego wybuchu. Chociaż z drugiej strony, dziwne, że było go na niego stać, że potrafił porzucić swoje nienaganne maniery i powiedzieć im co myśli. Nie do końca, ale zawsze.
Ale nie zamierzał się przed nimi korzyć. Nie zamierzał błagać Anthonego o nic. O uczucia, o względy. To nie on powinien prosić, to jego proszono. I tak powinno zostać.
Kiedy wyszedł z budynku, zapalił szybko papierosa i ruszył w jedynym kierunku, jaki mu pozostał.
Do małego, błękitnego domku w wiktoriańskim stylu, w którym na pewno czekała już na niego masa atrakcji.

Anthony wyjął z rąk chłopaka ścierkę i usadził go na kanapie. Ciężko było mu uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Poczuł się okropnie, jakby bolało go coś od środka i rozrywało jego myśli na kujące strzępy.
Usadził Theo na kanapie i ujął za rękę.
– To… prawda? – zapytał cicho.
Kiedy chłopak pokiwał twierdząco głową, sam jęknął głucho.
Teraz rozumiał już wszystko. Trudności z akceptacją swojej orientacji, lęk przed dotykiem, obrzydzenie do swojego ciała. Wcześniej myślał, że to przez tamte dwa miesiące u Prestona, ale one też mogły być wynikiem pieprzonej terapii reparatywnej. To przez nią chłopak stracił pewność siebie i chęć do walki o swoje życie.
– To twoi rodzice…? – zapytał – Mówiłeś, że nie żyją…
Theo speszył się i odetchnął ciężko.
– Ja nie wiem… nie mam pojęcia co się z nimi stało, tak naprawdę. Mam tylko domysły. – wyznał cicho.
Mężczyzna pogłaskał go uspokajająco po udzie.
– Pytałeś mnie o te blizny… – zaczął chłopak – To właśnie z tej terapii…
Anthony poczuł skok adrenaliny.
– Co…? Jaki lekarz posunął by się do czegoś takiego? – zadrżał – Nawet jeżeli…
– To nie lekarz, Anthony… to mój… ojczym. – wyjaśnił Theo i zacisnął aż mocniej pięści – Lekarz był od ustalania… ustalania metod. Ojczym od ich… stosowania…
Wiedział, że to najodpowiedniejsza chwila, by w końcu wyznać blondynowi prawdę.
– Jak miałem trzynaście lat moi rodzice się rozwiedli. Później, matka związała się z takim facetem… Thomasem. – powiedział cicho – Zabrała mnie i wyprowadziła się do niego. On był bardzo surowy i… Pamiętasz jak pytałeś mnie o te nieszczęsne skrzypce? To on mi zabronił na nich grać.
– Dlaczego? – zapytał Anthony gładząc chłopaka po głowie.
– Bo to nie jest zajęcie dla prawdziwych mężczyzn. Skrzypce? – prychnął chłopak – Chyba możesz się domyślić co się stało, gdy powiedziałem im, że jestem gejem… Wtedy on… Zawlókł mnie do piwnicy i..
Nawet jeżeli Theo zdawało się, że pogodził się z przeszłością, oczy zaczęły go nieprzyjemnie piec. Wiedział, że to będzie długa noc, więc nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić.

15 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.01

  1. Witam,
    i się Ethan przekonał, że Keith miał rację.. niech wykrzyknie, ze nie pojedzie bo jest normalny, już wiemy czemu Theo tak reaguje, ten wybuch Ethana, chcą jego dobra, zniszczą go, żal mi choć z drugiej strony, niech się przekona na własnej skórze… Ethan do jasnej ciasnej… nigdy nie było Ciebie i Anthoniego, on traktował Cię tylko jak przyjaciela…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Nienawidzę Cię… Wiesz dlaczego? Dlatego, że w te jesienne, depresyjne dni mam ochotę na coś pozytywnego. Jednocześnie nie umiem, no nie mogę się zmusić do nieczytania tego opowiadania. Nie ma szans. A coś czuję, że będzie tylko gorzej. Historia Theo wychodzi na jaw, zaraz dowiem się, co robił mu ojczym. Zabawne, że chcę wiedzieć i nie chcę jednocześnie. Było mi strasznie żal chłopaka, szczególnie gdy mówił Ethanowi, że chciał tylko pomóc. Biedak przeszedł swoje, chciał pomóc Ethaniowi a on tak go potraktował. Chciałabym nienawidzić tego drugiego, by łatwiej przełknąć jego zgodę na tą chorą terapię, ale nie mogę. I tak go lubię. I tak go w jakimś sensie rozumiem. On po prostu chce być szczęśliwy. Przecież każdy chce, prawda? I złapie się wszystkiego, co może go do tego przybliżyć.
    Mam nadzieję, że Keith go odwiedzie od tego wszystkiego. Oby mu pomógł, a nie tylko pieprzył.

    I aż strach brać się za kolejny rozdział. Chyba odczekam, w przerwie obejrzę sobie jakieś kabarety.

    W twoich opowiadaniach jest zawsze tyle emocji. Nagromadzenie ich zawsze mnie oszałamia. Kończąc czytać zazwyczaj albo jestem strasznie energiczna, nabuzowana adrenaliną, która wzięła się nie wiadomo skąd, albo mam zapłakane oczy. Tak będzie pewnie po kolejnym rozdziale. Już teraz czuję się dziwnie.
    Domyślam się, że przez twoją aktualną sytuację, piszesz też raczej z negatywnymi uczuciami. Więc aż się boję, co tam dalej napiszesz. Ale co tam, pisz, rysuj. I wstawiaj tu rysunki!

    Zaschło mi w gardle z emocji, idę się napić i obejrzeć coś zabawnego. A dalej nauka. Przeklęta.

    Liczę na happy end, mimo wszystko, wiem, że 2 tom dopiero się zaczyna, ale już uprzedzam, że ma skończyć się dobrze… Znajdę cię.

    Heh, życzę szczęścia :)

    1. Mmmm…. No niestety. Myślę, że jak na razie marne są szanse, by Ethan zaakceptował toi pogodził się z tym, że Anthony jest własnie z Theo, a nie z nim. niestety, prawa… miłości (?). Fajnie, że udało mi się wpędzić w Ciebie w takie uczucia. Bo niby wszyscy wiemy, że Ethan ocenia Theo tak negatywnie tylko dlatego, że chłopak ‚zabrał’ mu architekta,a jednak nadal w pewien sposób mu kibicujemy… C:

      Oho… Cieszę się, zawsze staram się maksymalnie wczuć w moich bohaterów, i pewnie dlatego tyle jest emocji w opowiadaniu…
      Z rysunkami na razie się wstrzymam.
      Postaram się, aby wszystko kiedyś się dobrze skończyło… ale po drodze… hmmm…

      Wzajemnie! Powodzenia!

  3. No nie wierzę,po prostu nie wierzę że Ethan jest tak głupi i zaślepiony.Liczę że Keith przekona go i nie pozwoli mu tam jechać.Biedny Theo został straszne skrzywdzony,teraz nie dziwię się że taki jest.

    1. Wychodzi na to, że Ethan i Theo, wbrew pozorom są do siebie podobni, mm? Obaj raczej nie mieli/nie mają zbyt fajnych korzeni. ;/ Zobaczymy tylko, czy Ethan skończy jak Theo z tą ‚terapią’. Może właśnie Keith interweniuje? C:

      Pozdrawiam,
      Inga

  4. Nie wierzę, że Ethan tak łatwo się zgodził. Jak tam pojedzie, to na pewno się to źle skończy. Wiedziałam, że jego matka jest szurnięta, ale żeby ojciec też w tym siedział? Mam nadzieję (nikłą, ale jednak), że Keith odwiedzie go od tej decyzji.
    Jestem czarownicą XD Zgadłam, że Theo przeszedł taką terapię. No i wyjaśniło się, skąd ma te blizny :( No ja nie wierzę, że to zrobił jego ojczym. jak tak można? :/ A te skrzypce? Że niemęskie zajęcie? To chyba jakiś żart.
    No i jeszcze jedno. Jak można kończyć w takim momencie, ja się pytam.

    A tu takie, co mi się w oczy rzuciło:
    „A życie, którym żył też nie było od końca jego, mógł zostawić studia, skoro tak mu kazali, nie chciał nigdy studiować finansów.”- „do”, a przed tym zdaniem postawiła ci się chyba podwójna spacja.
    „Zrobi co ze chcą, bo miał jakąś małą nadzieję, że chcą dla niego dobrze, bo są jego rodzicami.”- a tu ci się spacja wkradła- „zechcą”, no i przed „że” masz podwójną spację.
    „Anthony uniósł się do siadu już po chwili na jego kolanach wylądowała taca z jedzeniem.”- a tutaj mi czegoś brakuje, może „i”?
    „Widział już co chce zrobić Anthony.”- a nie „wiedział”?
    „- Przepraszam.. – Theo poderwał się do góry i z bijący sercem popędził do kuchni po ścierkę.”- „bijącym”.

    Weny i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)

    Pozdrawiam,
    saki :)

    1. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale trzeba tez zrozumieć Ethana. W zasadzie chyba popada mi chłopak w jakąś depresję. No i jeszcze ci jego rodzice~~~

      Tak, masz jakieś paranormalne zdolności~~~A ludzie są różni. Zarówno ci tolerancyjni i życzliwi jaki i ciemni i głupi. C:

      Już lecę popoprawiam te hańbiące podwójne spacje. xDD Dzięki!

      Całuję,
      Inga

  5. To musi być straszne uczucie, gdy rodzice cię nie akceptują ze względu na odmienną orientacje. Już samo to często jest przecież kłopotliwe – wrogie nastawienie społeczeństwa, trudności w znalezieniu tej drugiej połówki. A rodzice, zamiast wspierać, wysyłają na terapię… No ekstra.
    Tak w ogóle, to stęskniłam się za nimi. A Keith niech lepiej wybije Ethanowi z głowy ten wyjazd!

    1. Zobaczymy. jednak myślę, że Keith potrafiłby to zrobić, gdyby zechciał. xDD W końcu wbrew pozorom taki z niego stanowczy człowiek…. miejmy nadzieje, że nie tylko w łóżku~~ C:

      <3

  6. Jejku, jejku, jaki dramat.

    Ethan jest idiotą, że idealizuje sobie swoich rodziców, dla których liczy się nazwisko i kasa. Nieźle się na tym przejedzie i jest mi go szkoda, i będzie jeszcze bardziej jak tam trafi. Chyba, że pan perwersyjny rzeźbiarz wyciągnie go z opresji. Chociaż, nie podejrzewałam, że Keith może być taki pervy i w ogóle. Myślałam, że będzie czuły, ale to tzw. mylne pierwsze wrażenie. Jestem ciekawa dalszych wyjaśnień co do Theo i kurczaczek nie wierzę, że coś więcej między nimi zaszło, a my mamy tylko urywki z rozrywki xD
    Czekam na dalszy ciąg i życzę weny.

    I tak w ogóle przepraszam, że nie pisałam, ale początek roku i objazd z kołem naukowym i brak łóżka robią swoje. Czytałam na bieżąco i przy ĆiA się popłakałam, tak liczyłam w tym opowiadaniu na cud, samowyleczenie etc. a tu drama, nie lubię dram, bo zawsze przez kilka dni mi potem serducho się kraje. Opowiadanie było piękne tylko to określenie mi pasuje. Z jednej strony żałuję, że było takie krótkie, a z drugiej opisywanie takiej tragedii na więcej rozdziałów chyba nie miałoby sensu. Pozostaje pustka i niedosyt, ale w takim pozytywnym aspekcie. Nie wiem jak to do końca opisać.

    Weny jeszcze raz i trzymaj się gorąco~!

    1. Nic nie szkodzi. Fajnie wiedzieć, że śledziłaś na bieżąco, co dzieje się na blogu. : )
      Bałam się, że „Ćmy i Anioły” mogą nie do końca przypaść ludkom do gustu, ale chyba głupi był ten mój strach, bo komentarze były bardzo pozytywne. Miło, ze Cię wzruszyło. C:

      Tak, niestety, rodzice Ethana są jacy są i chyba ciężko byłoby im się zmienić. A Ethan ma chyba ten syndrom z przeszłości i do końca stara się w nich wierzyć. Co z tego wyjdzie…? Raczej nic dobrego. Ale w końcu wszytko złe dobrze się kończy (jepxD) i może on Keith poczują do siebie coś więcej? W ogóle jak to jest z Keithem…? nic nie zdradzam. Trzeba poczekać na rozdział z nimi. C:

      Całuję,
      Inga

  7. Nienawidzę Anthon’ego! Biedny Ethan tak go kocha, a on jeszcze na niego krzyczy. Lamus. Móglby się w końcu dowiedzieć i chociaż trochę wspólczuć biednemu Ethanowi a nie caly czas myśli o Theo. Theo to , Theo tamto..

    1. Ha! No niestety tak bywa, ze czasami jak ktoś jest zakochany, rani tym kogoś innego, zazwyczaj nieświadomie. Ale kto wie, może już niedługo się dowie. C:
      Miło znowu widzieć Twój komentarz.
      Pozdrawiam,
      Inga

Dodaj komentarz