Till We Are Vol. 2 Ch.10

Uporczywe wibracje w kieszeni wybudziły go z lekkiej drzemki, w którą zapadł nad ranem.
Theo przetarł twarz dłonią i przesunął wzrokiem po leżącym na łóżku mężczyźnie.
Więc to jednak nie był sen, pomyślał i pogładził dłonią leżącą na pościeli rękę Anthonego.
Zapuchnięte oczy piekły go niemiłosiernie, a wszystkie kości bolały od spędzonej w niewygodnej pozycji nocy na krześle. Chłopak oblizał spierzchnięte wargi i wyciągnął telefon z kieszeni.
Skrzywił się nieznacznie widząc na wyświetlaczu imię właścicielki schroniska. Zupełnie zapomniał do niej wczoraj zadzwonić i poprosić o wolne.
– Witaj, Margaret… – powiedział półgłosem, gdy przyłożył telefon do ucha.
– Theo…? Co się dzieje? Już od godziny powinieneś być w pracy.  – powiedziała kobieta  z nutką zdenerwowania i zmartwienia w głosie.
– Przepraszam… Zapomniałem wczoraj zadzwonić i poprosić cię o wolne. – westchnął chłopak – Jestem w szpitalu. Mój… Anthony miał wczoraj wypadek i… chciałem prosić cię o kilka dni wolnego. – wytłumaczył jej zwięźle.
– Boże… tak mi przykro… – zawołała kobieta – Co z nim?
– Jest nieprzytomny jeszcze. Czekamy aż się wybudzi. – powiedział cicho chłopak – To jak z tym wolnym?
– Nie przejmuj się tym… ustawię inaczej grafik do końca tego tygodnia…
– Dziękuję…
– Ach, nie dziękuj mi. Powodzenia Theo. Trzymam za niego kciuki… – szybko przerwała mu kobieta – To już nie przeszkadzam. Do zobaczenia.
– Do widzenia, Margaret. – odparł Theo i wyłączył telefon, chowając go do kieszeni.
Przetarł jeszcze raz twarz dłońmi i skulił się ponownie na krześle.
W milczeniu obserwował twarz mężczyzny i doszukiwał się w niej najmniejszej oznaki, że Anthony się budzi.
Nie spostrzegł nawet, kiedy w drzwiach stanął doktor Spencer i z nieschodzącym mu z ust uśmiechem podszedł do łóżka.
– Widzę, że się pan obudził. – zwrócił się do chłopaka, który wystraszony jego wejściem, spojrzał na niego płochliwie – Ma pan szczęście, że nie miałem w  nocy dyżuru. Od razu bym pana wyrzucił do domu.
– Ja… – zająkał się Theo i wyprostował na krześle – Nie chciałem go zostawiać samego… – powiedział w końcu, obserwując jak lekarz zaczyna krzątać się wokół Anthonego.
Doktor przerwał na chwilę osłuchiwanie płuc mężczyzny i wyszczerzył się do chłopaka uśmiechem, który niewątpliwe należał do najpogodniejszych, jakie chłopak widział. Mężczyzna był raczej w młodym wieku, co tylko podkreślały jego błyszczące zielone oczy i jasne brązowe włosy, przycięte na krótko.
– Domyślam się… – zaśmiał się głębokim głosem – No, już tym razem panu daruję, ale uprzedzam, że dzisiaj w nocy to ja mam dyżur. – dodał zaraz, wracając do badania.
Theo posłał mu kolejne zaskoczone spojrzenie.
– Może do wieczora zmieni pan zdanie…? – podsunął mu chłopak, na co lekarz ponownie się roześmiał.
– Nie sądzę. – odparł, prostując się i podchodząc do jednej z maszyn – Jesteście parą? – zapytał zaraz.
Theo przełknął ślinę i przygryzł wargę.
– Tak, dlaczego pan pyta…?
– No… hm. Tak z czystej ciekawości. – odparł lekarz, i zaraz ponowienie się do niego odwrócił – A tak naprawdę, to pielęgniarki z nocnej zmiany strasznie się nakręciły…  więc miło mi będzie poinformować je, że nasz pacjent ma już swojego pielęgniarza.  – zaśmiał się i wyprostował przy łóżku – Niedługo zabieramy pana Russela na ponową tomografię. Za jakieś… – spojrzał na zegarek – pół godziny. Trochę to potrwa więc może pan pojechać do domu, zjeść coś, umyć się i przebrać, hm? Obiecuję, że się nim zajmę.  – dodał od razu, widząc niechętne spojrzenie chłopaka.
Theo nic nie odpowiedział tylko położył ponownie głowę na łóżku, podpierając ją rękoma. Przecież wcale nie musiał jeść, zresztą nie był głodny.
– Wrócę niedługo. – rzucił lekarz wychodząc z sali.
Chłopak przymknął oczy. Ile to jeszcze potrwa? Tak bardzo chciał, by Anthony się już obudził.
Po następnych kilku minutach do sali weszli rodzice mężczyzny z Amber. Theo od razu podniósł się  z krzesła i odetchnął głęboko. Czy wiedzieli wszystko? Obwiniali go za ten wypadek?
Oboje wyglądali na zmęczonych i zmartwionych.
– Dzień dobry.. – powiedział cicho i zaraz utonął w ramionach Mary.
– Dzień dobry, Theo. – odpowiedziała kobieta i odchodząc od chłopaka, przysiadła na brzegu łóżka, gładząc syna po policzku.
Patrick przywitał się z chłopakiem i zaraz stanął za żoną, kładąc ręce na ramionach.
– Był już lekarz? – zapytała Amber.
Theo odszedł na kilka kroków od łóżka, chcąc zrobić miejsce rodzicom architekta.
– Tak, przed chwilą wyszedł…
– I co powiedział? – zapytał ojciec mężczyzny.
– Zaraz zabiorą Anthonego na tomografię,  a później zobaczymy. – wyjaśnił chłopak, pocierając ręką zmęczone oczy.
Amber położyła mu rękę na ramieniu.
– Siedziałeś tu całą noc? – zapytała, patrząc na niego uważnie.
– No… przecież nie mogłem go zostawić samego. – odparł chłopak półgłosem.
– Myślałam, że… och, nieważne… Pojedź do domu, albo chociaż idź zjedz coś w bufecie. – powiedziała kobieta – Nie potrzebujemy jeszcze żebyś nam tu zemdlał. – dodała widząc, że Theo chce coś wtrącić.
Przecież nie mógł zostawić mężczyzny samego! Wiedział, że jest już na miejscu jego rodzina, ale on nią też był. Poza tym, będąc tu osobiście był pewny, że nie ominie go żadna z informacji, ani z tych dobrych, ani złych.
– Theo… – powiedział Patrick, podchodząc do chłopaka – Pozwól nam, starym, zająć  się na chwilę Tony’m, mm? – powiedział do niego na pół żartobliwie i wymusił lekki uśmiech.
Theo zmarszczył brwi w wyrazie zmartwienia i w końcu pokiwał twierdząco głową.
Kiedy mężczyzna odszedł od niego, ponownie zwrócił się do Amber.
– Okej… pojadę na chwilę do domu. Poszukam numeru do pracy Anthonego i zadzwonię do nich, poinformuję… Zjem coś i wrócę. Gdybym nie zdążył, proszę zadzwoń od razu po badaniach, dobrze? – poprosił ją.
– Jasne… nie śpiesz się, Theo. Nic się nie stanie jak cię chwilę nie będzie. Też musisz odpocząć. – dodała, na co chłopak posłał jej niedowierzające spojrzenie.
– Ale zadzwoń. – powtórzył, puszczając mimo uszu jej słowa.
Wątpił czy sama by tak postąpiła na jego miejscu. Wiedział jednak, że nie miała nic złego na myśli. Odetchnął ciężko i podszedł do łóżka, po raz kolejny zerkając na nieruchomą twarz mężczyzny.
Pomimo lekkiego skrępowania pochylił się do  niej i musnął ustami policzek Anthonego.
– Zaraz wrócę… – szepnął i zaciskając wargi odsunął się od łóżka – Będę niedługo. – powiedział na głos, zakładając kurtkę.
Po chwili ociągania się wyszedł z sali.

Jazda przez miasto o tej porze okazała się  nużąca i dłużyła się niemiłosiernie. W taksówce, która co chwilę zatrzymywała się na światłach, znowu poddawał się czarnym myślom, tylko po to, by zaraz siebie za nie skarcić.
Kiedy w  końcu dotarł na miejsce, szybko ruszył do środka.
– Co z panem, Russelem? – zapytał portier, a chłopak aż zatrzymał się zaskoczony.
– Wszystko będzie dobrze, dziękuję… – odparł chłopak .
– Byłem wczoraj na górze… Drzwi były otwarte, więc je zamknąłem.  Proszę klucze. – podał mu pęk kluczy, należący do Anthonego.
–Dziękuję.  Przepraszam, śpieszę się. – powiedział Theo i odbierając klucze, ruszył ku windom.
Po wejściu do mieszkania, pierwszym co rzuciło mu się w oczy, to brązowa aktówka mężczyzny oparta o ścianę. Podniósł ją i ruszył do gabinetu architekta, gdzie wyjął z niej kalendarz mężczyzny w poszukiwaniu numeru telefonu jego wspólnika lub sekretarki.
Mieszkanie wydawało się być strasznie ciche i puste. Chociaż czasami bywał w nim sam, nigdy się nie zdawało się być takie. Wiedział, że to uczucie potęguje jego strach i poczucie bezradności, ale nie potrafił odepchnąć od siebie wspomnień, które od razu zalewały jego głowę.
Kiedy w końcu znalazł numer wspólnika Anthonego, nie czekając na nic zadzwonił i już po kilku minutach rozmowy osunął się w fotelu, wpatrując się w zdjęcie Dorothy, stojące na biurku blondyna.
Już po chwili zauważył, że po policzkach płyną mu łzy, których nie potrafił już powstrzymywać. Tak bardzo się bał.
Wiedział, że stworzą jeszcze inne, dobre wspomnienia z Anthonym, ale pesymizm, którego nabawił się przez ostatnie lata nie dawał o sobie zapomnieć.
Kiedy telefon zaczął wibrować w jego kieszeni, podskoczył wystraszony i wyciągnął go z kieszeni.
– Amber?! – zawołał do słuchawki przerażony, czując jak serce podchodzi mu do gardła – Coś się stało?
– Nie, Theo, to ja, Patrick. – powiedział spokojnie mężczyzna – Właśnie przyszedł lekarz z wynikami. Wszystko jest dobrze. Doktor powiedział, że niedługo powinien się obudzić.
Theo odetchnął głośno,  i opadł ponownie na fotel.
– Niedługo wrócę. – powiedział.
– Jesteś jeszcze w mieszkaniu? – zapytał od razu mężczyzna – Nie zapomnij czegoś zjeść. Anthony by…
– Wiem, wiem… nie darowałby mi. – uśmiechnął się blado chłopak, lecz zaraz spoważniał – Proszę pana…?
– Tak?
– Jeżeli państwo chcecie zostać w Denver, możecie nocować tutaj… znaczy u nas. I tak pewnie spędzę noc w szpitalu, więc… – dodał Theo.
– Nie ma takiej potrzeby, mamy już swoje rzeczy u Amber, ale dziękuję. No i za to, że byłeś z nim tej nocy. – odparł od razu Patrick.
– Przecież… to oczywiste, że byłem. –  Theo, zamrugał zaskoczony  podziękowaniami mężczyzny.
– No tak… – zaśmiał się po drugiej stronie słuchawki ojciec Anthonego – Okej, jedz i wracaj. Porozmawiamy w szpitalu.
– Dobrze. Do zobaczenia.
Theo odetchnął ciężko po raz setny tego dnia i przeszedł do kuchni, rozbierając się po drodze z kurtki i bluzy którą miał na sobie.
Od razu przypomniał sobie wczorajszy poranek i ich rozmowę po śniadaniu, co sprawiło, że natychmiast poczuł wypieki na policzkach i lekkie ukłucie tęsknoty. Szybko wyszedł z kuchni, kierując się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Wyskoczył z niego już po kilu minutach i przeszedł do sypialni, by wciągnąć na siebie pierwsze znalezione w szafie ciuchy. Przed oczyma ciągle miał wydarzenia z pierwszej nocy, spędzonej z Anthonym. Zresztą na każdym kroku coś sobie przypominał.
Nie czekając już na nic szybko zgarnął z szafki kluczyki od toyoty mężczyzny i pojechał do szpitala.

*

Ethan przekręcił się na łóżku i jęknął czując, przeszywający ból. Po jego lewej stronie spał Keith, który zaborczo przyciskał go do siebie swoja silną ręką.
Chłopak wysunął się  z pościeli i ruszył do łazienki lekko utykając i zaciskając pośladki, spomiędzy których rozchodziła się fala bólu. Ale przecież nie żałował, uwielbiał taki ostry seks i późniejszy ból, nawet ten, który na następny dzień sprawiał, że chodził w dziwny sposób, lub nie mógł usiedzieć na tyłku.
Kiedy wszedł pod prysznic, jak zwykle spędził pod nim o wiele za dużo czasu.
Ulżyło mu, gdy wczoraj zadzwonił George i powiedział im, że z Anthonym wszystko w porządku i że powinien niedługo wybudzić się ze śpiączki. Chłopak powstrzymał się przed natychmiastową ochotą pojechania do szpitala, by go zobaczyć. Ale czy powinien znowu tam się pchać?
Dzisiaj pewnie są jego rodzice, reszta rodzeństwa i Theo. Może Keith miał wczoraj rację? To oni są rodziną architekta, oni powinni być przy nim, a Ethan, tylko by im przeszkadzał.  Czułby się jak piąte koło u wozu, a nie chciał nim być.
Tyle miesięcy już kochał się w architekcie, ale może już czas po prostu odpuścić? Może to wszystko sobie tylko wmawiał? Może tylko się pogrążał, jak sugerował mu Keith? Chyba tak było. Błędnie zakładał, że uporem osiągnie to, co chciał. Zresztą sam Anthony mu wczoraj powiedział, że to na Theo mu zależy, że to jego kocha. On sam nie chciał, by ktokolwiek mieszał się w jego życie prywatne. Był cholernym hipokrytą, zasłaniającym się głupim powiedzonkiem, że w miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone. Teraz doskonale wiedział, że tak nie jest.
I jeszcze Keith… Czy on naprawdę wczoraj wyznał mu miłość?
Ethan nie wiedział jak się do tego odnieść, przecież to miał być tylko seks.
Wychodząc spod prysznica, otarł się szybko i ruszył do sypialni. Nagle przypomniał sobie o obrączce mężczyzny, która walała się po dywanie. Kiedy ją odnalazł przyjrzał się jej dokładnie. Mały złoty krążek, bez żadnych grawerów, prosty i skromny idealnie pasował do rzeźbiarza.
Z jednej strony Ethan tak bardzo mu zazdrościł tego, że mężczyzna spotkał na swojej drodze Jane. Chłopak wiedział też, że kobieta była jego największą miłością, czy więc mógłby tak po prostu o niej zapomnieć? I tak nagle pokochać jego?
Tak naprawdę, Ethan czuł się strasznie zagubiony. Wszystko wymykało mu się z rąk, nagle okazało się, że to, o co zabiegał nie ma zupełnie sensu. Był tak skołowany, że nie wiedział już ani co czuje, ani co myśli. Wiedział tylko, że zaniedbał swoje życie, zagmatwał je tak, jak tylko to było możliwe. Chciałby od niego uciec i wrócić za jakiś czas, gdy już wszystko samo się uspokoi. Gdy matka porzuci plan, zmienienia jego orientacji, gdy Anthony wyzdrowieje, gdy on sam o nim zapomni.
Po chwili zastanowienia, Ethan wrzucił obrączkę Keitha do szuflady, stojącej obok szafki nocnej i położył się z powrotem obok rzeźbiarza. Po raz kolejny, przestudiował z uwagą  jego twarz, po raz setny zdając sobie sprawę  z tego, jak bardzo nie jest w jego typie. Ale przywykł już do niej.  W jego typie był Anthony, prawda? Zawsze to sobie powtarzał, zawsze szukał kogoś takiego, jak on. I wtedy zjawił się Keith ze swoją dobrocią, cierpliwością i wielkim kutasem, i z dnia na dzień wyznał mu miłość. Bronił go przed matką, włamał się do jego domu, do jego życia. W niecałe trzy miesiące stał się jego odskocznią od problemów i, jak się teraz okazuje, samym ich źródłem.
Ale Ethan był pewien, że nie potrafiłby odwzajemnić jego uczuć, o ile te były w ogóle prawdziwe.
Chciał uciec, naprawdę. Ułożyć się gdzieś z dala stąd i w sumie mógł to zrobić. Chciał tego. Jego świat był taki pusty, zakłamany , chciałby go zmienić. Chciałby zmienić się samemu. Bo przecież jego upór i arogancja były źródłem wszystkich jego problemów. I może Keith miał rację? Może faktycznie zachowywał się jak rozpuszczony gówniarz uważający, że cały świat powinien paść mu do stóp. A może wcale tak nie było? Może to on jest coś winny światu?
Student podniósł się i wychylił po papierosy. Może je też powinien rzucić? Zacząć zupełnie nowe życie?
Po kilkunastu minutach Keith przeciągnął się i zerknął na siedzącego na łóżku chłopaka, który powoli popalał papierosa.
– Mmmm… co jest? – zapytał siadając i przytulając chłopaka od tyłu – O czym tak dumasz? – zapytał całując go powoli po karku.
Ethan zadrżał i skulił ramiona.
– O niczym konkretnym… – odparł, zaciągając się mocno papierosem.
Keith pomasował silnymi dłońmi jego ramiona.
– Jakie plany na dzisiaj? – zapytał, rozkoszując się ciepłem bijącym od chłopaka.
– Nie wiem… uczelnia? Powinienem być dzisiaj na kole… – westchnął Ethan i odwrócił się w końcu do mężczyzny. – Czego we mnie najbardziej nienawidzisz, Keith? – zapytał nagle, a widząc zaskoczone spojrzenie blondyna, wychylił się by zagasić papierosa i ukryć swoje zażenowanie.
– Niczego w tobie nie nienawidzę. – odparł Keith i zaraz złapał chłopaka za podbródek i pocałował go mocno w usta. – Czasami po prostu zachowujesz się irracjonalnie. – powiedział odrywając się od niego – Ale to też na swój sposób lubię… Chyba. – dodał i uśmiechnął się lekko, odgarniając chłopakowi włosy z twarzy.
Ethan uśmiechnął się pod nosem  i wstał z łóżka, prezentując swoje nagie, szczupłe ciało i tym samym podnosząc ciśnienie u Keitha. Rzeźbiarz podparł się na rękach i mrużąc oczy przyglądał się, jak chłopak zbiera z ziemi ubrania. Te należące do mężczyzny rzucał na łóżko, a swoje własne zebrał w garść i po chwili zniknął w garderobie.
Chcąc nie chcąc blondyn wstał również i zaczął się ubierać.
– A czemu pytasz? – zawołał w stronę chłopaka.
– Tak po prostu się zastanawiam… – powiedział chłopak wracając do pomieszczenia  z nałożonymi już bokserkami.
– To pytanie brzmi dziwnie w twoich ustach… – odparł mężczyzna wciągając spodnie.
– Czemu dziwnie? – zapytał Ethan, przewalając na stoliku zeszyty i papiery, by spod nich wyciągnąć laptopa.
– Jakbyś się przejmował. – rzucił Keith, wciągając na siebie koszulkę i zaraz zabierając się za poprawienie włosów.
Chłopak odwrócił się w jego kierunku i spojrzał na niego ostro.
– Chcesz przez to powiedzieć, że jestem chujem bez serca, który niczym się nie przejmuje? – warknął , na próżno starając się ugryźć  w język.
– Wcale tak nie powiedziałem. – odparł od razu Keith, nie wierząc, że znowu zaczynają się kłócić, jak wnioskował po tonie Ethana.
– Ale zasugerowałeś! Wystarczy! – prychnął student, zakładając grzywkę za ucho i ze złością włączając laptopa.
Bardziej niż na mężczyznę był zły na siebie, bo znowu nie potrafił się powstrzymać i jak zwykle rozdmuchiwał niewinną rzecz do rangi jakiejś wielkiej obrazy.
– Boże, Ethan… znowu zaczynasz? Przecież nie o to mi zupełnie chodziło. Musisz ciągle się ze mną kłócić? – jęknął mężczyzna podchodząc do niego – O, tego właśnie nie lubię… – dodał.
– Przed chwilą mówiłeś coś innego! – zakpił chłopak.
– Najwidoczniej kłamałem! W końcu często mi się to zdarza, co? – zironizował mężczyzna, wracając myślami do wczorajszego wieczoru. – Wiesz, co…? Mam już dosyć… – jęknął w końcu zrezygnowany.
– Nikt cię do niczego nie zmusza. Możesz sobie pójść. – stwierdził Ethan i odwrócił się do niego plecami. – Nie robisz mi żadnej łaski.
Keith odetchnął głośno i zacisnął mocno pięści.
– Mam sobie pójść? Świetnie! – warknął na niego i po chwili namysłu wyciągnął kluczyki od auta chłopaka i rzucił mu je na stół – Pewnie, pójdę sobie. A ty jedź sobie do tego pieprzonego szpitala… albo wiesz? Chuj mnie to. Mam już dosyć ciągłego starania się i tego, że traktujesz mnie jak swojego pachołka.  – warknął z bólem i poderwał z podłogi płaszcz – Pieprzę to. – dodał wychodząc i trzaskając mocno drzwiami.
Był tak zły. Ethan nigdy nie doceniał i nie dostrzegał jego starań, zawsze brał to, co chciał, a później śmiał jeszcze się z nim kłócić i robić mu wyrzuty o byle głupotę. A on przecież nie był ze stali, nie miał boskiej cierpliwości. Miał jakąś granicę, która została dzisiaj ponownie, niebezpiecznie naruszona.
Wiedział, że pewnie to on do niego wróci i to pewnie jeszcze dzisiaj, ale teraz był bardzo rozczarowany zachowaniem chłopaka. Musiał wyjść, bo inaczej po prostu darliby się jeszcze dłużej. To było aż śmieszne, że kłócili się jak stare małżeństwo, o byle drobiazg, a nie byli nawet parą, tylko ‘przyjaciółmi do seksu’.
Ethan ze złością zrzucił ze stolika zeszyty. Czy naprawdę nie mógł się powstrzymać? Zachowywał się jak dojrzewający szczeniak, czepiając się każdego słówka, które wypowiadał Keith. Po co to robił, do cholery, pomyślał otwierając przeglądarkę.
Po kilku minutach poszukiwań w intrnecie, w końcu trafił na coś co go zainteresowało, a następnie zarezerwował bilet na najbliższy lot. Jeszcze tego samego wieczora. Nie miał już na co czekać, tego był pewien.
Dalsza część dnia minęła mu bardzo szybko. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy do małej walizki po czym pojechał taksówką na uczelnię, by wybrać papiery. Następnym krokiem była wizyta w banku, gdzie założył sobie konto i przelał na nie wszystkie swoje oszczędności.
Kiedy z niego wyszedł było już ciemno, wsiadł z powrotem do taksówki każąc się zawieść do szpitala, gdzie leżał Anthony.
Jeszcze nim do niego wszedł zadzwonił do matki.
Niecodziennym było to, że odebrała natychmiast i dziwnie radosnym tonem zawołała jego imię.
– Ethan? Witaj, kochanie.
Chłopak odchrząknął tylko i odetchnął drżąco.
– Cześć, mamo. – powiedział kierując spojrzenie na kałuże w których odbijał się wielki neon z napisem nazwy szpitala. – Dzwonię tylko, żeby ci powiedzieć, że rzuciłem studia i wyjeżdżam na jakiś czas z Denver. – powiedział szybko.
– Słucham? Co ty znowu wymyśliłeś? – zawołała kobieta.
– To już postanowione. Do zobaczenia. Mamo. – odparł i oderwał telefon od ucha, wyłączając go.
Kiedy wszedł do szpitala nerwowo przełknął ślinę, nie chciał spotkać nikogo z rodziny architekta, ale wiedział, że to raczej niemożliwe. Chciał się tylko szybko pożegnać, zanim wyjedzie, to wszystko.
Miła pielęgniarka na recepcji, podała mu numer sali i już po kilku minutach był pod jej drzwiami.
Na niemal pustym korytarzu, pogrążonym w półmroku spotkał tylko jedną kobietę, która posłała mu pusty uśmiech i zniknęła w korytarzu.
Przez szklane drzwi sali, widział, że znajduje się na niej tylko Anthony i Theo, który wpatrywał się w mężczyznę, podpierając się ramionami. Nawet jeżeli zakwitło w nim uczucie zazdrości i nienawiści, szybko je w sobie zgasił i po chwili wszedł do pomieszczenia skąpanego w żółtawym świetle stojącej na szafce lampki.
– Anthony…? – zapytał cicho, wchodząc  i zwracając na siebie uwagę Theo.
Chłopak wybudzając się z letargu, podskoczył aż i przeszedł do przodu, odgradzając Ethana od łóżka.
– Po co przyszedłeś? – zapytał go chłodnym tonem i założył ramiona na piersi.
– Przyszedłem do Anthonego… – powiedział  Ethan, usiłując nie brzmieć zbyt nieprzyjaźnie – Chciałem się pożegnać.
– Pożegnać? – dopytał Theo zaskoczony.
– Tak, wyjeżdżam na jakiś czas z Denver.  – odparł – Co mówią lekarze? – zapytał podchodząc bliżej.
Theo przesunął się tak, by odgrodzić Ethana od mężczyzny.
– Mówią, że wszystko będzie dobrze i że niedługo Anthony powinien się obudzić. –  powiedział, patrząc nieufnie na studenta.
Ethan zazgrzytał zębami i odetchnął, by nie napaść na chłopaka.
– Dasz mi chwilę? – zapytał, błądząc wzrokiem po jego zmęczonej twarzy.
– Czemu miałbym? – rzucił od razu Theo – Ostatnio już chyba miałeś swoją chwilę. – powiedział zimno.
– Ostatni raz… Theo. – powiedział dziwnym, miękkim głosem, który zaskoczył chłopaka.
– Dokąd wyjeżdżasz? – zapytał brunet  – Na długo?
– Na trochę… – odparł Ethan nie chcąc się zwierzać Theo. Zwłaszcza jemu. – Tylko kilka minut. – powtórzył.
Brunet przygryzł wargę i zerknął niepewnie w stronę łóżka. Jęknął w duchu, naprawę nie chciał ich zostawiać samych bez względu na to, czy Anthony był przytomny, czy nie.
– Okej… Masz dwie minuty. Będę za drzwiami. – zgodził się w końcu i wyszedł z sali.
Ethan podszedł do łóżka i złapał rękoma za barierkę.
Widok takiego Anthonego wstrząsnął nim. Podłączony do kroplówki, z rurkami wystającymi z nosa wyglądał zupełnie jak nie on. Nie jak zawsze pogodny i optymistyczny Anthony, którego znał. I może to faktycznie była jego wina?
Czego właściwie się spodziewał idąc do niego i wyznając mu miłość? Że rzuci dla niego Theo? Nie mógł być już bardziej naiwny, w końcu już raz architekt wyrzucił go z mieszkania, właśnie przez swojego chłopaka. Nawet wtedy, podczas tamtej rozmowy najważniejszy był Theo, nie on, nie fakt, że matka chciała wysłać go na terapię. Tylko Theo. Theo.
Ethan przełknął ciężko ślinę i zacisnął powieki.
Dlaczego do cholery, to nie mógł być on? Dlaczego nie mógł być Theo? Zawsze nim pogardzał, zawsze kpił z tego jaki wydawał się być żałosny i bezradny. Bezwolny. Ale przecież wczoraj to on zadzwonił na pogotowie, zachował zimną krew, podczas gdy  sam Ethan potrafił tylko wrzeszczeć na niego i rozpaczać. Może wbrew temu, co zawsze uważał, był słabszy od chłopaka?
Student przeszedł na prawą stronę łóżka i pochylił się nad Anthonym.
Chciałby się zmienić. Może niekoniecznie po to, by spodobać się architektowi, ale po to, by być lepszym. By nie być  żałosnym głupkiem, widzącym czubek własnego nosa. Chciałby pogodzić się z tym, że nie może mieć wszystkiego tylko dlatego, że jest Linwoodem, że ma nazwisko, którym z jednej strony gardzi, a z drugiej wykorzystuje je jak tylko może. Tylko dzięki niemu był kimś lepszym od innych. A przecież nie był nazwiskiem. Był Ethanem.
Omiatając wzrokiem opatrunek na policzku blondyna pochylił się jeszcze niżej, tak, że niemal  otarł się ustami o wargi Anthonego. Momentalnie zaschło mu w gardle i z trudem przełknął ślinę.
– Przepraszam… – westchnął cicho i po chwili odsunął się szybko od mężczyzny.
Szybkim krokiem  wyszedł z sali, nie żegnając się nawet z Theo. Na zewnątrz wsiadł w samochód i pojechał do domu, by zostawić auto i zabrać wcześniej spakowaną walizkę.
Nie chciał się rozmyślić.

Keith wykańczał rzeźbę  z zaciętą miną. Oczywiście nic mu nie wychodziło, bo ciągle myślami powracał do dzisiejszego poranka.
Czy Ethan naprawdę był taki ślepy? Tak cholernie uparty?
Tak bardzo zdenerwował go tą poranną kłótnią, że Keitha aż roznosiło.
Czy chłopka nie miał rzucić się w jego ramiona, zaraz po tym jak padło to ‘kocham’ wczoraj? Czemu tego nie zrobił? Czemu to zupełnie olał. Nawet nie wyśmiał, po prostu olał.
A najgorsze było to, że Keith miał ochotę do niego pojechać.  Chociażby po to, by się nadal kłócić, by patrzył na niego tym swoim wrogim, ostrym spojrzeniem. To było chore, wiedział to doskonale. Tak samo jak to, że wpadł po uszy i po prostu zakochał się w Ethanie.
Po kilkunastu minutach bezsensownego stukania dłutkiem, warknął w końcu poirytowany i odrzucił narzędzie na bok. Szybko przeszedł do stołu i złapał za paczkę papierosów.
Nawet przez niego zaczął znowu palić. Dawno temu już nie denerwował się tak bardzo, że uspokoić go mogło tylko palenie. Tylko Ethan potrafił go aż tak rozjuszyć.
Kiedy zaciągnął się mocno papierosem i odetchnął, podniósł komórkę leżącą na blacie, zauważając że miga na niej komunikat o nieodebranej wiadomości.
Otworzył ją i aż zakrztusił się dymem, wpatrując się w ekran telefonu.
Po chwili aż zazgrzytał zębami, czytając ją po raz drugi.
„Wyjeżdżam na jakiś czas z Denver. Wrócę. Ethan” – przeczytał i prychnął po nosem.
Nie wiedział w co znowu pogrywa chłopak, jednak zamierzał go nieźle opieprzyć. Już po chwili zamknął wiadomość wysłaną z bramki i wybrał numer chłopaka.
Nie da sobą znowu pomiatać, na pewno nie! Był pewien, że to kolejna sztuczka.
Kiedy jednak po krótkim sygnale, w słuchawce zabrzmiała poczta głosowa, aż ciśnienie mu podskoczyło.
Szybko rozłączył się i spróbował jeszcze raz. Tym razem ponownie zabrzmiała poczta, a on rozzłoszczony warknął do słuchawki:
– Przestań w  końcu ze mną pogrywać, szczeniaku!
Kiedy odrzucił komórkę na stół, rozbrzmiał dzwonek telefonu warsztatu.
Keith poderwał  słuchawkę, zamaszystym ruchem i zagasił szybko papierosa na blacie.
– Gdzie jest Ethan? – warknęła na niego matka chłopaka, na co rzeźbiarz aż odetchnął ciężko.
– Nie mam pojęcia. – burknął tylko.
– Jeżeli dowiem się, że jego zniknięcie to twoja sprawka, to przysięgam, że gorzko tego pożałujesz! – syknęła Catherine i rozłączyła się natychmiast.
Keith tknięty złym przeczuciem, ponownie wziął do ręki komórkę i wybrał numer chłopaka.
– Jadę do ciebie. – warknął, gdy tylko usłyszał sygnał, po którym miał zostawić wiadomość – Jeżeli to kolejna zagrywka, to przysięgam Ethan…! Nie wykpisz się tak łatwo! – dodał, wybiegając przed dom i wskakując do auta.
Kiedy wbiegł do budynku, w którym znajdowała się kawalerka chłopaka, szybko ruszył po schodach na piętro i zapukał do drzwi.
– Ethan! – krzyknął – Otwieraj!
Po kilkunastu sekundach pukania wyciągnął w końcu własny klucz od kawalerki i wparował do środka.
Przywitała do pusta i ciemna przestrzeń salonu.
– Ethan? – zawołał, zapalając światło i wchodząc do środka.
Kiedy na nienaturalnie pustym i czystym stoliku dostrzegł swoją obrączkę, czuł już, że nie ma po co dalej wchodzić. Przysiadł w jednym z foteli i zacisnął zęby.
Ciężko było mu uwierzyć, że Ethan naprawdę wyjechał.  Po chwili wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na zagłówku łóżka dostrzegł telefon i klucze chłopaka. Kiedy wszedł do garderoby, od razu zauważył, że brakuje w niej małej czerwonej walizki, która leżała zwykle na górnej półce.
Więc to była prawda? Ethan zniknął?
Ale po co? Czy naprawdę by wyjechał? Rzucił studia, zostawił rodziców, Anthonego… i jego?
Po chwili zastanowienia mężczyzna podszedł do barku i wyciągnął z niej butelkę wina. Zajął miejsce w fotelu i nalał alkoholu do kieliszka, po czym zapalił kolejnego papierosa.
Z jednej strony coś się w nim w środku buntowało. Chciał uparcie czekać na Ethana aż wróci. Skrzyczeć go za ten chory żart. Bo to musiał być żart. Ale  z drugiej miał nieodparte wrażenie, że Ethan naprawdę wyjechał. Uciekł.
A on nie wiedział, gdzie go szukać, czy na lotnisku, czy na dworcu… A może to jednak kolejna kpina? Ethan często to robił. Prowokował go, kusił, tylko po to, by później upominać się o karę w łóżku. Uwielbiał takie gierki.
Po kilkunastu minutach, telefon w jego kieszeni zadrżał oznajmiając nową wiadomość z nieznanego numeru:
„Wrócę”.
Mężczyzna natychmiast oddzwonił na wyświetlony numer, jednak odpowiedział mu tylko automat, informując o niedostępności abonenta.
Keith wpatrywał się przez kilka minut w ekran, po czym prychnął i schował telefon do kieszeni. Starał się zdusić w sobie nieprzyjemne uczucie, ale z każdą upływającą sekundą upewniał się, że tym razem to nie była gra. Przecież nawet ta zołza, jego matka, dzwoniła do niego, więc ją też poinformował. Zostawił klucze, telefon, zabrał walizkę…
Tylko po co? I przede wszystkim jak mógł mu to zrobić?

18 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.10

  1. Witam,
    Ethan zniknął, gdzieś wyjechał, ciekawi mnie kiedy i czy w ogóle wróci.. mam nadzieję, że jednak nie sprowadzi sobie kogoś, no i sam Anthony się obudzi bo nam Theo zejdzie na zawał niedługo, nie powinien być sam, ale w tym mieszkaniu będzie się chyba lepiej czół…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. Oesu! Na jak długo wyjeżdża Ethan? Nogi z tyłka mu powyrywam jak sprowadzi do Denver nowego kochasia! Kto się zaopiekuje Keithem? ~
    Anthony niech już się obudzi, bo Theo wyzionie ducha przy jego łożu. ~

    1. Witaj Smerf_etko na blogu~! Miło widzieć nową osóbkę~! C:
      Och myślę, że ktoś mógłby w końcu przytrzeć nosa studentowi i możesz to być Ty. c:
      A może to Keith znajdzie sobie nowego? Może będzie już miał dość Ethana? xD

      Och, oby nie. Anthony by sobie nie wybaczył.

      Mam nadzieję, ze zobaczymy się już w nadchodzący piątek. C: Pozdrawiam gorąco. C:

    1. Keithowi też jest ciężko. W dodatku teraz ten wyjazd… ciekawe jak to się dalej potoczy… Nawiasem mówiąc, Ethan to taki mały egoista… :C Czasami aż się zastanawiam jak długo jeszcze Keith będzie znosił jego wybryki…

  3. Ode mnie też trochę literówek ;)
    „Kiedy w końcu dotarł na miejsce, szybko ruszył w środka”- „do” nie „w”.
    „Poniósł ją i ruszył do gabinetu architekta”- „Podniósł” chyba.
    „Chciałby od niego uciec i wrócić z jakiś czas”- „za” nie „z”.
    „odparłod razu Keith, nie wierząc, że znowu się zaczynają się kłócić”- o jedno się za dużo ;)

    A teraz komentarz…
    Ethan… jak on mnie czasem denerwuje… Ale i tak go kocham XD Dobrze, że odpuścił sobie Anthony’ego. Może na dobre mu wyjdzie ten wyjazd… przemyśli sobie to i owo, poukłada sobie wszystko w głowie…
    Jednak są rzeczy, na które matka Ethana nie ma wpływu i nawet ona o czymś może nie wiedzieć XD Chociaż przy jej kontaktachraczej wątpię, żeby ten stan niewiedzy długo potrwał… Swoją drogą, ciekawe gdzie też Ethan pojechał… a raczej poleciał, bo chyba bilety na samolot zamawiał?
    A teraz Theo… Ciekawe ile jeszcze nocy spędzi przy łóżku Anthony’ego, aż ten się obudzi… Bo raczej wątpię, żeby przejął się słowami tego lekarza. Chociaż lepiej by dla niego było, jakby spędził noc w domu. Niech się Anthony w końcu obudzi… Bo się biedny Theo na śmierć zamartwi.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)

    Pozdrawiam i życzęweny:)

    1. Dzięki~! Poprawione~!
      Och, też tak myślę. Czasami ucieczka to dobry pomysł, tym bardziej, że chłopak naprawdę zabrnął tak daleko… myślę, że gdyby nadal siedział w Denver nie miałby szans na przemyślenie swojego życia i przewartościowanie go. Tu matka, Keith, Anthony… byłoby ciężko… No i również mam nadzieję, że Catherine szybko go nie wytropi. Niech ma chłopak trochę odpoczynku. C:
      Mmm… Theo przechodzi, myślę, niezłą lekcję. W końcu zawsze to Anthony był silny i dbał o niego, podtrzymywał na duchu, a teraz… no niestety. Theo musi być silny. C:

      Dzięki za komentarz i trzymaj się! Do piątku~! <3

  4. znalazłam ten blog wczoraj i przed chwilą doczytałam do końca, czyli do tego rozdziału. żal mi Keitha, bo jest moim ulubionym bohaterem. ma charakterek w łóżku, ciekawą osobowość i jest taki słoooodki. ideał. oby długo nie cierpiał i ten młodziak szybko do niego wrócił. a Anthonemu zdrówka życzę.
    serdecznie pozdrawiam autorkę i gratuluję tak udanego opowiadania oraz wytrwałości i rzetelności. dodajesz wpisy regularnie, nie jak co poniektórzy – co miesiąc, albo urywają w połowie. styl masz bardzo fajny, piszesz poprawnie gramatycznie i składniowo. choćbym chciała się do czegoś przyczepić to nie mam do czego. miłego dnia, a właściwie całego tygodnia, aż do następnego piątku.

    1. Witaj, Kama~!
      No chyba jak na razie Keith najbardziej obrywa ze wszystkich chłopaków. Zachowanie Ethana jest póki co okropne, i naprawdę podziwiam rzeźbiarza, że nadal tak w to brnie…
      Och~! Miód dla mej duszy~! Dziękuję~! Bardzo mi miło, że tak uważasz i doceniasz mój trud włożony w prowadzenie bloga! QuQ Postaram się Cię nie zawieść! ^///^
      Pozdrawiam gorąco i do zobaczenia już w piątek, mam nadzieję~!

  5. ,Boże… tak mi przykro… – zawołał kobieta – Co z nim?” ~zawolala”, ale nie za bardzo rozumiem dlaeczego akurat zawolala..
    ,,Nie przejmuj się tym… ustawię inaczej grafik na do końca tego tygodnia…” chyba powinno byc bez ~na~
    ,, To pytanie brzmi dziwnie w twoich ustach… – odparł mężczyzna, wciągając spodnie.” To zdanie brzmi lepiej bez przecinka..
    ,,To było aż śmieszne, że kłócili się jak stare małżeństwo, o byłe drobiazg, ” ~byle~
    A teraz czas na odpowiedni komentarz!
    Smutny rozdzial. Ugh ten Theo naprawde mnie wkurza. Wywyzsza sie jak nie wiem co… biedny Ethan. Cierpi przez tego egoiste Anthonego, Szkoda mi tez Keitha. Tak sie stara, a Lindwood( dobrze?) Ma to gdzies. No, ale wiadomo chyba, ze jak sie kogos bardzo kocha to sie z tak latwo nie odkocha..
    Ciekawe w jakim celu wyjechal z Denver…?
    Pozdrawiam

    Damiann

    1. Dziękuję~! Już poprawiłam C:
      Theo się wywyższa? xD Tak, tak Ethan Linwood C: No niestety, masz rację, niełatwo jest się szybko odkochać, tym bardziej, że Ethan już od dłuższego czasu tak w Anthonym… No a po co wyjechał? Myślę, ze może chce ochłonąć nieco i ułożyć jakoś swoje emocje i życie… C:
      Pozdrawiam gorąco…
      I tak wiem, masz okna na pewno, ale…. ŚNIEEEEEG~! xD

  6. Uff! Jaka ulga, że obaj żyją i nic im się nie stało. Po Twoim wpisie „Za to po następnym piątku płowa z Was mnie znienawidzi~~ ^ ^” miałam same czarne scenariusze. A, że to Ethan’owi się coś stanie, potem, że Keith’owi. Kamień z serca, że obaj są cali i zdrowi <3 Przyznam, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy… Chyba po raz pierwszy jestem wkurzona na Ethan'a. Jest pewien, że nie jest w stanie odwzajemnić uczuć Keith'a, a przecież już go kocha. Musi! Zatęskni za nim i przyleci do niego na skrzydłach. Oni muszą być razem, są dla siebie stworzeni! Ale z drugiej strony… to dobrze, że w każdym rozdziale coś się dzieje i są takie zwroty akcji. Chyba jednak się cieszę, że Ethan wyjechał. Liczę na to, że TAM uświadomi sobie, że Anthony to przeszłość, a Keith teraźniejszość i to jego kocha. Nie mam nic przeciwko, żeby TAM sobie trochę poszalał. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal :D I kolejny tydzień czekania…. Oby było coś o Ethanie lub Keithcie, bo dwóch tygodni czekania to ja nie zniosę O.o

    I dziś to mi nawet ten Theo nie przeszkadza. To chyba ta wizja wyjazdu Ethan'a i tego, że dał sobie spokój z Anthony'm tak podziałała. Hejtuje tego biednego Theo, a to przecież nie jego wina, że Ethan bardziej do mnie przemawia. Zresztą, ja zawsze mam tak, że na początku lubię głównych bohaterów, a potem jak się pojawiają nowi to tamci idą w odstawkę. To nie jest pierwsze opowiadanie w którym główni bohaterowie zostają zepchnięci na drugi tor. Tak samo miałam jak czytałam opowiadanie o Pierre'u i Raimundzie. Wszystko pięknie-ładnie, aż tu pojawia się Mikołaj i Leon i trach! Identyczna sytuacja jak z Ethan'em i Keith'em. Bardziej żywiołowi, ze swoimi problemami, przeszłością, zero sielanki. A co najważniejsze, na końcu są razem. Oby z rzeźbiarzem i studentem było tak samo! *.*

    Pozdrawiam :)

    1. Aż tak wystraszyłam? xD Przepraszam. C: Zobaczymy czy zatęskni.. może wyjedzie na tak długo, że Keith już o nim zapomni? Bo i ile można czekać, prawda? Tym bardziej, ze panowie rozstali się raczej w niezgodzie, i i Ethan bardzo zdenerwował rzeźbiarza swoim nagłym wyjazdem…

      Ha~! Cieszę się. Nie no spokojnie. C: Ja tylko tak się śmieję z tym hejtowaniem. Tak naprawdę to się cieszę, że moi bohaterowie wzbudzają tyle emocji, i że chociaż niektórzy są lubiani. W żadnym złym znaczeniu nie mówię o tym hejtowaniu. C:

      Dziękuję za komentarz i zapraszam za tydzień. C:
      Pozdrawiam gorąco~! <3

      1. A propos, można wiedzieć kiedy pojawi się podobizna Ethan’a? Pisałaś gdzieś, że już ją stworzyłaś tylko zostało Ci ją pokolorować. Wiem, strasznie niecierpliwa jestem, ale już się nie mogę doczekać buźki Ethan’a! ♥

        1. A no tylko pokolorować, ale u mnie kolorowanie zazwyczaj zajmuje trzy razu tyle czasu niż szkic. C:
          Ale mam nadzieję, że niedługo już się zmotywuję i wykroje troszkę czasu by skończyć pracę. C:

  7. No cóż, ja tu nie widzę powodu by Cię znienawidzić. Taki wyjazd Ethana, jeśli tylko nie jedzie na jakąś terapię reparatywną, może być świetnym sposobem na nagranie dystansu, przemyślenie wszystkiego.
    Ode mnie raczej pogróżek nie dostaniesz, jednak niecierpliwie czekam aż Anthony się wzbudzi.
    A tak z innej beczki, mam nadzieję, że Ksawery w Twoich okolicach nie szaleje za bardzo.
    Pozdrawiam :-)

    1. Ufff~~~No Ethan chyba zabrnął tak daleko, że chyba tylko taka ucieczka pozwoli mu spojrzeć na wszystko z dystansy, jak mówisz. C:
      A Ksawery u mnie spokojnie, bez żadnych większych rozrób… No oprócz zawianych dróg i korków na ulicach, było okej. Na szczęście wybrałam się na uczelnię pieszo więc nie stałam w korkach. C:
      A jak u Ciebie? Mam nadzieję, ze nie zasypało… C:

      Trzymaj się cieplutko i dziękuję za komentarz~! C:

Dodaj komentarz