Till We Are Vol. 2 Ch.11

Doktor Spencer wszedł żwawym krokiem do sali, w której jak się spodziewał zastał czarnowłosego chłopaka wpatrującego się w nieprzytomnego mężczyznę.
– No… Już późno. – zawołał podchodząc do łóżka. – Czas chyba się zbierać do domu, co?
Spojrzenie jakie posłał mu chłopak roztopiłoby chyba Grenlandię i Danny czuł już w kościach, że pewnie mu ulegnie i pozwoli ponownie zostać na noc.
– Nie mógłbym zostać? – zapytał chłopak  – Przecież nikomu nie przeszkadzam… – dodał.
Lekarz zlustrował jego zmęczoną twarz  i odetchnął aż ciężej. Po chwili odchrząknął i podszedł do niego, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Ja rozumiem… Ale nie możesz zaniedbać siebie. – powiedział – Zresztą zabrałbym cię na badania, bo wyglądasz dosyć anemicznie…
– Nic mi nie jest…
– Chcesz zamienić się z Anthonym miejscami, jak już się obudzi? – podsunął mu doktor, chowając ręce do kieszeni.
– Nie chcę. Dbam o siebie. – skłamał gładko chłopak, wracając spojrzeniem do leżącego na łóżku mężczyzny – Chcę po prostu zostać.
– Byłem w szpitalu do południa, teraz zacząłem dyżur, a ty nadal tu jesteś… Więc kiedy o siebie dbasz niby? – zapytał lekarz surowszym tonem.
Theo przygryzł wargę, potarł zmęczone oczy i po chwili odchylił się na krześle.
– Tak właściwie to Anthony zawsze o mnie dbał… – westchnął cicho – Dlatego teraz ja chcę się nim zająć… – szepnął, rumieniąc się.
– W porządku. – poddał się w końcu lekarz – Możesz zostać pod warunkiem, że teraz pójdziesz do bufetu i zjesz jakąś kolację.
Theo podniósł na niego zaskoczone spojrzenie i uśmiechnął się lekko, zaraz też wstając z krzesła.
– W porządku. – powiedział szybko i zaraz wyciągnął z kieszeni portfel, a z niego  małą wizytówkę, na której odwrocie zapisał numer telefonu – To mój numer. Wrócę za kilka minut, ale niech pan dzwoni… jak coś się będzie działo. – wepchnął mężczyźnie kartkę w dłoń i ruszył do wyjścia.
– I nie zapomnij rachunku z bufetu. – zawołał za nim lekarz, zerkając na wizytówkę biura architektonicznego, trzymaną w dłoniach.

Theo z bijącym sercem wrócił  z powrotem na salę.
Oczywiście wykupił całą kolację w bufecie ale i tak nie mógł nic przełknąć. Wszystko stawało mu w gardle i dławiło go nieprzyjemnie. Cały czas też myślał tylko o tym, by jak najszybciej wrócić do Anthonego. By stale być przy nim.
I jeszcze ta wcześniejsza wizyta Ethana.
Theo widział, jak student pochyla się nad Anthonym. Nie był pewien, czy  go wtedy pocałował, ale gdy tylko chłopak wyszedł, a on wrócił na salę, złożył na ustach architekta delikatny pocałunek. Jakkolwiek nie było to dziecinne i dziwne.
Kiedy zajął miejsce przy łóżku, położył głowę wygodnie na ramionach i pogładził mężczyznę po ręce.
Z czasem, wsłuchany w pikanie aparatury wpadł w letarg i zmęczonym spojrzeniem  wpatrywał się w Anthonego.
Nie miał już siły roztrząsać tego na ile to wszystko było jego winą. Jedyne co czuł to strach i tęsknota, za Anthonym. Za jego uśmiechem i głosem, którymi niewątpliwie zapewniłby go, że wszystko będzie dobrze. Z resztą czy George nie miał racji? Przecież nie po to tyle razem przeszli, a to, jak razem żyli nie mogło się tak skończyć. Czy nie mieli żyć razem w jakimś domku na obrzeżach miasta? Nie mieli być siwi i grubi? Szczęśliwi?
Chłopak położył się wygodnie i obserwował twarz mężczyzny, drżenie jakiegokolwiek mięśnia, lekki ruch powieki czy trzymanych w dłoni palców mężczyzny, niemal od razu podrywały go do góry. W myślach powtarzał sobie, że to na razie tylko dwa dni. Inni przecież dłużej leżą w śpiączce, wybudzają się po kilku miesiącach, czy latach.
Ale czy on wytrzymałby tyle przy łóżku Anthonego? Zwariowałby chyba ze strachu i tęsknoty.
– Anthony… obudź się już, proszę… – szepnął i schował głowę w pościeli, powoli zapadając w kolejną niespokojną drzemkę.

*

Kolejny poranek, należał do tych gorszych w jego życiu.
Oczywiście nie mógł się oprzeć i pojechał do klubu, gdzie wypił o wiele za dużo,  nawet jak na jego dosyć mocną głowę.
Teraz, czując ćmiący ból głowy, żałował, że znowu dał się sprowokować chłopakowi. Że znowu przez niego się wygłupił, jak gówniarz topiąc smutki w alkoholu.  To było żałosne i znowu wszytko przez niego.
Dopiero po kilku minutach leżenia i przewracania się w pościeli sięgnął po telefon, że złudną nadzieją, że dostanie chociażby kolejnego, głupiego smsa od chłopaka. Walcząc z rozczarowaniem, odłożył aparat na szafkę i przewrócił się na bok.
Naprawdę starał się nad sobą nie użalać, ale nie mógł okłamywać się, że wyjazd chłopaka nie  odbił się na nim w żaden sposób. Że nie martwił się o Ethana, bo chłopak bywał bardzo lekkomyślny i miewał dziwne pomysły. Że nie był zły, że student tak po prostu go zostawił, że był takim egoistą. Jedynym co go nieco pocieszało, była świadomość, że jego matka nie wysłała go na tę terapię. Chociaż skąd mógł wiedzieć, co wymyślił sam chłopak?
Dwie krótkie wiadomości, które mu zostawił były jedynym co teraz miał, ale z drugiej strony na jak długo mu one wystarczą? Na jak długo Ethan wyjechał? Co chciał od niego, pisząc, że wróci? Oczekiwał od niego cierpliwości, zrozumienia?
Po kilku kolejnych minutach wstał w  końcu z łóżka i poszedł pod szybki prysznic, wiedząc, że niedługo już powinien stawić się na spotkaniu z klientem. Ale przecież tylko przez Ethana nie zawali swoich planów, nie odłoży spotkania, chociaż miał na to ogromną ochotę.
Przełamując się i faszerując środkami przeciwbólowymi, spakował do teczki projekty i wychodząc przez garaż zabrał ze sobą jeszcze próbki materiałów.
Gdy był w połowie drogi do mieszkania klienta, jego telefon rozdzwonił się świdrującym w uszach dzwonkiem. Odebrał go szybko, włączając zestaw głośnomówiący.
– Ethan? – rzucił, nie mogąc powstrzymać  dawki adrenaliny, która zaraz zalała jego organizm.
– Nie, Gina… – usłyszał i aż westchnął rozczarowany pod nosem, skręcając w boczną uliczkę.
– Ach.. witaj, Gino. – przywitał się zaraz i wymusił  na sobie uśmiech – Co tam słychać w świecie sztuki? – zapytał zaraz.
– W porządku. Przygotowujemy teraz w galerii wielką wystawę. Trochę z tym pracy, ale… Nie aż tyle bym nie miała chwili wyciągnąć cię na obiecany lunch. – zaśmiała się kobieta – No chyba, że masz inne plany… – dodała mniej pewnie.
– Nie, nie mam. – odparł od razu blondyn, uspokajając ją – Pewnie… Zupełnie mi to z głowy wyleciało. – dodał, zatrzymując się pod średniej wielkości domkiem jednorodzinnym – Wiesz, mam teraz spotkanie z klientem. Spotkajmy się o pierwszej w tej restauracji naprzeciwko galerii, dobrze?
– Jasne. – ucieszyła się Gina – To do zobaczenia. Pa.
– Na razie. – pożegnał się Keith i wysiadł z auta.
Spotkanie dłużyło mu się strasznie. Zazwyczaj spokojny i opanowany Keith, miał problemy z zebraniem myśli i organizacją. Dwa razy musiał wracać się do auta po materiały i ni w ząb nie mógł dogadać się z ugodowym zazwyczaj mężczyzną, z którym dzisiaj miał już zamknąć projekt i ruszyć z jego realizacją.
Kiedy w końcu, zły na siebie, kłaniając się w pas przed klientem i przepraszając go za swoją niedyspozycję, wyszedł ze spotkania, miał ochotę po prostu wyć. Starając się jednak opanować, zacisnął dłonie na kierownicy i odetchnął kilka razy, po czym ruszył w kierunku centrum.
Pół godziny później siedział już przy stoliku w kącie małej, przytulnej restauracyjki i czekając na Ginę, powoli popijał zamówioną herbatę.
– Keith! Cześć! – przywitała się kobieta i schyliła całując go w policzek.
Zaskoczony jej przybyciem mężczyzna ledwie zdążył unieść się z krzesła, a Gina już zajmowała miejsce naprzeciw niego.
– Przepraszam, spóźniłam się, jak zwykle. – uśmiechnęła się do niego, odwieszając zielony płaszcz na oparcie krzesła.
– Nic się nie stało. – uśmiechnął się lekko Keith i skinął na kelnera, który zaraz podał im karty.
– Poproszę na razie tylko kawę. – powiedziała do kelnera Gina i  zwróciła się do mężczyzny. – No nie myśl, że zapomniałam. – dodała, podpierając twarz ręką – Co to była za akcja z tym aresztem?
Keith odetchnął płytko i przekręcił filiżankę stojącą na czarnym blacie stolika.
– Nic takiego… zwykłe głupoty. – zbył ją, nie podnosząc spojrzenia.
– Ech… taki stary, a jak kłamie. – prychnęła kobieta i ujęła go za rękę leżącą na stoliku – A tak serio? Keith, znamy się nie od dzisiaj.
Mężczyzna spojrzał na nią krótko i przygryzł wargę.
– Gina, proszę cię… – westchnął w końcu, nie chcąc  jej się zwierzać z niczego.
Kobieta założyła za ucho włosy drugą ręką i przechyliła głowę lekko na bok.
– Znowu to robisz. – westchnęła – Przecież jesteśmy przyjaciółmi. – dodała – Wiesz, że nie musisz trzymać wszystkiego w  sobie i być zawsze silny, i opanowany? – rzuciła, uśmiechając się do kelnera, który postawił przed nią filiżankę kawy.
– Wiem, ale…
– Ale? Kto zawsze mi powtarzał, że lepiej jest się wygadać? – zapytała zaraz – Ale okay, okay… Powiesz jak sam zechcesz.
Keith uścisnął jej dłoń i uśmiechnął lekko.
– Ale hej, czy wtedy, pod tym komisariatem, ten chłopak, to nie był przypadkiem młody Linwood? – zapytała zaraz Gina, sądząc że zmienia temat.
Keith zacisnął szczękę i pokiwał twierdząco głową.
– Wiesz, że jego matka objęła mecenatem chłopaka, którego wystawę teraz przygotowujemy? – zapytała kobieta, obejmując dłońmi filiżankę, by rozgrzać zziębnięte palce – Skąd w ogóle go znasz?
– Poznaliśmy się przypadkiem. – odparł na pozór lekko mężczyzna, chociaż czuł się jakby znowu stracił w życiu kogoś ważnego – Aż się boję zgadywać jaki nurt sztuki reprezentuje ten chłopak. – dodał, wspominając konsultacje dotyczące grobowca, jakie przeprowadził z Catherine Linwood.
– Dlaczego? – zaśmiała się dziewczyna.
– Bo wiesz… jego matka chciała postawić grobowiec na cmentarzu i  osobiście uważam, że gust ma lekko skrzywiony. – powiedział Keith – Po prostu nie ma wyczucia. – westchnął popijając herbatę.
– Mmm… załatwię ci wejściówkę na wernisaż, sam zobaczysz. Ale według mnie to całkiem dobry kawałek malarstwa  abstrakcyjnego. – zaśmiała się puszczając do mężczyzny oczko, a widząc jego skrzywioną minę roześmiała się w głos, zwracając na siebie uwagę sąsiednich stolików. – Przepraszam. – zasłoniła usta dłonią, tłumiąc śmiech – Gdybyś tylko widział swoją minę…
Keith rozchmurzył się nieco i zaśmiał się również.
– Nie lubię abstrakcjonizmu, ale z przyjemnością obejrzę wystawę.
– Wiem… już zarezerwowałam bilet. Jak zwykle.  – uśmiechnęła się do mężczyzny – W końcu się uśmiechnąłeś szczerze. – dodała, wpatrując się błyszczącymi oczyma w twarz Keitha.
Rzeźbiarz przewrócił tylko oczyma w zabawny sposób.
– A kiedy ta wystawa?
– Mmm… pewnie za jakiś miesiąc. Najpóźniej. Będę dzwonić. – odparła Gina patrząc na niego ciepłym spojrzeniem – Ach, brakowało mi takiej rozmowy z tobą. – zaśmiała się – Ostatnio nawet rodzice mnie pytali czy wiem co u ciebie, wiesz? Myślę, że mógłbyś wpaść do nich na obiad.
Keith zmarszczył brwi i potarł policzek dłonią.
– Myślisz, że tym razem mnie nie pogonią? – zapytał, rzucając jej przenikliwe spojrzenie.
Gina przybrała poważny wyraz twarzy.
– To było wieki temu…
– Tylko dwa lata, Gina. – podkreślił, chociaż dla niego śmierć Jane wydawała się być również bardzo odległa szczególnie, gdy patrzył przez pryzmat znajomości z Ethanem.
– Co nie zmienia faktu, że Jane nie żyje, więc możecie już przestać ze sobą walczyć. Bo nie ma już o co. A jesteście rodziną.
Keith zacisnął zęby.
– Teraz jesteśmy rodziną, tak…? Wiesz, to żałosne. Gdzie była ta rodzina, gdy Jane umierała?  – warknął rzeźbiarz, czując rosnącą w nim złość – Zjawili się dopiero, gdy już było po wszystkim, tylko po to, by mnie oskarżać i oczerniać. – syknął Keith, starając się opanować.
– Przecież to nie była twoja wina, Keith…
– Ja to wiem i ty to wiesz, ale oni? Błagam… traktowali mnie jak śmiecia przez całe nasze małżeństwo, nazywając nieudacznikiem i utrzymankiem Jane, a później jeszcze oskarżyli mnie o raka i to wszystko… – prychnął rozgoryczony.
– Nie oskarżyli cię o chorobę… nie mów tak. – westchnęła Gina, tracąc cały dobry humor z jakim przyszła na spotkanie, którego i tak nie mogła się doczekać.
– Tak… faktycznie, tylko o to, że pozwoliłem lekarzom ją zabić. – dodał ironicznie – Rzeczywiście, to zmienia postać rzeczy.
– Nie bądź cyniczny… – jęknęła kobieta, czując się w obowiązku bronić rodziców.
– Cyniczny…? Wiesz, jak Jane się wtedy czuła? Nawet gdy była chora oni nie zaakceptowali naszego związku… co ja mówię, nie musieli go akceptować! Żeby chociaż przyszli. Do niej, dla niej… Czekała na nich aż do końca, wiesz?  – dodał czując dławienie w gardle.
– Wiem… – szepnęła kobieta, odwracając wilgotne spojrzenie. – Przecież byłam z wami… Ale może chcą się teraz z tobą pogodzić? Nie pomyślałeś o tym? – zapytała zaraz.
Keith pokręcił głową.
– Teraz? Po co? Nadal jestem sierotą i biednym rzeźbiarzem z kredytem, który oboje z Jane wzięliśmy na warsztat. – podsumował  – Przepraszam, Gina… – dodał zaraz, widząc nastrój w jaki wprawił kobietę – Po prostu… Kiedy Jane żyła cholernie się staraliśmy, żeby wasi rodzice nas zaakceptowali, ale doskonale wiesz jacy oni są…
– Wiem… – mruknęła szatynka i odetchnęła głęboko, odwracając ponownie spojrzenie.
– Dlatego też… jeżeli zechcą, odezwą się do mnie. Doskonale wiedzą gdzie mieszkam, znają mój numer. Ja nie raz próbowałem, ale myślę, że śmierć Jane zwolniła mnie z tego obowiązku. – dodał, szukając zrozumienia na twarzy Giny.
Kobieta zerknęła na niego krótko i przygryzła wargę.
– Nie szkoda ci tego…? – zapytała nagle – Nadal możemy być rodziną. Zawsze chciałeś ją mieć… – dodała.
Blondyn przymknął powieki.
– Ale nic na siłę… – westchnął cicho – Poradzę sobie. Tyle lat sobie radziłem przed Jane, po Jane też…
– Wiem, ale…
– Gina. Jestem dorosłym facetem. Pogodziłem się ze swoim sieroctwem i naprawdę nie muszę na siłę należeć do jakiejś rodziny tylko po to, by ją mieć.
Gina zacisnęła różowe wargi  i upiła łyk kawy. Po chwili zastanowienia, uśmiechnęła się krzywo.
– Przepraszam, że zaczęłam ten temat… – powiedziała cicho – Nie chcę żebyś myślał, że teraz… Znaczy wiesz, zawsze będziesz mi bliski… – wyznała w końcu, czując łomotanie serca.
Blondyn posłał jej szeroki uśmiech i pochylił w jej kierunku.
– Ty dla mnie też, głuptasie. – rzucił sięgając ręką do jej grzywki  – Po prostu zostawmy tę sprawę taką, jaka jest. Nie zmieniajmy nic na siłę, co? – zapytał, a kobieta od razu pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko – No, w końcu się do mnie uśmiechnęłaś. – zaśmiał się mężczyzna,
– Och, przestań… – zbyła go Gina z rumieńcem na policzkach. – To co, jemy coś, czy po ciachu na zgodę? – zapytała zaraz, szczerząc się do niego.
– Jasne… Co powiesz na szarlotkę? – zapytał mężczyzna, i skinął ponownie na kelnera.
Kiedy złożyli zamówienie, Gina posłała rzeźbiarzowi kolejne niepewne spojrzenie.
– Co się dzieje? – zapytał zaraz rzeźbiarz, doskonale wyczuwając, że nadal coś jest na rzeczy.
– Mam nadzieję, że nie przysporzyłam ci zmartwień…? – zapytała spokojnie – Przyszedłeś taki… dziwny. Coś z tym klientem u którego byłeś z rana?
Keith posłał jej nieprzeniknione spojrzenie.
– Też… – odparł w końcu – Ale to grubsza sprawa. – powiedział powoli.
Czuł, że powinien zwierzyć się Ginie nie tyle dla siebie, co dla niej.  Od śmierci Jane, to z nią był najbliżej i nie był pewien, czy nie poczułaby się urażona i odrzucona, gdyby nie powiedział jej co go gryzie. Nie chciał jej ranić, ale nie był pewien, jak zareagowałaby na wieść, że ma kogoś nowego. I że w dodatku ten ktoś jest facetem.
– To opowiedz. Coś wymyślimy. – uśmiechnęła się do niego ciepło Gina, i ponownie położyła delikatną, ciepłą dłoń na jego dużej ręce, leżącej na blacie stolika.
– Po prostu.. ostatnio trochę się u mnie pozmieniało. – powiedział w końcu Keith, upewniając się w swoich przeczuciach. Nie wiedział jeszcze tylko czy powinien mówić jej całą prawdę.
– Co takiego? – dopytała Gina, głaszcząc go po wierzchu ręki.
– Poznałem kogoś… – wyznał, bacznie obserwując reakcję kobiety.
Gina zaskoczona zabrała szybko rękę i spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Co…? – zapytała cicho – W jakim sensie ‘poznałeś’?
Mężczyzna rzucił na nią, ciepłym lecz zmartwionym spojrzeniem brązowych oczu.
– W tym sensie. – powiedział znacząco i zamilkł, patrząc na nią wyczekująco.
– Keith… – jęknęła Gina, zaciskając drżące wargi – A Jane? Co  z Jane? – rzuciła, czując napływające do oczu łzy.
– Minęły już dwa lata…
– Tylko dwa lata, Keith! – dodała z wyrzutem – Jak mogłeś? – szepnęła, zaciskając pięści leżące na stoliku.
Keith uniósł się na krześle i pochylił w jej kierunku.
– To się po prostu stało. Nigdy tak nie miałaś? Po prostu… po prostu się zakochałem.
Kobieta odetchnęła głęboko i sięgnęła drżącą ręką po filiżankę.
– Tak szybko o niej zapomniałeś… – szepnęła w końcu.
– Nie zapomniałem o niej, Gina. – powiedział, sięgając do jej dłoni – Nigdy o niej nie zapomnę. Ale… trzeba żyć dalej… nie sądzisz…?
Kobieta wysunęła dłoń z ręki mężczyzny i otarła łzy.
– Czemu płaczesz, Gin…?
– Nie mów tak do mnie… – szepnęła kobieta i zaczęła się zbierać – Zdradziłeś ją Keith… Jak mogłeś? – dodała, sama czując nagle ogromne wyrzuty sumienia. W końcu sama od dawna nie była taka czysta  w stosunku do Jane i do pamięci o niej.
Szybko uniosła się z krzesła i włożyła płaszcz.
– Gina, zaczekaj…! – zawołał Keith i szybko wyciągnął z kieszeni portfel, by zostawić na stoliku pieniądze za zamówienie.
Od razu też zgarnął własny płaszcz i ruszył za Giną.
Kiedy wybiegł przed restaurację od razu dostrzegł ją idącą chodnikiem.
– Gina! – zawołał, ruszając za nią biegiem. – Zaczekaj, Gina… – szepnął łapiąc ją za ramię i przytulając do siebie. – No, nie płacz. Jane zawsze będzie w moim sercu. – dodał, głaszcząc ją uspokajająco po głowie – Ale przecież nawet ona nie chciała byśmy już na zawsze po niej nosili żałobę, pamiętasz? – zapytał, ujmując jej twarz w dłonie.
Gina pokiwała głową, wbijając w mężczyznę mokre spojrzenie.
– Pamiętam… – westchnęła i odsunęła od mężczyzny, po czym odciągnęła go na bok chodnika, by nie tarasować przejścia innym ludziom. – Pamiętam. – pociągnęła nosem – Ale… tak nagle to powiedziałeś… Ciężko mi wyobrazić sobie ciebie z inną kobietą … – szepnęła, oddychając ciężej.
Blondyn potarł ręką czoło.
– Chcę po prostu żebyś postarała się mnie zrozumieć. Nie jest łatwo być… nieczułym. Rozumiesz? Czasami to przychodzi zanim się obejrzysz, w najmniej odpowiedniej chwili, z najmniej odpowiednią osobą, jak mogłoby się wydawać. – powiedział, gładząc ją po ramionach – Ale później, na koniec, może okazać się, że jednak to było coś dobrego…
Gina pokiwała głową z zaangażowaniem. Była pewna, że mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy jak celnie trafia w jej uczucia, burząc tym samym całe jej opanowanie. Miała ochotę płakać z bezsilności i poczucia winy. Nie śmiała jednak powiedzieć ani słowa, wiedząc, że jest już za późno na cokolwiek, co z drugiej strony przysporzyłoby jej jeszcze więcej wyrzutów sumienia. Zacisnęła więc zęby i uśmiechnęła się lekko.
– Rozumiem… zaskoczyłeś mnie. To wszystko… – powiedziała cicho – Domyślam się, że tobie też może być trudno, że tak nagle pojawił się ktoś inny niż Jane…
– To nie do końca tak… – odetchnął Keith.
– O czym ty mówisz….?
– Gina… wiesz… nie chcę ci tego opowiadać na środku ulicy, bo to długa historia… Ale chyba zostałem przez niego wystawiony. To chyba już koniec…  – powiedział, marszcząc brwi i zagryzając wargę.
– Przez niego…? – zapytała kobieta po chwili ciszy. – Co chcesz przez to powiedzieć? – dodała,  odsuwając się od rzeźbiarza.
Blondyn zerknął na nią z widocznym rozczarowaniem w oczach. Nie spodziewał się, że na wieść, że jest z mężczyzną, Gina mogłaby po prostu się odsunąć.
– To, co słyszysz. Jestem…
– Nie kończ… – jęknęła kobieta, czerwieniejąc na policzkach.
– Spokojnie…
– Spokojnie…? Po tylu latach? Po małżeństwie z moją siostrą… nagle dochodzisz do wniosku, że jesteś… gejem? – zapytała cicho, czując zawroty głowy – Kpisz sobie ze mnie…?
Keith przystąpił do niej i złapał za ramię.
– Gina… jestem biseksualny. – powiedział miękko, czując się niekomfortowo rozmawiając o tym na środku ulicy.
Co prawda nigdy nie miał oporów, by publicznie dotykać Ethana, jednak tę rozmowę wolałby przeprowadzić z kobietą w innych okolicznościach. – Ethan…
– Ethan? – zapytała Gina, patrząc na niego zaskoczona –  Linwood? Słyszałam plotki, że jest gejem… ale nie sądziłam, że… moglibyście… być razem? – rzuciła, zwilżając językiem spierzchnięte usta.
– Uważasz, że to złe? – zapytał w końcu mężczyzna. – Nie zaakceptujesz tego?
Gina czując kolejną falę łez, pokręciła szybko głową.
– Nie… to nie tak… – jęknęła płaczliwie – Nie uważam, że to złe… Ja po prostu… muszę już iść. Nie obraź się. Mam dużo pracy… – szepnęła odsuwając się od Keitha i posyłając mu kolejne mokre spojrzenie.
– Zadzwonisz…? – zapytał blondyn, gdy Gina odeszła na kilka kroków.
– Tak.. tak… Pa. – rzuciła szatynka i rozglądając się uprzednio, przebiegła przez ulicę w kierunku wejścia do galerii.
Keith odprowadził ją spojrzeniem i po chwili aż odetchnął głośno. Dopiero po kilku minutach ruszył do samochodu i pojechał w kierunku cmentarza.
Mokre kałuże stojące na kamiennym, głównym trakcie, odbijały rażące światło wychodzącego zza chmur słońca. Po kilkudziesięciu metrach balansowania miedzy nimi, mężczyzna wszedł na trawnik i ruszył nim w znanym kierunku. Po kilku chwilach zatrzymał się przed kamienną płytą i kucnął przy niej.
– Widzisz…? – szepnął, kładąc na wierzch wcześniej kupiony bukiecik – Znowu się spieprzyło. – szepnął, zabierając resztki zwiędłych kwiatów z poprzedniej wiązaneczki.
Nie ukrywał, że był nieco rozczarowany reakcją Giny, ale czego mógł innego się spodziewać? Aż dziwne było, że Jane nie miała aż tak konserwatywnych poglądów na wszytko jak jej rodzice. A po Ginie widział jak z trudem zmusiła się do tego, by zapewnić go że jest okay. Zresztą i tak zaraz uciekła. Ale Keith nie chciał stracić z nią kontaktu. Pomimo tego, że z teściami nie dogadywał się wcale i nie mógłby nazwać ich rodziną, to Gina  w pełni nią była.
Naprawę nie czuł się związany z rodzicami zmarłej żony. Zawsze traktowali go jak śmiecia i wyrzutka. Bo nie miał korzeni, nie miał dobrej posady. Może przełknęliby jakoś jego sieroctwo, gdyby nie fakt, że był rzeźbiarzem, zawsze niepochlebnie nazywali go ‘artystą’, którego nie było stać na nic. Oskarżali go o wykorzystywanie Jane, o życie na jej koszt, a właściwie o życie na koszt ich rodziny, bo nawet dom, w którym mieszkali, otrzymali w spadku po ciotce Jane. Keith naprawdę nie rozumiał po co miałby się teraz z nimi bratać. Może i Jane by tego chciała, ale on nie wyciągnie pierwszy ręki. Wystarczająco wiele razy korzył się przed nimi za jej życia i teraz to raczej do nich należy pierwszy krok. Ale jak dowiedzą się, że już jest z kimś innym, a w dodatku z mężczyzną, pewnie przeklną go jeszcze raz i jeszcze zabronią Ginie kontaktów z nim.
Poza tym, czy jeszcze w ogóle spotka Ethana? Pamiętał ich pierwsze spotkanie i każde kolejne. To jak chłopak powoli zawracał mu w głowie. Jak na początku był jak złudzenie, jak kopia Jane. Ale z czasem stał się Ethanem, chłopakiem dla którego Keith mógłby zrobić naprawdę wiele i znieść wiele. Zresztą, czy tego nie robił?
Znosił jego wybuchy, bezustanne monologi o Anthonym, nawet to, że często przez sen mamrotał imię architekta.
A teraz Ethan tak po prostu go zostawił. Żeby chociaż napisał dokąd jedzie, po co i dlaczego, niewątpliwie by mu ulżyło. Żeby po prostu zerwał z nim, jak mężczyzna, a nie po prostu zniknął, jak sen. Keith często był na niego zły i nierzadko się z nim kłócił w porywach emocji, ale naprawdę mu na nim zależało. Może wystraszył go swoim wczorajszym wyznaniem? Ale przecież Ethan nie był małym dzieckiem… Zresztą nawet go nie zauważył zbyt zaabsorbowany wypadkiem Anthonego.
– Jane… – westchnął mężczyzna, gładząc płytę dłonią.
Z nią wszystko było takie proste. Nawet ten spór z jej rodzicami, problemy z pieniędzmi były niczym, bo kochali się i potrafili być ponad nimi. A Ethan? On wiecznie zapatrzony w Anthonego, nawet nie dał mu szansy, a później po prostu uciekł, bez niemal żadnego słowa. Nawet nie starał się… Ale dlaczego miałby się starać o Keitha, o cokolwiek innego, skoro nie zależało mu na niczym innym niż tamten mężczyzna? Dla niego to wszystko był tylko seks. Wydawało się, że zapomniał już ile razy wypłakiwał się na ramieniu Keitha z powodu matki, ile razy do niego uciekał.
Dopiero gdy zrobiło się ciemno, Keith ruszył w drogę powrotną do domu. Musiał skończyć zamówienie, zacząć kolejne. Ethan uciekł i chyba nie powinien tego za bardzo roztrząsać. To była decyzja chłopaka, by zniknąć, zatrzeć za sobą niemal wszystkie ślady i odciąć się od niego. Może tego właśnie chciał student? Uwolnić się od wszystkiego stąd? Od matki, Anthonego i od niego…

*

Kolejnego ranka Theo jak zwykle został wygnany przez rodziców Anthonego do domu, by się umyć i coś zjeść. Tak właściwie tylko w ich mieszkaniu potrafił coś w siebie wcisnąć i dać upust czarnym myślom, które bezustannie krążyły po jego głowie.
Jak zwykle jadąc przez miasto, automatycznie zatrzymywał się na  światłach, zdając sobie z tego sprawę dopiero jakiś czas później.
Kiedy wrócił do szpitala aż zatrzymał się przed drzwiami sali widząc w niej poruszenie. Mary, matka Anthonego, pochylała się nad mężczyzną i głaskała go z  uśmiechem po głowie. Patrcik stał jak zwykle nad nią, a na jego twarzy nie było ani śladu z wcześniejszego zmartwienia i zmęczenia.
Theo wszedł na miękkich nogach na salę i od razu poczuł jak serce mu przyspiesza. Minęła go jeszcze pielęgniarka w drzwiach i posłała pokrzepiający uśmiech.
– W końcu… – szepnęła do niego i mrugnęła porozumiewawczo.
Chłopak z bijącym szalenie sercem i ze łzami w oczach, podszedł powoli do łóżka i zacisnął dłonie na barierce. Odetchnął aż drżąco na widok nieco zamglonego, ale ciepłego spojrzenia, które posłał mu Anthony
– … cały czas był… – urwała nagle Mary i podążyła wzrokiem, za spojrzeniem syna.
Widząc zapłakanego Theo uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Patrick, chodź, zadzwonimy do Amber. – powiedziała wstając i ciągnąc męża za ramię, do wyjścia.
Chłopak przygryzł drżące wargi, nie czując nawet jak gorące łzy ulgi spływają mu po policzkach.
Ciepłe spojrzenie Anthonego, śledziło go uważanie spod lekko uchylonych powiek.
– Ant-Anthony… – jęknął, brunet i podszedł z boku łóżka, by pochylić się nad mężczyzną i pogładzić po zdrowym ramieniu.
– No już… już… – szepnął cicho Anthony, powoli podnosząc sprawną rękę i ujmując jego dłoń – Już dobrze.  Nie lubię, gdy płaczesz.. – szepnął mężczyzna i uśmiechnął się lekko.
Theo pokiwał szybko głową i otarł łzy.
– To ze szczęścia… – dodał zapłakanym głosem – Strasznie się bałem…  – odetchnął ciężko, przygryzając wargę i dłonią pogładził Anthonego po policzku.
Anthony odetchnął głębiej i skrzywił się lekko, czując ból w klatce piersiowej.
– Mama mówiła, że… byłeś tu ciągle… – powiedział półgłosem i wpatrując się w chłopaka gorącym spojrzeniem – I, że nic nie jadłeś, Theo…
– Jadłem… – zaoponował od razu chłopak i już po chwili roześmiał się lekko. Cały Anthony, pomyślał – Kocham cię, Anthony… – powiedział drżąc na całym ciele.
Architekt przymknął oczy i uśmiechnął się lekko.
– To mnie pocałuj. – zażądał z uśmiechem i uniósł ciężkie powieki.
Theo pochylił się niżej i musnął wargami jego usta.
– Też cię kocham… – szepnął błądząc spojrzeniem po jego mokrej od łez twarzy.
Chłopak uśmiechnął się lekko  pocałował go jeszcze raz, nim odsunął się od niego i odetchnął ciężko. Anthony założył na twarz maskę tlenową i bez słowa wpatrywał się w chłopaka. W końcu Theo to powiedział. Co prawda, Anthony to wiedział już od dawna, jednak te dwa krótkie słowa sprawiły, że jego ciało przeszedł dreszcz, a ciepło rozlało się w jego wnętrzu. Od razu po chłopaku zauważył, jak jest zmęczony i szary na buzi. Domyślał się, że to przez ten czas spędzony ostatnio w szpitalu Theo faktycznie się nieco zaniedbał, bo według matki niemal nic nie jadł, a spał na krześle stojącym obok łóżka. Zresztą chyba nie mógł mu robić o to wyrzutów, bo sam pewnie odchodziłby od zmysłów, gdyby to chłopak leżał na jego miejscu.
Chwilę później na salę wrócili rodzice i zaraz zajęli miejsca przy łóżku, nieco odgradzając go od Theo.
– Amber będzie po południu… I George wpadnie w przerwie. Ma dzisiaj dyżur. – wyjaśniła Mary, zaczynając opowiadać o minionych dniach spędzonych w domu córki.
Anthony uśmiechał się lekko słuchając jej głosu z przymkniętymi oczyma. Uwielbiał ten rodzinny nastrój, który wprowadzali jego rodzice.
– No… proszę nie męczyć pacjenta. – zagrzmiał nagle głos prowadzącego go lekarza, wkraczającego do sali – Umawialiśmy się na spokojną, kilkuminutową pogawędkę, a widzę, że robi się tu coraz weselej. – powiedział podchodząc do łóżka.
– Tak… przepraszamy. – wytłumaczyła się Mary, podnosząc  się – Właśnie się zbieraliśmy i tak. Mieliśmy pojechać po Dorothy. – wytłumaczyła kobieta Anthonemu i sięgnęła po płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła. Patrick uczynił to samo, zagadując tubalnym głosem lekarza.
– To do zobaczenia. Wpadniemy… później. – szepnął do Anthonego i poklepał go po ramieniu, po czym pożegnał się jeszcze z Theo. Chłopak uśmiechnął się lekko i dał wycałować matce blondyna, po czym odprowadził ich spojrzeniem i usiadł na krzesełku.
– I jak…? – zapytał cicho, zerkając wielkimi oczyma na lekarza.
– Jest bardzo dobrze. – powiedział od razu doktor Spencer – Więc dzisiejszą noc, spędzi pan już w domu. – uśmiechnął się do niego szeroko, a widząc jego  minę, zwrócił się do Anthonego – Może pan na niego jakoś wpłynie? Wykończy się przy tym łóżku.
Anthony mrugnął do chłopaka i zsunął z buzi maskę.
– Nawet pan nie wie, jaki Theo jest wytrzymały. – powiedział półgłosem.
– Domyślam się, ale najsilniejsze organizmy muszą w końcu się porządnie wyspać i coś zjeść. – uciął lekarz wypełniając coś na przyniesionej ze sobą podkładce – Myślę, że wolałby pan, by był w formie, gdy będziemy pana wypisywać. – uśmiechnął się lekko – Ktoś będzie musiał się w domu panem zajmować. Z gipsu wyciągniemy pana najwcześniej za sześć tygodni.
– Na pewno dam radę. – zapewnił od razu chłopak, odnajdując na pościeli rękę Anthonego i splatając z nią palce. – Ma pan dzisiaj dyżur? – zapytał.
Lekarz spojrzał na niego uważnie i odetchnął, kręcąc głową.
– Nie.. nie mam. Ale ostrzegłem już pielęgniarki, żeby kategorycznie zabroniły panu nocować dzisiaj w szpitalu.
– Chętnie z nimi porozmawiam. – dodał od razu Anthony, zaciskając palce na dłoni chłopaka, tak mocno na ile pozwalał mu obecny stan.
– No, nie przegadasz… Halo, to ja jestem tutaj lekarzem. – zaśmiał się doktor, łapiąc mężczyzn na wymianie przeciągłego spojrzenia.
Zaśmiał się pod nosem i już po chwili, podniósł ręce w geście poddania.
– Dobrze… wrócimy jeszcze do tej rozmowy na popołudniowym obchodzie. – westchnął – Praca wzywa – dodał wycofując się z sali.
Na korytarzu odwrócił się jeszcze i spojrzał na chłopaka, który uśmiechając się szeroko do mężczyzny w niczym nie przypominał zestresowanego młodzieńca, jakim był przez ostatnie dni.
Nim zdążył odejść, Theo uniósł na niego spojrzenie i szepnął coś do leżącego na łóżku mężczyzny i ruszył ku drzwiom.
Kiedy stanął przed lekarzem, wyciągnął w jego kierunku ramiona jakby chciał go przytulić i poczerwieniał lekko na policzkach, zaraz je cofając.
– Dziękuje panu. – powiedział pełnym wdzięczności głosem i przygryzł dolną wargę.
Danny Spencer poklepał go po ramieniu.
– To moja praca. – uśmiechnął się lekko, jednak słowa chłopaka  i wyraz jego twarzy sprawiły, że poczuł się jakby był jakimś super bohaterem.
Theo odwrócił wilgotne spojrzenie.
– Dla pana to praca, ale… dla mnie… – szepnął, zdławionym głosem i zamilkł na chwilę.
– No już, już… – zaśmiał się lekarz, widząc wzruszenie chłopaka – Wracaj do niego. – dodał, uśmiechając się i popychając chłopaka w kierunku drzwi.
– Do zobaczenia później. – pożegnał się brunet i już po chwili ponownie był przy łóżku architekta.
Danny posłał im jeszcze jedno spojrzenie i po chwili ruszył do kolejnego pacjenta.

17 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 2 Ch.11

  1. Witam,
    o tak fantastyczny rozdział, Anthony w końcu się obudził… więc teraz to i Theo zadba o siebie…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. nie mogę… smutne to opowiadanie jak nie ma Keitha i Ethana razem. zero kłótni, zero seksu. jestem stanowczo na NIE! Linwood musi szybko wrócić, bo bez niego to nie to samo. a ta niejaka Gina niech trzyma łapy przy sobie. Keith już jest zajęty. niech sobie znajdzie kogoś innego.

    1. Oj~~~No, to może brak tej pary wynagrodzi Ci jakoś kolejna? Mam nadzieję, ze ich polubisz… a w każdym razie, ze wzbudzą jakieś emocje~~~C: A Gina cóż…. Kota nie ma myszy harcują? W końcu Keith jest bi, a z Giną zawsze był blisko~~~Tum tum tum tum~~~xDD Wesołych Świąt~! Trzymaj się~! C:

  3. Rozdział pochłonęłam chyba w rekordowym tempie. ~
    Cudnie, że Anthony się przebudził, Theo powiedział magiczne „kocham Cię”, a Keith tęskni za młodym Linwoodem. Teraz pora na Ethana i jego tęsknotę za rzeźbiarzem. Potem to już tylko szybki powrót do Denver, a konkretnie Keitha i happy end! ~

    1. Ha ha~! nie wiem czy Ethan tak prędko wróci… Dx Nie wiem też ile Keith może czekać… mam nadzieje, ze polubisz kolejną parę, która już na horyzoncie. C:
      Wesołych Świąt Smerf_etko~! C:

  4. Znalazłam Twoje opowiadanie i przeczytałam od razu wszystko. Nie w jeden dzień, ale w dwa z przerwą na 3/4 godziny snu i oczywiście szkołę, gdzie i tak znalazłam na Twojego bloga czas.
    Bardzo mi się podoba fabuła i Twój styl.
    Ten rozdział jest równie dobry jak każdy poprzedni. Już się nie mogę doczekać kolejnych!
    Pozdrawiam! ;)

    1. Witaj SilencedUnknown.
      Odpisuję z małym poślizgiem, ale z nie mniejszą radością! c: Świetnie, że dajesz o sobie znać i że podoba Ci się opowiadanie. Ojejejej~~~Wiesz, jak ja uwielbiam czytać takie komentarze? niedługo stanę się chyba zbyt próżna, ale póki co~~~xD Zapraszam do czytania i komentowania.!
      Wesołych Świąt i do zobaczenia mam nadzieję w piątek~! C:

  5. Nie było mojego Ethana… A taką miałam nadzieję, że jednak będzie :(. Ale Anthony się obudził, więc Ci wybaczam XD Ale mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie. Bo ja po prostu muszę wiedzieć, co się tam z nim dzieje.
    Ta Gina to wydaje się coś kręcić. Jak powiedziała coś w stylu „Jak mogłeś jej to zrobić” to ja miałam wrażenie, że w środku krzyczy : „Jak mogłeś MI to zrobić”. Mam wrażenie, że kocha Keitha, a jak dowiedziała się, że ten kogoś ma, to się zdenerwowała. Całe swoje zachowanie próbowała zrzucić na żałobę po siostrze, ale ja czuję, że jest inaczej. No bo to całe mocne bicie serca, trzymanie za dłoń, no i te jej wszystkie myśli itp… A to, że osoba, którą pokochał Keith jest facetem zabolało ją chyba najbardziej. Nie wiem, mogę się mylić, ale tak mi się po prostu wydaje, że nie chodzi o fakt, że Keith lubi też chłopców, ale o to, że wolał faceta od niej. Przecież to ona była najbliższą mu osobą przez ten cały czas i o ile mnie pamięć nie myli, jest bardzo podobna do Jane… na pewno bardziej niż Ethan. Ale wcale nie wykluczam tego, że tylko zdenerwowała się samym faktem, że Keith jest bi. Wszystko jest możliwe, ale po prostu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ona Keitha kocha. I ma wyrzuty sumienia, bo co by nie było, to był mąż jej siostry. A jeśli się zakochała, to chyba nie z dnia na dzień…
    Anthony nareszcie się obudził. Całe szczęście, bo nie wiem, jak długo Theo by pociągnął stróżując przy łóżku architekta jeszcze kilka nocy. Już teraz marnie, z tego co przeczytałam, wygląda. Chociaż nie jestem pewna, czy teraz Theo będzie chodził na noc do domu, żeby spać w łóżku, czy dalej będzie nocować w szpitalu na krześle przy łóżku Anthonego, ale może przynajmniej zacznie jeść normalnie. Teraz może być już tylko lepiej.

    „Chłopak położył się wygodnie i obserwował twarz mężczyzny, drżenie jakiegokolwiek mięśnia, lekki ruch powiek czy trzymanych w dłoni palców mężczyzny, niemal od razu podrywała go do góry.”- „podrywały” bardziej pasuje, bo tu nie ma żadnego rzeczownika w rodzaju żeńskim.
    „Ach… witaj Gina. – przywitał się i zaraz wymusił do siebie uśmiech”- „z siebie” albo „na sobie”.
    „Mieliśmy pojechać po Dorothy- wytłumaczyła kobieta Anthonemu i sięgnęła po płaszcz przewieszony prze oparcie krzesła.”- „przez”.

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    1. Ha ha ha~! xD
      Ładnie Ginę rozpracowałaś, przyznaję. xD W ogóle… taka mała telenowelka się zrodziła nam tutaj. c: Tylko ciekawe czy Gina coś ugra, czy się na to odważy. W końcu Keith to maż jej siostry… i tu się nagle okazuje, ze jeszcze zdążył już z kimś być, i chyba nawet rozstać… Uch… C:
      Mhm, Theo w końcu odetchnął. Tak sie zastanawiam, kiedy w końcu będzie u nich spokój~~~xDD

      Dziękuję~! Trzymaj się~! C:

  6. Oo takie to wzruszajace ;( Ant się obudzil, ale nawet nie pomyslal o moim Ethanie >.< ciekawe czy sie dowie o jego wyjezdzie?
    Czy tylko mi sie wydaje, ze Gina zakochala się w Keith'cie (?) ? Tez bym byl wkurzony gdybym sie dowiedziala, ze maz mojej siostry jest bi :/
    Teraz czekac do kolejnego piatku tak? ;p
    Pozdrawiam

    Damiann

    1. Anthony ma chyba inne priorytety i chyba czas się z tym pogodzić. xD Mmmm…. ja bym nie była zła na miejscu Giny. W końcu jak Jane była, Keith za nią świata nie widział, był fair wobec niej. A że teraz potoczyło jak się potoczyło… xD
      No niestety, aż do piątku. C:

      Miłego tygodnia~! C:

  7. Duuuuuużo Keith’a – super :D Zeeeeeeero wzmianki o Ethan’ie – niefajnie :(
    Czy mi się tylko wydaje czy ta cała siostra Jane kocha się w rzeźbiarzu? To jej zachowanie z deka dziwne jest. Mam nadzieję, że nie namiesza i nie daj Boże Keith nie poleci na nią, bo ma być przecież z Ethan’em! ^.^
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i po cichu liczę, że pojawi się w nim Ethan. Ciekawa jestem co on TAM porabia. Może już tęskni za Keith’em?
    No i oczywiście z jeszcze większym utęsknieniem czekam na podobiznę Ethan’a! <3

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    1. Ha ha~! No ja Ethan teraz zniknął, to ciekawe jak się to potoczy~~ Oby nie było tak, że gdy wróci będzie już za późno na cokolwiek… Dx Cóż Gina chyba nie jest dobra w ukrywaniu swoich uczuć…

      Trzymaj się ciepło i do zobaczenia w następny piątek~! c:

Dodaj komentarz