Till We Are Vol. 3 Ch.06

Czując zlewający go gorący pot, Danny jęknął cicho i uchylił powieki. Delikatnie złapał za dłoń kochanka, która obejmowała go ściśle za brzuch i zsunął ją na swoje biodro, a później wysunął spod kołdry rękę i zepchnął z siebie pościel.
Tłumiąc ziewnięcie przetarł oczy i z krzywym uśmiechem wtulił plecy w ciało za sobą, zaciskając aż nieco pośladki, na wspomnienie minionej nocy, podczas której się godzili.
W dodatku to wyznanie Jake’a. Dan nie pamiętał już, jak wiele razy słyszał te dwa słowa, ale w ustach barmana brzmiały one najlepiej i najprawdziwiej. W dodatku widział wczoraj z jakim trudem mężczyzna je wymówił i był pewien, że również dla niego znaczyły one bardzo wiele.
Lekarz powoli obrócił się w objęciu kochanka i spojrzał na jego twarz.
Nie wiedział czemu nagle wszystko stało się takie… trudniejsze? Jake wydawał się coś ukrywać, nie mówił mu wszystkiego i chociaż Dan czuł się z nim wyjątkowo, wolałby chyba wiedzieć co leży na jego sercu. Kochali się, więc czemu Jake nie mówił mu co się właściwie z nim dzieje? Tego, że Latynos miał problemy z agresją dostał dowód przedwczoraj i nie wiedział aż czego jeszcze może się spodziewać.
Ale gdy Jake wtedy wyszedł i trzasnął drzwiami zrywając z nim, Danny był pewny, że nie może pozwolić mu odejść. Przecież w jego głowie wciąż siedziały te wspaniałe miesiące po tym, jak się poznali. Spotkania, seks, randki. I teraz miałby po prostu o tym zapomnieć? Zawsze chciał, by starano się o niego, ale wiedział, że on również powinien walczyć o swojego faceta. I gdy poszedł ubiegłego wieczoru do Asylumu, by porozmawiać z Jake’m, a zobaczył go na parkiecie z jakimś chłopakiem, aż się w nim zagotowało. Wiedział, że być może to sam barman flirtował z brunetem, że naprawdę chciał odejść. Ale on, Dan, nie mógł mu na to pozwolić. Przecież byli dla siebie idealni, przecież przez tamto nieporozumienie nie mogli zniszczyć swojego związku.
Nie myśląc zbyt wiele wpadł między nich i przewalił chłopaka na ziemię. Nie bił się niemal nigdy, zresztą uważał, że będąc lekarzem nie może tak po prostu łamać kości, ale przecież musiał udowodnić kochankowi, że to między nimi nie jest skończone.
I chyba udowodnił.
W końcu Jake leżał znowu obok niego i przytulał, go w  swój zaborczy sposób. W końcu ubiegłej nocy jeszcze nim zdążyli zamknąć za sobą drzwi mieszkania Dana, byli już niemal nadzy, a Jake po zaledwie kilku krokach wszedł w niego głęboko i boleśnie, rozpychając jego wnętrze pulsującym penisem.
Czując przypływ podniecenia, Dan odetchnął płycej i napiął nieco uda. Gładząc palcami policzek kochanka, przesuwał rozbudzonym spojrzeniem po jego spokojnej twarzy.
– Jake… – szepnął i składając głowę na ramieniu przymknął lekko oczy
Powoli głaszcząc go palcami, przysunął się jeszcze bliżej do jego ciała, stykając się z nim udami, kroczem i brzuchem, wtulił w niego mocniej.
Uwielbiał jego zapach, szorstkie policzki, z których jeden czuł na swojej skórze i silne ramiona, na które często wychodziły napięte ścięgna. Tuląc się do niego mocno, nagle poczuł, jak zarzucona mu na biodro ręka Latynosa, przysuwa się dalej i przyciska go do siebie mocniej.
– Mmm… – zamruczał Jake, naprężając plecy i po chwili otworzył zaspane oczy. – Czemu mnie nie budzisz? –  zapytał ziewając szeroko.
Dan odsunął się lekko i podparł głowę na ramieniu.
– Bo jest jeszcze wcześnie. – powiedział, uśmiechając się lekko i cmokając go szybko w  usta.
Jake zamruczał coś pod nosem i jeszcze na chwilę przymknął powieki, dłoń zsuwając na pośladek kochanka i gładząc go po nim zdecydowanie. Kiedy usłyszał głębsze westchnienie Danny’ego, uśmiechnął się do siebie lekko i ponownie pomasował jędrną połóweczkę mężczyzny.
Kiedy po kilku minutach otworzył oczy, spojrzał na niego czule i zacisnął lekko zęby.
Nawet nie przypuszczał, że Dan mógłby o niego zawalczyć, że nadal w ogóle chciałby z  nim być, po tym wszystkim co mu powiedział i co chciał mu zrobić. Jemu samemu było bardzo wstyd, że bliski był pobicia go, że wczoraj niemal go zdradził z tamtym chłopaczkiem.
– Przepraszam cię, że… nie panuję nad sobą. – powiedział po chwili, wpatrując się w jego oczy – Cholera, staram się, ale czasami… zwłaszcza ta sytuacja z Trevorem i jeszcze twoim byłym. Jestem strasznie zazdrosny, nie chcę, żebyś się z nim spotykał. – powiedział marszcząc brwi i zaciskając zęby.
– Jake… Spotkałem się z nim ostatnio tylko dlatego, że wydawało mi się, że jestem mu to winien po… tamtym. – odparł lekarz – Nigdy bym do niego nie wrócił. Wcale nie myślę, że z nim było lepiej, bo to z tobą jestem szczęśliwy. – westchnął, głaszcząc go palcami po oliwkowej skórze.
Jake odwrócił spojrzenie, czując wyrzuty sumienia.
– Przysięgam Dan… to się już nigdy nie powtórzy. – powiedział, wracając spojrzeniem do jego oczu. Był pewny, że da z siebie wszystko byleby mężczyzna nigdy nie żałował tego, że z nim jest. Nie chciał już tego więcej słyszeć, bo te słowa naprawdę bolały. I o ile on sam, wiele razy wcześniej nie zważał w ogóle na to, co mówi swoim kochankom, teraz doskonale rozumiał, że słowa wiele znaczą.
– Kocham cię… – dodał cicho.
Danny uśmiechnął się do niego i pokiwał głową.
– Ja ciebie też. – odparł od razu i wychylił do jego ust, całując je lekko – Bardzo… I lepiej żebyś ze mną więcej nie zrywał. – zaśmiał się cicho, chowając twarz w jego szyi.
– Nie zerwę. – zapewnił go od razu barman, przytulając do siebie mocno – Wstyd mi cholernie…. – szepnął, mając jednak nadzieję, że kochanek tego nie słyszy.
Danny odsunął się lekko i spojrzał w jego twarz.
– Po prostu bądź ze mną szczery… – powiedział – I ufaj mi.
Jake pokiwał głową i zaraz prychnął cicho.
Wolał nawet nie wiedzieć co myśli o nim Dan. Ale domyślał się, że uważa, że jest głupkowatym macho, cwaniaczkiem i pewnie inne niezbyt pochlebne rzeczy. Ale jeżeli chodziło o lekarza, to te wszystkie jego wady, nagle się uwypuklały. Sam widział, że cała jego pewność siebie jest tak cholernie udawana, a tak naprawdę, w środku jest tylko głupim, niedojrzałym emocjonalnie szczeniakiem, chcącym za wszelką cenę mu imponować.
– Nie powiedziałem ci czegoś istotnego… chyba. – zaczął w końcu, czując zdenerwowanie.
Widząc spojrzenie kochanka, aż jęknął w duchu. Było tak przenikliwe i uważne, że nawet jeżeli uważał ten cały wyrok za nic wielkiego, nagle wydawało mu się to kolejną ogromną przeszkodą.
– Słucham… – uśmiechnął się pokrzepiająco Danny, wyczuwając wahanie mężczyzny.
– Mmmm… kilka lat temu, gdy pracowałem w innym klubie wmieszałem się w bójkę…. – powiedział, nie patrząc mu w oczy – No, a raczej, sam ją sprowokowałem i pobiłem… a właściwie bardzo pobiłem jednego kolesia. Wytoczył mi sprawę i dostałem wyrok w zawieszeniu. – wyznał i w końcu uniósł wzrok na twarz kochanka – Ale już zostało mi kilka miesięcy, cztery dokładniej i wiesz… – dodał szybko, chcąc jakoś zmazać złe wrażenie – Na pewno nie będę do końc… – Dan zamknął mu usta pocałunkiem i zaraz odsunął się na kilka centymetrów.
Jake zaskoczył go tym, bo w zasadzie nie podejrzewałby go o to, ale w dziwny sposób czuł, że to przecież nie ma aż tak wielkiego znaczenia. W końcu każdy ma prawo do błędów i w pełni to rozumiał. Czy Jake myślał, że gdy się o wszystkim dowie, to go zostawi? Przecież to byłoby śmieszne. A w dodatku to, jak Jake mu się tłumaczył naprawdę go… rozczulało?
– Coś jeszcze powinienem wiedzieć? – zapytał z czającym się w kąciku ust uśmiechem.
Jake zerknął na niego krótko i przygryzł wargę, wzdychając głęboko.
– To, że jestem cholernie zaborczy i zazdrosny…?
– To już wiem… – odparł od razu lekarz, składając na jego ustach czuły pocałunek.
– I nie przeszkadza ci to? – zapytał jeszcze barman.
Danny wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową.
– Chyba nie, ale… wolałbym nie skończyć kiedyś z połamaną szczęką, tylko dlatego, że spotkałem się ze znajomym z pracy… na przykład. – powiedział cicho, oblizując wargi.
Mimo wszystko napiął się lekko i odwrócił na chwilę spojrzenie od jego oczu.
Jake poczuł gorąco wspinające się na policzki.
– Nie zrobiłbym tego, Dan… – powiedział szybko, zdając sobie sprawę, jak bliski był pobicia go jednego z ostatnich wieczorów.
Lekarz odetchnął i pokiwał głową.
– Wiem… – zaśmiał się nerwowo. – Znaczy wiesz… no jak naprawdę zasłużę, to może będzie mi się należało no… Faceci i prawo pięści… Ale ja chyba nie mógłbym podnieść na ciebie ręki. Nie wyobrażam sobie tego. – dodał, błądząc spojrzeniem po jego twarzy.
Naprawdę nie mógł nawet myśleć o tym, że mógłby uderzyć kochanka. W końcu kochał go, jego ciało i nie chciał sprawiać mu bólu, nawet w złości nie wyobrażał sobie, by mógł go pobić.
– I wierzę, że tak naprawdę też nie mógłbyś tego zrobić. – szepnął, uśmiechając się lekko i przytulając do niego.
Jake przytulił go mocno i pokręcił głową.
– Nie mógłbym. – potwierdził, oddychając głęboko.
Czując pod palcami chłodną skórę kochanka, troskliwie naciągnął na niego bardziej kołdrę i pogłaskał po głowie.
Nie mógłby go uderzyć, prawda?

*

– I znowu się denerwujesz. – zauważył Anthony zatrzymując samochód na podjeździe.
Wyłączając silnik, omiótł wzrokiem biały budynek i  odwrócił się do Theo.
– Przecież mówię ci, że oni to zrozumieją, że z przyjemnością pojadą do Sue, Theo.
Chłopak odetchnął i pokręcił głową.
– No wiesz… nie każdego dnia mam przyjemność mówienia rodzicom mojego faceta o tym, jak to moja matka zabiła swojego męża… Jak mam się nie denerwować? – zaśmiał się nieco sztucznie chłopak – Może… może ty im powiesz? – rzucił z nadzieją w głosie – Ja sobie… pójdę na spacer, a ty im wszystko wyjaśnisz? – dodał, posyłając mu błagalne spojrzenie.
Anthony pokręcił przecząco głową.
– Nie… i nie patrz tak na mnie. – dodał od razu, czując jak jednak zaczyna mięknąć – Tak naprawdę, doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje obawy są bezpodstawne. Że ani ojciec, ani mama nie zmienią sobie od tak o tobie zdania. Tym bardziej, że cała tamta sytuacja nie stawia ciebie w złym świetle… ani nawet Sue do końca.
– Tak… no ale… – westchnął Theo, spuszczając głowę – Wstydzę się trochę tego wszystkiego. – dodał już poważniej i zacisnął wargi.
Architekt odetchnął płycej i sięgnął ręką do jego dłoni, splatając ich palce.
Rozumiał chłopaka, poza tym rozmawiali już o tym nie raz. I chociaż Theo pogodził się ze wszystkim i nauczył się o tym rozmawiać, to nie mógł mu się przecież dziwić. Poza tym jego rodzice jako drudzy dowiedzieliby się o przeszłości bruneta. Theo potrzebował dużo czasu, by się przełamać i zdecydować się by im powiedzieć. W zasadzie teraz stanął tak jakby pod ścianą, bo rodzice zastępczy Kyle’a, z którymi Theo utrzymywał kontakt, w końcu postanowili powiedzieć chłopcu o jego rodzinie. Może nie wszystko ze szczegółami i nie tak od razu mieli zabrać Kyle’a do Sue, ale powoli przygotowywali chłopca do tego. A za kilkanaście dni Anthony i Theo mieli lecieć ponownie do Richmond, a stamtąd do Petersburga, właśnie na spotkanie z Kyle’m.
Wspólnie z Sue postanowili, że o ile rodzice Anthonego się zgodzą, to oni również polecą, by w końcu wszyscy mogli się poznać.
– Hej… nie masz się czego wstydzić. – szepnął blondyn, pochylając się do chłopaka, a Theo tylko pokręcił głową. – Zobacz, jesteś silnym facetem, przez te wszystkie lata musiałeś z tym żyć i udało ci się z tym pogodzić, tak? – zapytał, a chłopak pokiwał powoli głową – I teraz zaczynasz szkołę, masz pracę…. Co prawda uważam, że stać cię na coś więcej niż praca niemal za nic w schronisku… no, a w każdym razie powinieneś zażądać podwyżki. – dodał widząc już, że Theo jak zwykle chce się z nim o to kłócić – No i nieskromnie dodam, że masz świetnego faceta, więc sam widzisz ile osiągnąłeś, a tego chyba nie powinieneś się wstydzić.
– Tak i nie zapominaj, że mam zamiar być najlepszym weterynarzem w stanie, a moje ambicje chyba też się wliczają do tej puli? – uśmiechnął się lekko Theo i odetchnął drżąco – I nie zamierzam maltretować Margaret o podwyżkę, ponieważ i tak pewnie jej nie dostanę, a wolę nie zabierać funduszy przeznaczonych na zwierzaki. Po drugie, gdy już będę miał dyplom również zamierzam pracować z Margaret. Wiem, że się cieszysz… – zaśmiał się, starając się nieco zrelaksować.
Anthony odetchnął i pogładził się po szorstkim policzku.
– W pewien sposób cieszy mnie twoje podejście… – westchnął, marszcząc lekko brwi – Z drugiej strony nie wiem jak ty byś sobie poradził beze mnie… – dodał kręcąc głową – Pewnie mieszkałbyś w ciasnej klitce z popsutą wentylacją i nieergonomiczną łazienką.
Theo roześmiał się głośno.
– Nieergonomiczną łazienką… – przedrzeźnił go i wychylił się do krótkiego pocałunku – Może to mój tajny plan, żeby nie przyszło ci do głowy mnie zostawić? – zaśmiał się – W końcu musiałbym korzystać z nieergonomicznej łazienki! To byłoby straszne. – dodał, kręcąc w rozbawieniu głową i sięgnął do klamki.
Kiedy wysiedli z samochodu, Anthony uśmiechnął się w stronę kuchennego okna, za którym widział postać matki. Nim ruszyli do wejścia, przeszli do bagażnika.
– Mhm… – wyszczerzył się do Theo, otwierając klapę – Wyobraź sobie, że siedzisz sobie na misce ustępowej z jedną nogą w wannie. – powiedział całkiem poważnie, a chłopak sięgający po własny plecak aż zgiął się w pół ze śmiechu.
Chichotając złapał za torbę Anthonego i kiedy się wyprostował, podał mu ją z krzywym uśmiechem.
Widząc lekki rumieniec na twarzy kochanka, architekt oblizał usta i spojrzał na niego pytająco.
– Mmmm…? Co to za rumieniec? – zapytał, przyciągając go do siebie za biodro.
Theo zsunął wzrok na jego usta i odetchnął płycej, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
– Po prostu… chyba podnieca mnie ten twój architektoniczny język. – zaśmiał się, czując jak twarz go pali.
Blondyn pochylił do jego ust. Całując je głęboko, przycisnął chłopaka bardziej do siebie.
– Może następnym razem, gdy będziemy się kochać, będę bluzgał normami budowlanymi? – odparł z błyskiem w oku – Albo wymiarami mebli kuchennych? – zamruczał.
– Taaaak!  – westchnął rozbawiony Theo i po chwili wcałował się bardziej w jego wargi.
Dopiero po dłuższej chwili, gdy usłyszeli trzask drzwi wejściowych, odsunęli się od siebie i gdy Anthony zamknął klapę bagażnika, dostrzegli Patricka stojącego na zewnątrz.
– No chłopcy, – zaśmiał się mężczyzna – bo Mary odchodzi już od zmysłów i się zastanawia co tam knujecie. – rzucił schodząc z werandy i kręcąc głową na widok czerwonej twarzy Theo.
– Dzień dobry panu! – zawołał Theo podchodząc do niego z lekkim zażenowaniem.
Stan jego twarzy na pewno w bardzo oczywisty sposób zdradzał, co przed chwilą mogło zajść miedzy nim, a kochankiem.
– Tato. – podkreślił twardo Patrick i uściskał chłopaka.
Theo odetchnął tylko płycej, uśmiechając się w jego ramię i oddając uścisk.
– Tato… – szepnął cicho i zerknął wyżej na werandę na której stała już mama Anthonego.
Blondyn zarzucając torbę na ramię, uśmiechnął się na widok tej sceny i również podszedł do ojca. Co zawsze go zastanawiało, Theo witał się z ojcem w bardzo serdeczny sposób. Nawet on sam po prostu ściskał jego rękę i poklepywał po ramieniu, zawsze czując jakiś dystans i coś, co nie pozwalało mu aż tak spoufalać się z autorytetem, jakim był ojciec. Kochał go i podziwiał, ale chyba tylko on z całego rodzeństwa nie rzucał mu się aż tak w ramiona, nie licząc świąt czy innych okazji, gdy składali sobie życzenia.
Gdy on witał się z ojcem, Theo przeszedł już na drewnianą werandę, gdzie w cieniu stała Mary.
– Dzień dobry. – przywitał się i pociągnięty przez kobietę, uśmiechnął się, gdy obcałowała jego policzki.
– Witaj Theo. – uśmiechnęła się kobieta i zaraz przyjrzała jego twarzy – Coś marnie wyglądasz. – zaczęła od razu, głaszcząc go po policzku – Czy aby na pewno dobrze się odżywiacie?
– Tak, na pewno. – zaśmiał się Theo prostując przez nią – Pani jak zwykle pięknie wygląda. – dodał, przyglądając się jej zmarszczkom wokół oczu.
Mary tylko pokręciła głową i poklepała go z rozbawieniem po ramieniu.
– Tak, zrobiłam szarlotkę, łasuchu. – uśmiechnęła się do niego i zaraz przytuliła mocno Anthonego, który razem z ojcem wszedł na werandę.
– Jak podróż chłopcy? – zapytała, prowadząc ich do środka.
– Całkiem przyjemna. Jest ładna pogoda, więc szybko przejechaliśmy. – wyjaśnił Anthony, gdy rozebrawszy się ruszyli do salonu. – Zaniesiemy bagaże na strych i zaraz zejdziemy. – dodał jeszcze architekt.
– Dobrze. Zejdźcie na taras, jest taka ładna pogoda, że szkoda by było z niej nie skorzystać. – dodała jeszcze Mary i obaj ruszyli na górę.
Theo pomimo dużego zdenerwowania, jak zwykle w domu rodzinnym kochanka, czuł się bardzo dobrze. Bywali tu tak często, jak tylko mogli i zawsze panowała ta rodzinna atmosfera, która ładowała jego baterie na kilka przyszłych tygodni. Zerkając na kochanka uśmiechnął się szeroko.
Ostatnio Anthony naprawdę często namawiał go, by wystąpił o podwyżkę, szczególnie po tym, gdy pokłócili się o to, że Theo powinien rzucić pracę i poświęcić się nauce. I może nawet miał rację? Theo po szkole, którą niedawno temu zaczął, chodził jeszcze do pracy na popołudnia i siedział tam niemal do wieczora, często zostając nawet po godzinach. I chociaż zazwyczaj wracał niemal padnięty do domu i zbierał burę od kochanka za to, że niemal nie ma go w domu, nie wyobrażał sobie, by mógł z czegoś zrezygnować. Kochał pracę w schronisku i nie widział problemu, by zostać w nim dłużej, a szkoły potrzebował i chociaż bardziej myślał nad wieczorową, uległ kochankowi by jednak chodzić na zajęcia dzienne. Nie trwały one zbyt długo, zaledwie cztery czy pięć godzin dziennie, ale i tak Anthony bardzo się na niego denerwował, bo liczył na to, że rzuci w końcu schronisko.
Ale Theo dogadał się z Margaret co do godzin pracy, a nawet podczas dyżurów, miał trochę wolnego czasu by czegoś się nauczyć, lub przygotować coś na następne zajęcia. Tak zajęty, pomimo zmęczenia był bardzo szczęśliwy. Szczególnie, gdy wracał do domu i czekał tam na niego Anthony, maskujący tęsknotę zdenerwowaniem. To było bardzo urocze według Theo i sprawiało, że całe jego serce i umysł były przepełnione cholerną radością.
To, że Anthony, nawet jeżeli nie do końca zgadzał się z jego decyzjami, wstawał wcześnie i robił mu kanapki na cały dzień, albo dawał mu samochód, zawsze go bardzo poruszało. I nawet, gdy Theo zabraniał mu zrywać się o siódmej z rana, albo zirytowany niekiedy, próbował oddać mu wpychane w ręce kluczyki, on zawsze umiał postawić na swoim.
Z matką też wszystko skończyło się dużo lepiej niż przypuszczał, a kochanek był przy nim na każdej rozprawie, nawet jeżeli wiązało się to z braniem wolnego w firmie i robieniem projektów w hotelu, czy nanoszeniu poprawek w drodze. Zawsze był przy nim i ciągle też namawiał go na spotkanie z ojcem, którego jednak Theo nie chciał zbyt często oglądać. Nie umiał się z nim dogadać i nie lubił atmosfery, jaka między nimi panowała, gdy już się spotykali – pełnej poczucia winy, niedopowiedzeń i żalu. Z Sue było inaczej, ona była tak pogodna, szczęśliwa,  że go widzi. Zawsze wypytywała ich o wspólne życie pomimo tego, że dzwoniła do niego raz w tygodniu. Ojciec nigdy tego nie robił – nie dzwonił, nie pisał, chociaż znał numer i adres. Na spotkaniach też zazwyczaj milczał, nie ważąc się spojrzeć mu w oczy. A sam Theo też jakoś nie mógł się przełamać, ani rozluźnić w jego obecności. Nie winił go za nic, ale po prostu Gilbert nie miał już nic wspólnego ani z nim, ani z tym mężczyzną, którym był dawniej.
Siedząc na tarasie Theo wsłuchiwał się w rozmowę rodziców i Anthonego. Czasami dodawał coś od siebie, cały czas zbierając się, by przejść do meritum ich wizyty. Rozmowy krążyły wokół pracy kochanka, bądź historii związanych z mieszkańcami Greeley. Brunet rozkoszując się wieczorem, uśmiechał się jak głupi do siebie. Jego życie wydawało się być takie dobre, pełne i pogodne. Nie wracał już myślami zbyt często do czasów sprzed poznania Anthonego. Skupiał się na przyszłości, czasami wspominając ich pierwsze spotkania. Śmiał się z siebie, czując, że chyba byli sobie pisani, bo sam Theo przecież na początku od razu był przeciw blondynowi.
Wsłuchując się w głos kochanka, przesuwał spojrzeniem po ogrodzie. Za domem, który stał na skraju miejscowości  rozciągał się widok na odległy o kilkaset metrów las, a okolica była cicha i spokojna, zupełnie kontrastująca z Denver. Nim Theo się spostrzegł słońce zaczęło zachodzić i zrobiło się nieco chłodniej.
Po upływie kilku kolejnych minut, Patrick wyciągnął go do stajni, a Anthony został pomóc matce sprzątnąć po obiedzie. Chłopak z przyjemnością pomógł mężczyźnie, który jak zwykle obiecał mu, że następnego dnia pomoże mu osiodłać konia i udzieli kilku kolejnych lekcji jazdy. Śmiał się często, że chociaż jednego ze swoich synów mógł tego nauczyć, bo ani Anthonego, ani Jamesa czy Oliviera nie ciągnęło zbytnio do koni i pracy w stajni. Na te słowa Theo oczywiście się rumienił i z większym zapałem brał się do pracy, czując w sercu ciepło, które rozlewało się w jego piersi.
Później, gdy wrócili do domu dał się wyciągnąć Anthonemu na spacer.
Idąc w kierunku lasu Theo przyglądał się ich długim cieniom trzymającym się za ręce i zaraz przysunął się do kochanka, zmniejszając między nimi dystans. Architekt po chwili objął go za ramię i odwzajemnił ciepły uśmiech.
– Mama jest niesamowita. – powiedział, gdy dochodzili do pierwszych drzew. – Uwierzysz, że cię wyczuła? Mnie zresztą też i próbowała ze mnie coś wyciągnąć. – dodał, ściągając z jego włosów gumkę i rozplatając długi warkocz.
Theo zerknął na niego baczniej i pokiwał głową.
– Ha ha… tak, ona to potrafi, jak nikt inny. – zaśmiał się, wspominając, jak wyczuła, gdy ostatnio posprzeczali się z Anthonym o jego pracę, w drodze do Greeley. – Jak tylko wrócimy to im powiem. Poproszę, by się zgodzili na to spotkanie. – dodał, czując przyjemny spokój – Nie ma co tego odwlekać. – uśmiechnął się lekko, puszczając kochanka i wchodząc między drzewa.
Anthony wpychając ręce w kieszenie dżinsów, szedł za chłopakiem z przyjemnością obserwując jego szczupłe plecy i spływające na nie hebanowe włosy.
– Chyba już nie masz wątpliwości, mmm? – rzucił za nim, a Theo obejrzał się na niego krótko.
– Chyba nie. – pokiwał głową, przesuwając dłonią po chropowatej korze drzewa i ruszając dalej – W ogóle… – zaśmiał się cicho – Teraz zaczynam się denerwować spotkaniem z Kyle’m.
Anthony pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z kochanka.
– Wiesz, myślę, że masz podejście do dzieciaków, więc powinien cię polubić. – powiedział myśląc o Dorothy i o tym, jak oboje się świetnie dogadują.
– Oby tak było. – uśmiechnął się nerwowo brunet i w końcu zatrzymał przy jednym w wielkich drzew.
Kiedy odwrócił się w stronę blondyna, pomiędzy drzewami widział ich jasny dom i pole zalane zachodzącym słońcem.
– Idealny widok. – zaśmiał się cicho, a Anthony zatrzymał się krok przed nim.
– Mówisz o mnie? – zachichotał architekt, widząc jednak że spojrzenie kochanka sięga dalej za niego.
– Też… – westchnął Theo, czując znajome ciepło na policzkach i wciągnął do niego ręce.
Blondyn od razu przylgnął do jego ciała i uniósł ku sobie twarz chłopaka, zaraz składając na jego wargach gorący pocałunek.
– Uwielbiam to miejsce. – dodał jeszcze Theo, zerkając nad ramieniem kochanka na biały dom.
Architekt pogłaskał go lekko po policzku i musnął ustami jego wargi.
– Może… kiedyś zamieszkamy w podobnym? – zapytał cicho, z zafascynowaniem śledząc emocje malujące się na twarzy kochanka.
– Byłoby cudownie… Kocham cię. – szepnął brunet, gdy odsunęli się na chwilę od siebie i uświadomił sobie, że dzisiaj jeszcze tego nie mówił kochankowi. A przecież po tamtym wypadku obiecał sobie, że będzie to robił przynajmniej jeden raz dziennie.
Uśmiech jakim obdarzył go mężczyzna był tak promienny i zaraźliwy, że sam wyszczerzył się do niego szeroko i przycisnął jeszcze bardziej do jego bioder.
Anthony zamruczał i przylgnął do jego warg, powoli się w nich rozsmakowując.
Skryci w cieniu drzew dłuższy czas spędzili na pieszczotach i gdy Anthony poczuł chłód, w końcu spojrzał trzeźwiej na kochanka. Widząc, że jego usta są już niemal sine od pocałunków, pokręcił tylko głową i śmiejąc się w duchu, że niedługo zacałuje go na śmierć, pociągnął go w kierunku domu.
Kiedy do niego dotarli, jak zwykle czekała na nich lekka kolacja i ponownie utonęli w rozmowach z rodzicami.
Theo czując narastające w nim zdenerwowanie, już chyba podświadomie sięgnął pod stołem do dłoni Anthonego i ścisnął ją mocno. Oczywiście samym swoim wyrazem twarzy musiał zwrócił na siebie uwagę i Mary aż pobladła na twarzy.
– Wiedziałam! – powiedziała szybko – Co się stało? – zapytała przejęta, a Theo tylko pokręcił głową widząc jej zdenerwowanie.
Rozglądając się jeszcze po dużej kuchni zaczerpnął powietrza i czując na sobie ponaglające spojrzenia uśmiechnął się zakłopotany.
– Właściwe nic złego. – powiedział w końcu, a Anthony aż pokręcił głową, czując nagłe rozbawienie.
– Naprawdę, nie denerwujcie się aż tak. – dodał z uśmiechem, utwierdzając się w przekonaniu, że życie jego chłopaka bardzo leży na sercu jego rodziców. Widząc błagalne spojrzenie Theo pokręcił jeszcze raz głową.
– Chodzi o to, że… Theo odnalazł swoich rodziców. – powiedział z lekkim uśmiechem – I Sue, matka Theo bardzo chce was poznać. – dokończył, zerkając na kochanka.
Brunet pokiwał żywo głową, patrząc na zaskoczone spojrzenia rodziców architekta.
– Myśleliśmy, że nie żyją… – powiedział w końcu Patrick i zaraz uśmiechnął się szerzej – Ale to wspaniała wiadomość. – zawołał od razu, zerkając żywiej na żonę – Niech przyjadą do nas, nawet na kilka dni, jest tu ogrom miejsca i wyprawimy jakieś przyjęcie. Co ty na to Mary? – rzucił do siedzącej obok kobiety, a ta pokiwała głową, zaraz odwracając spojrzenie ku siedzącemu naprzeciw Theo i aż zmarszczyła brwi widząc jego minę.
– Nie podoba ci się ten pomysł? – zapytała łagodnym głosem, a Theo aż zacisnął wargi.
– Z tym przyjęciem może być mały problem. – powiedział Anthony zerkając na bruneta i głaszcząc go uspokajająco po wierzchu dłoni.
Chłopak pokiwał głową i uniósł spojrzenie, zaraz spuszczając je ponownie. Był bardzo zażenowany i czuł jak rumieniec wstydu wstępuje na jego twarz, gdy otwierał usta.
– Dlaczego? – dopytał Patrick, gładząc ręką po białej brodzie i przyglądając się uważnie chłopakowi.
– Ponieważ… – zaczął Theo i w zdenerwowaniu zaczął ugniatać kciukiem palce lewej dłoni. – Ponieważ… może zacznę od początku. – westchnął skrępowany i wbił wzrok w talerz przed sobą. – Moi rodzice się rozwiedli jak miałem trzynaście lat, a mężczyzna, z którym później związała się moja matka był… był tyranem… znęcał się nad nami, nade mną, nad mamą… I ona go zabiła pewnego dnia. ­- powiedział drżącym głosem, a ostatnie słowa, które zawisły w  powietrzu przerażały go swoją abstrakcyjnością.
W tym spokojnym, ciepłym domu brzmiały niemal jak jakaś fantastyczna historia.
Theo nie wiedział ich zaskoczonych spojrzeń, ani dłoni którą Mary przytknęła do ust. To Anthony widząc ich reakcje posłał im błagalne spojrzenie, którego też zapewne nie dostrzegli, wpatrując się w chłopaka.
– Ja… jak to zabiła? – dopytał Patrick marszcząc brwi.
Theo skulił się w sobie i zagryzł mocno wargę. Miał im powiedzieć, że wbiła mu nóż kuchenny w serce? Że niemal jak obłąkana, całe dłonie umoczone miała we krwi?
– Tato… – jęknął Anthony, rzucając mężczyźnie twarde spojrzenie.
Patrick dostrzegając je, odchrząknął i pokręcił tylko głową.
– A ojciec? Co z nim? – zapytała Mary, prostując się na krześle.
Theo potarł dłonią policzek. Nie chciał im aż tak o tym wszystkim mówić, o tych brudach i torturach, ale jak inaczej miał to przedstawić, by brzmiało to w miarę logicznie?
– Ojciec nie interesował się nami po rozwodzie. – powiedział cicho – Czasami przyjeżdżał do mnie, ale właściwe nie wiem po co. Później… znaczy od momentu, gdy  powiedziałem ojczymowi o tym, że jestem gejem i to wszystko się zaczęło, nie miałem z nim żadnego kontaktu. Raz prosiłem go o pomoc, ale on… nic nie zrobił. – dodał Theo, przełykając ciężko ślinę.
– I miałeś wtedy trzynaście lat? – zapytał Patrick, czując dławienie w gardle.
Chłopak pokręcił głową przecząco.
– Gdy… TO się stało miałem piętnaście. – wydusił z siebie – Uciekłem z Hampton, bo tam mieszkaliśmy, i przez długi czas nie chciałem tam wracać. Dopiero tej wiosny z Anthonym pojechaliśmy i spotkaliśmy się z moim ojcem, i dowiedzieliśmy się gdzie jest matka. Ojczym był policjantem więc myślałem, że została skazana na śmierć i że już jej nie zobaczę. – dodał, przecierając oczy.
– Takie procesy zazwyczaj trwają lata… – napomknął Patrick, zupełnie nie wiedząc co miałby powiedzieć.
– Z moimi zeznaniami została skazana na trzydzieści pięć lat. – powiedział Theo, chcąc jak najszybciej skończyć – Ale chciałaby was poznać, bo…- powiedział zaciskając palce na ręce kochanka – … bo wy i Anthony jesteście moją rodziną  no i ona też nią jest. Z nią to wszystko dzielę i pomimo wszystko jest moją matką. – dokończył, czując dawno zapomniane dławienie w przełyku.
– Pomimo wszystko…? – zapytała Mary, a Theo aż jęknął w duchu.
Chciał już skończyć. Mówienie o tym rodzicom kochanka, okazało się być trudniejsze niż przypuszczał. Wstyd palił jego policzki i nagle powróciło do niego znajome mu uczucie beznadziejności.
Oddychając ciężej Theo spojrzał błagalnie na siedzącego obok blondyna.
– Mamo… – zaczął Anthony lecz przerwał, czując jak brunet unosi się z krzesła.
– Opowiesz? – zapytał go nabrzmiałym od łez głosem i wbił w niego mokre spojrzenie – Ja nie umiem. Jestem tchórzem, przepraszam. – szepnął, czując spływające mu po policzkach łzy. – Pójdę na górę.
– Pójdę z tobą. – wyprostował się blondyn, a chłopak przytrzymał go na krześle kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Opowiedz, proszę. Ile uznasz za stosowne. Ja nie dam rady już ani słowa więcej… – powiedział bardzo cicho Theo i spuszczając głowę, szybko wyszedł z kuchni.
Anthony w pierwszym momencie uniósł się za nim i nawet ruszył w kierunku drzwi lecz w końcu wrócił do stołu.
Zaciskając wargi przesunął wzrokiem po zastygłych twarzach rodziców i wzruszył ramionami.
– Czyli jednak ja mówię… – westchnął, uśmiechając się do nich wymuszenie.
Siedząc obok Theo denerwował się niemało, jednak teraz gdy to on miał im wszystko wyjaśniać, czuł serce podchodzące mu do gardła. Nawet nie mógł się domyślać jak w takim razie czuł się chłopak, skoro to tak bardzo go dotyczyło.
– Więc wyjaśnisz nam co się tak właściwie stało? – zapytał Patrick, wbijając spojrzenie w syna i pochylając się aż ku niemu.
Anthony pokiwał szybko głową i odetchnął głęboko.
– Theo naprawdę chciał sam wam to powiedzieć, ale cóż… może ja też zbytnio na niego nalegałem w tej sprawie. – dodał cicho – Może powinniśmy jeszcze troszkę zaczekać? On naprawdę pogodził się z tym wszystkim, ale skoro nawet ja się denerwuję, to jak on mógłby być spokojny… – dodał, zdając sobie sprawę, że zwyczajnie gra na czas.
Mary również pochyliła się ku niemu i słuchała z uwagą.
– Słuchajcie… to nie jest tak, że Sue, że Theo… och, cholera… – westchnął Anthony, aż przecierając twarz ręką. – Ja nie wiem co mam wam powiedzieć. – rzucił nagle.
Teraz widział, że w gruncie rzeczy żaden z nich nie przygotował się do tej rozmowy i żaden z nich nie oczekiwał pytań.  A przecież było oczywistym, że te padną.
– Anthony, powiedz wszystko po kolei. – powiedziała łagodnym głosem Mary i przeszła do mężczyzny.
Siadając na miejscu Theo, pogładziła Anthonego po ramieniu.
– Ojczym nie akceptował tego, że Theo jest gejem? – zapytała i zaraz zamrugała szybko, słysząc pełen goryczy śmiech syna.
– Nie akceptował? – pokręcił głową blondyn i aż oblizał usta – Mamo, on się nad nim znęcał. Torturował go, jak jakieś… zwierzę. Nie, nawet zwierząt nie traktuje się tak, jak tamten chuj potraktował Theo. – dodał nie zwracając nawet uwagi na słowa, czuł tylko gorąco wspinające się po jego szyi – Nawet nie wiecie ile Theo przeszedł nim się spotkaliśmy. Ile razem przeszliśmy przez te kilka miesięcy. Theo aż do ubiegłej zimy żył praktycznie na ulicy. Nienawidził siebie, brzydził się sobą… Tylko dlatego… a może raczej przez to, że tamten mężczyzna wbił mu do głowy, że będąc gejem jest nikim, że jest gorszy. – prychnął mężczyzna i pokręcił aż głową.
Czując rękę matki na ramieniu, po chwili uniósł spojrzenie na ojca.
– Czy gdy ja powiedziałem wam o tym, że jestem gejem rozważaliście możliwość wysłania mnie na terapię? – zapytał cicho, czując, jak serce mu przyspiesza.
Dopiero gdy mężczyzna pokręcił przecząco głową odetchnął ciężko i przetarł piekące oko.
– A tamten mężczyzna właśnie to mu zrobił. Razem z jakimś ‘lekarzem’. – dodał ironicznie – Tato, oni go torturowali, nie leczyli. Rozumiecie czemu Sue to zrobiła? By nie musiał tego dłużej znosić. Ja wiem, że morderstwo jest morderstwem, że nie zabija się ludzi ot tak. Ale gdy się staje w czyjejś obronie to nie jest do końca złe, prawda tato? – spojrzał na niego niemal błagalnie.
Ojciec jako były żołnierz musiał to zrozumieć.
– Tony… zabijanie nigdy nie jest wyjściem. – powiedział powoli mężczyzna – Sam przecież widzisz ile złego to przyniosło, chociażby Theo i jego rodzinie.
Architekt odetchnął drżąco i pokręcił głową.
– Nie rób mi tego… – westchnął po chwili – Ja może nie jestem obiektywny, może zaślepia mnie to co czuję do Theo i dlatego nie stawiam krzyżyka na Sue. Może dlatego ją usprawiedliwiam…
– Ale kochanie, my też nie stawiamy. – szepnęła Mary, nieprzerwanie głaszcząc syna po ramieniu.
– Więc spotkajcie się z nią. Dla mnie, dla Theo… – podchwycił od razu Anthony – On się teraz wstydzi strasznie, wie, że wszystko mogłoby być inaczej. Ale gdy prosił o pomoc ojca, on odsunął się od niego, rozumiecie? I teraz też się boi, że i wy go odtrącicie w dodatku za coś, co zrobiła jego matka. – powiedział, zaciskając pięści leżące na udach – A przecież jesteśmy rodziną, tak tato?
Patrick wymienił z Mary spojrzenie.
– Jesteśmy…
– A Sue jest naprawdę wspaniałą kobietą. – powiedział szybko blondyn – Jest dobrą matką. Sami się o tym przekonacie, gdy ją poznacie. Gdy zobaczycie w jaki sposób patrzy na Theo, jak go dotyka. – dodał, przesuwając po ich twarzach szybkim, rozgorączkowanym spojrzeniem. – Theo często mówił mi jak bardzo mi was zazdrości. Od tamtych świąt… – westchnął i spojrzał ojcu w oczy  – Nie wiem o czym wtedy rozmawialiście, ale to mu bardzo dużo dało. Zaczął się zmieniać, akceptować siebie i mnie. Ciebie tato, traktuje jak swojego ojca, musisz to widzieć. W naszej rodzinie też bywało różnie, ja sam byłem jednym z waszych kryzysów, ale to naszą rodzinę stawia sobie za wzór rodziny, której nigdy nie miał. Rozumiecie? – zerknął na matkę błagalnie.
Kobieta pokiwała głową pociągając nosem i ocierając łzy z policzków.
– Głuptasie… – uśmiechnęła się do niego i przytuliła go mocno. – To, że nie pochwalamy tego co zrobiła Sue, nie znaczy, że odwrócimy się od Theo. Od początku też nie mówiliśmy, że nie chcemy jej poznać.
Anthony odetchnął i pokręcił aż głową, zaciskając nieco wargi.
– Czyli pojedziecie?
Patrick wstał i poklepał go po ramieniu.
– Och synu, synu… – westchnął, kręcąc aż głową – Jak po tej twojej przejmującej przemowie moglibyśmy nie jechać? – uśmiechnął się do niego i odetchnął widząc jego pełne wdzięczności spojrzenie – Pozwól nam tylko się z tym oswoić.
Anthony pokiwał szybko głową i położył rękę na dłoni mężczyzny.
– Kocham was. – szepnął – I cholernie się cieszę, że jesteście moimi rodzicami. – zaśmiał się z ulgą, czując jak ojciec czochra go mocno po głowie.
– Ja bym się cholernie cieszył gdybyś dbał bardziej o słownictwo w obecności swojej ukochanej matki, a mojej małżonki. – powiedział, w końcu głaszcząc go po głowie z większą czułością.
– Przepraszam mamo. – szepnął Anthony i pocałował ją lekko w policzek.
– Ależ kochanie nie gniewam się i również cholernie cię kocham. – zaśmiała się kobieta – Częściej musisz przytulać swoją matkę. – dodała jeszcze i pogłaskała go po policzku.
– W ogóle częściej powinniście do nas przyjeżdżać. – dodał Patrick, bawiąc się włosami syna. – W tym tempie Theo nauczy się jeździć konno za kilka lat.
Architekt pokiwał głową.
– Staramy się bywać co miesiąc, ale praca moja, Theo, teraz jeszcze jego szkoła. – wyjaśnił.
– Szkoła? – dopytał ojciec, a on wychylił się i przysunął do swojego boku krzesło, stojące u szczytu stołu.
– Siadaj tato, jeszcze trochę wam opowiem o moim chłopaku.

8 uwag do wpisu “Till We Are Vol. 3 Ch.06

  1. Witam,
    cieszę się, że Jake powiedział w końcu Dannemu o zawiasach, a jak widać przez rodziców Anthoniego Theo jest traktowany jak syn i z tego też się cieszę, poznali tez jego przeszłość, i to musiało być bardzo dla Theo trudne żeby powiedzieć, no pięknie Theo rodziców Anthoniego stawia jako wzór rodziny…
    Dużo weny życzę Tobie…
    Pozdrawiam serdecznie

  2. „Sam widział, że całą jego pewność siebie jest tak cholernie udawana, a tak naprawdę, w środku jest tylko głupim, niedojrzałym emocjonalnie szczeniakiem, chcącym za wszelką cenę mu imponować.” – „cała”.
    „Jake zaskoczył go tym, bo w zasadzie nie podejrzewałby go o to, ale w dziwny czuł, że to przecież nie ma aż tak wielkiego znaczenia.” – tu chyba czegoś brakuje, bo troszkę dziwnie brzmi. Jakby było „w dziwny sposób” czy coś w tym stylu, byłoby chyba lepiej.
    „- Nie mógłbym. – potwierdził i oddychając głęboko.” – jeśli „i” to odetchnął, a jak „oddychając” to tylko przecinek.
    „- W pewien sposób cieszy mnie twoje podejście… – westchnął, marszcząc lekko drzwi ” – a nie „brwi”???
    „- Też… – westchnął Theo, czując znajome ciepło na policzkach i wciągnął do niego ręce.” – „wyciągnął”.
    „Blondyn od razy przylgnął do jego ciała i uniósł ku sobie twarz chłopaka, zaraz składając na jego wargach gorący pocałunek.” – „od razu”.
    „Rozglądając się jeszcze po dużej kuchni zaczerpnął powietrza i czując na siebie ponaglające spojrzenia uśmiechnął się zakłopotany.” – „sobie”.
    „- Z moim zeznaniami została skazana na trzydzieści pięć lat. ” – „moimi”.

    Dzisiaj krótko, bo nie mam weny na długi komentarz.
    Jake odzyskuje punkty, ale jeszcze się musi trochę postarać, żeby nie było, że za szybko mu wybaczam.
    Część o Theo i Anthonym była słodka. Oni są tacy kochani. Strasznie się za nimi stęskniłam. Rodzice architekta całkiem nieźle znieśli te informacje. Fajnie, że Theo ma taki dobry kontakt z rodzicami swojego kochanka. I to „tato”… So cute. Taka rodzinna atmosfera. Nie dziwię się że chłopakowi tak ciężko było o tym wszystkim mówić. Bo mimo że to było dawno i to stare rany, jednak nadal bolą, a szczególnie, jak się je na nowo rozdrapuje.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

    Pozdrawiam i życzę weny :)

    1. No Jake to dziwny przypadek.
      Ojej, ja tez ich uwielbiam. Są takimi rozkoszniakami. QuQ
      Mhm, myślę jednak, ze bardziej było mu ciężko ze względu na to, ze…. uch… no porównując jego rodzinę z rodziną Tośka… ech. Nie dziwię się, ze trochę się wstydził.

      Dziękuję za literówki i również pozdrawiam.
      C:

  3. Rozdzial fajny, ale od momentu kiedy zaczelas pisac o Anthonym i Theo. Ta koncowka byla bardzo slodka.
    Dobrze, ze nie poszedl wtedy za Theo. Powinien sie wyplakac chlopak.
    Theo chyba jest juz odwazniejszy co spraw seksu ;>
    Ale to, ze Anthony tak fajnie traktuje Theo, nie oznacza, ze bede go bardziej, a raczej ich, lubil. W moim serduszku bedzie tylko Ethan, Keith i Aaron <3
    Pozdrawiam

    Damiann

  4. to nie fair, że dodałaś rozdział akurat w momencie, w którym brałam się za odgrzewanie kolacji i doszczętnie przypaliłam korokke…
    nieważne, ten ich poranek był taki słodki, że sama się rozmaśliłam:3 Jake taki uroczy, wow. i to porównanie do szczeniaka – jak bardzo trafne! cieszę się, że w końcu się przyznał do wyroku, teraz ma być między nimi tęcza i patatajujący jednorożec. i gejowska flaga w tle XD
    ah, w końcu Theo i Anthony, stęskniłam się za nimi. tylko przepraszam, co to jest nieergonomiczna łazienka? o_O i miska ustępowa?… a ostatnio tak się chwaliłam, że znam znak na długość fali mózgowej i złożenie na sekcję zwłok…
    pokładów weny życzę (nawet resztki swojej Ci oddam) i do następnego piąteczku ;*

    1. Ha~~ Wybacz mi. C:
      Tęczy nie obiecuję i jednorożców, w końcu to chyba para, która najmniej dręczyłam podczas trwania TWA, więc nie wiem co jeszcze los przyniesie. >D
      Nieergonomiczna znaczy niewygodna, niefunkcjonalna, a miska ustępowa to po prostu sedes. Zwykli ludzi po prostu mówią kibelek i tak dalej, a architekci właśnie tak, z tego co się orientuję. C:
      Złożenie na sekcję zwłok? Ohoho~~~jestem ciekawa. C:
      Dziękuję i pozdrawiam również. Do zobaczenia. C:

Dodaj komentarz